Znowu wietrzny dzień. Alan wybrał trasę C, co oznaczało długą 7 milową halsówkę do Ginger Island, a potem taka sama trasa jak w piątek, tylko że o kilka mil dłuższa. Magrathea postawiła na białe żagle. Ja zaryzykowałem zgłoszenie spinakera, licząc na 20 stopniowe odkręcenie wiatru w stosunku do dnia poprzedniego.
Start nam kompletnie nie wyszedł. Zbyt długo bawiliśmy się w ustawienia genui i na 5 minutu przed startem byliśmy jeszcze daleko od lini. Chcieliśmy, tak jak inni, zacząc prawym halsem przy prawej boi, a gnaliśmy do niej z północy lewym. W konsekwencji musielismy ustąpić pierwszeństwa dwóm jachtom, które płynęły już prawym halsem, zrobić przedwczesny zwrot jeszcze przed linią startu. Byliśmy na szarym końcu.
Nie należy się jednak nigdy poddawać. Tak jak pierwszego dnia postanowiłem ciągnąć poszczególne odcinki halsówki tak długo jak się da. Zwroty robiliśmy bardzo sprawnie. Przed Ginger Island przed nami była tylko Oceana, która bardzo ryzykowała. Płynąc niżej od nas miała wiatr z tak ostrego kierunku, że groziło jej rozbicie o skały z braku sterowności.
Magrathea przeszła nam tuż przed dziobem i będąc po zwrocie wyżej od nas zaczęła powiększać ten niewielki dzielący nas dystans. Przed nami był jezcze Rivendale. Po odpadnięciu w prawo sprawnie postawiliśmy spinakera. Moje przeczucie się sprawdziło co do kierunku wiatru. Oceana po raz pierwszy nie miała również problemów ze swoim spinakerem. Wyglądało na to, że wyścig rozstrzygnie się między nami.
Mijając Salt Island byliśmy już pierwsi. Wyostrzywszy wzdłuż wschodniego brzegu Peter Island nie zrzuciliśmy spinakera. Widząc, że Oceana da radę płynąc w tym wietrze na swym asymetryku, opuściliśmy bom spinakera i daliśmy go maksymalnie do przodu. Płynęliśmy tak jakbyśmy mieli bukszpryt. W ten sposób przemknęliśmy wąskim przesmykiem między Peter Island a Dead Chest Island. Musiało to wyglądać imponująco. Oceana, o 10 stóp służsza, z regatową załogą i większym spinakerem nie mogła dać nam rady. Próbowali zabrać nam wiatr, atakować z lewej lub prawej – nic z tego. Alan fantastycznie czuł spinakera i minęliśmy linię mety jako pierwsi. Magrathea daleko za nami.
Niestety, nie wiedzieć dlaczego Oceana jako jedyna 82-ka ma na tyle gorszy od nas handikap,że okazała się zwyciężczynią ostatniego wyścigu. Tak więc mimo wyraźnego pobicia Magrathei w pierwszym i czwartym wyścigu, delikatnej przegranej w trzecim, to Magrathea wygrała całe regaty o 0,25 punktu.
Szkoda tego pierwszego miejsca, ale pokazaliśmy, że potrafimy pływać. Moralnie byliśmy zwycięzcami, Magrathea odstąpiła nam swego szampana. Z właścicielem i skiperem piliśmy razem z ich zwycięskiego pucharu. Ten tydzień był super zabawą i potwierdzeniem naszych umiejętności. Cała załoga spisała się na medal.
Zdjęcia do relacji z regat pochodzą ze zbiorów Wojtka Urbanka (http://wojtekurbanek.photoshelter.com/), Wojtka Małeckiego (vel Małeckiej) oraz Tim Wright’a.
Leave a Reply