<- trzeci dzień regat – (piątek 16.04), Virgin Gorda – Peter Island


Poranek powitał nas silnym wiatrem. Alan wybrał ponownie ciekawą trasę A, zmieniając jedynie ze względu na silny wiatr miejsce startu. Start wewnątrz North Sound był zbyt ryzykowny, wąskie przejście między rafami pod wiatr to nie najlepszy pomysł, gdy wieje ponad 20 węzłów. Start ustawiono w półwietrze na południe od malowniczej Necker Island. Oczywiście zgłosiliśmy naszego spinakera, jak i cała nasza najgroźniejsza konkurencja. To miał być nasz dzień, tak jak pierwszy.

Wystartowaliśmy bardzo dobrze. Tylko jeden jacht był przez chwilę przed nami. Wiatr rzeczywisty 60 stopni od rufy był na granicy pracy naszego spinakera. Chciałem zaczekać z postawieniem go do Mosquito Island, gdzie odpadlibyśmy o jakieś 10 – 15 stopni. Magrathea zaryzykowała, położyło ją i o mało nie zajechała drogę Ravenusowi. Soto Vento wywiał spinakera, który poszybował jak latawiec. Oceana zupełnie się pogubiła. Było dobrze.

Nie ciesz się jednak z czyjegoś nieszczęścia. Nasze stawianie spinakera omal nie skończyło się złamaniem bomu spinakerowego. Spinaker wypełnił się powietrzem zanim wyszedł z rękawa. Nie tylko się zblokował w rękawie ale przy niewybranym brasie zaczął nas kłaść, napierając jednocześnie na bom spinakera. Musieliśmy odpaść, zgasić żagiel przez co straciliśmy sporo czasu dając się wyprzedzić Magrathea i Rivendale.

Zbliżaliśmy się szybko do Seal Dogs, lepszym kursem od dwóch jachtów przed nami, dzięki symetrycznemu spinakerowi. Przejście między wysepkami (Dogs) to trzy zwroty przez rufę. Pierwszy wyszedł sprawnie, przed drugim byliśmy już przed Rivendale, ale Magrathea odważyła się na zwroty bez zrzucania żagla i to spowodowało, że ciągle była przed nami. Pełen szacunek. Asymetryka o niebo łatwiej przerzucić przed sztagiem przy zwrocie niż naszego symetryka, ale przy silnym wietrze zawsze może się coś stać.

Przy Great Dog wiatr zaczął kręcić i przez długie 2-3 minuty musieliśmy płynąć bez spinakera by uniknąć wjechania w wyspę. Trzeci zwrot przy West Dog w lewo i długa sześciomilowa prosta. Niestety wiatr pozwolił Magrathei na płynięcie po kursie, co przy większej powierzchni ich asymetryka nie dało nam wystarczającej przewagi. Doganialiśmy ich, ale na wypszedzenie nie było szans.

Przy Ginger Island byli ciągle 100 m przed nami. Wiatr tam zaczął znowu odkręcać i chyba zbyt długo czekaliśmy ze zwrotem, by coś mogło się jeszcze zmienić. Końcówka to białe żagle i taka kolejność utrzymała się do mety. Za nami daleko z tyłu cała reszta jachtów.

A to oznaczało, żeby wygrać całe regaty to w ostatnim dniu musielibyśmy nie tylko być lepsi od Magrathei ale jeszcze musiałby nas ktoś rozdzielić.

Kategorie:Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Karaiby

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: