dopłynęliśmy….. do raju (05.08)


po 14 dniach wspaniałej żeglugi ujrzeliśmy ląd – prześliczną, zieloną wyspę ze strzelistymi górami wyrastającymi wprost z oceanu…. Fatu Hiva, najbardziej wysunięta na wschód wyspa Markizów; wierzcie mi, to nie była tylko radość i nadmierny entuzjazm po kilkunastu dniach na morzu, ta wyspa naprawdę jest niewiarygodnie piękna… a Zatoka Dziewic, gdzie o 1130 rzuciliśmy kotwicę poprostu mnie olśniła!!!!
trochę tu muszę doprecyzwać… po pierwsze: Zatoka Dziewic, to nazwa wymyślona przez francuskich misjonarzy i przekształcona przez dodanie jednej litery do nazwy „Zatoka Falusów“ (we francuskim jakoś to tak wychodzi…), która bardziej oddaje klimat otaczających gór… skały dookoła przybrały złośliwie (dla misjonarzy oczywiście) kształt męskich członków, skąd rdzenni mieszkańcy (zupełnie nie pruderyjni) nadali jej adekwatną nazwę;
po drugie, to chcieliśmy stanąć na kotwicy (chociaż dno temu za bardzo nie sprzyja – kotwica się tu po prostu ślizga), ale zaproponowano nam stanięcie na mooringu, trochę nie lubianym przez Mariusza, no ale skoro mieszkaniec tej wioski zapewnia o trafności takiego rozwiązania i podaje ci linę od bojki, to jakoś tak trudno odmówić i kotwicę zamieniliśmy na tutejszy mooring; podsumowując: Stoimy w Zatoce Falusów na mooringu, a nie w Zatoce Dziewic na kotwicy ☺
tak, tak, odebrało mi dech w piersiach i ogólnie oszalałam… przepięknie tu!!!! To nawet za mało powiedziane… po prostu raj! dzika, soczysta zieleń, wspaniałe góry, przejrzysta, cudnej barwy indygo woda…. można po prostu siedzieć i patrzeć!
po przypłynięciu uczciliśmy szczęśliwe dotarcie do celu butelką szampana (a nawet dwiema), odurzeni tymi widokami (albo nie tylko….) zobaczyliśmy, że ktoś płynie do nas wpław – kapitan, jedynego poza naszym w zatoce, jachtu – Belg wraz z dwoma lokalesami (rdzennymi mieszkańcami tej wyspy, markezjanami z dziada pradziada, z charakterystycznymi, polinezyjskimi tatuażami); goście byli już nieco wstawieni, ale poza tym bardzo przyjaźnie nastawieni i gotowi na kolejne drinki…. no i tak popłynął nasz pierwszy dzień na Fatu Hiva; Vincent (Belg z sąsiedniego jachtu), Philipe (lokales) oraz jego syn Tym uporali się, z nieznaczną pomocą naszych chłopców, z 1,75 l rumu Bacardi; nastąpiła typowa w takich sytuacjach wymiana podstawowych zwrotów w lokalnym języku… „na zdrowie“ = „manuia“ (polinezyjski) = „sante“ (francuski)… no i mniej potrzebne zwroty, typu „dziękuję“, „dzień dobry“, etc.; a tak w ogóle to trochę posłuchaliśmy o walorach tej cudownej wyspy od jej rdzennych mieszkańców; Tomek umówił się na następny dzień na ścinanie 33 metrowego drzewa żelaznego oraz polowanie na kozy (????), no ale samopoczucie dnia następnego uniemożliwiło te Indiana Jonesowe przygody!
piątek przyniósł nam diametralną zmianę pogody: ze słonecznej na ulewną (ale taką naprawdę ulewną!!!); przedpołudnie upłynęło nam na ogarnianiu siebie i łódki po dwóch tygodniach w morzu, a przed zachodem słońca wyskoczyliśmy na ląd na mały rekonesans (spacerek – także w strugach ulewnego deszczu); to co tam zastaliśmy, bardzo nas zauroczyło – mnóstwo ludzi spędzających ze sobą czas, ale niekoniecznie w barze przy piwku (tu nie ma ani jednego baru, popyt widocznie nie wytworzył tego typu dobra na rynku), tylko na boisku grając w siatkówkę, pływając w zatoce… tak lokalesom upływa tu wolny czas; milusio!!! śmieją się, bawiąc… tego jeszcze nie było – zupełnie inaczej niż na Karaibach, wśród murzyńskiej ludności; postanowiliśmy na drugi dzień wyruszyć na jakąś wyprawę w głąb tego niesamowitego, górzysto-zielonego lądu;

Kategorie:Oceania, Polinezja Francuska - Markizy

2 komentarze

  1. Hanuś,

    A gdzie fotki ? Piszesz, że tak pięknie a nawet się tym cudem podzielić z nami nie chcesz…

    Pozdr.
    Paweł P.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading