Sztormowo u nas (06.01.)


Zgodnie z prognozami pogody, bardzo dokladnie analizowanymi przez Mariusza, za nami trzy dni sztormowej pogody. Zimne fronty, ktore mialy nad nami przechodzic, wedruja spokojnie fundujac nam zimne opady i silne wiatry. Wczoraj sila wiatru nie spadala ponizej 30 wezlow, a niekiedy blisko jej bylo do 50. Fale sa coraz wieksze, ale ciagle nie jakies gigantyczne. Wiatr, wraz z przechodzeniem frontu zmienia kierunek, dzieki czemu fale nie rozbudowuja sie. Mozna powiedziec, ze zmiana kierunku wiatru nie pozwala im sie rozpedzic. Nie powiem, sa imponujace, ale do takich z filmu Gniew Oceanu jeszcze im bardzo daleko. Niemniej wygladaja imponujaco, gdy przewalaja tony wody pchane sila nie wiadomo skad. Potega tego zywiolu jest niesamowita. Najbardziej podoba mi sie, kiedy fale gonia nas za rufa. Widok sciany wody, jakby turlajacej sie za nami, jest obledny. Jak juz nas dogoni, to wczolguje sie pod lodke, a potem ze swistem i hukiem eksploduje pienistymi jezorami przed dziobem. Alez to jest widok!!! Niestety zadne zdjecie nie jest w stanie oddac potegi tego zjawiska, gdyz bardzo splyca obraz i nie ujmuje dzwiekow.

Jak juz rozpisuje sie o urokach przyrody, to musze wspomniec o jeszcze jednym. Albatrosy, ktorych z kazdym dniem jest wokol naszej lodki wiecej, sa przepiekne. Maja w sobie mnostwo elegancji. Jakze one dostojnie szybuja tuz nad rozszalalym oceanem. Fascynujacy jest ten kontrast: majestatycznie, wydawac by sie moglo wolno frunace albatrosy, a pod nimi dzikie, pelne nieokielznanej energii fale.

Niektorym mogloby sie wydawac, ze przez tyle dni na oceanie musi byc nudno, bo przeciez tylko woda i woda. Ale to nie prawda. Ta woda kazdego dnia wyglada inaczej, o kazdej porze dnia mieni sie innymi barwami. To samo jest z niebem. Raz jest cale blekitne, czasem przebiegna po nim biale baranki, a niekiedy zaciagnie sie gestymi, mrocznymi chmurami.

Fale nie osiagnely jeszcze 10 metrow, ale wczoraj byly na tyle duze, ze nasza Katharsis co chwile zjezdzala z ogromnej gory robiac spustoszenie pod pokladem. Wszystko bylo posztalowane, czyli zabezpieczone przed przemieszczaniem sie, a i tak co chwile jakis nieoczekiwany obiekt fruwal z jednej burty na druga. Na jednym z takich zjazdow z fali ksiazki w salonie, ustawione na specjalnej polce z barierka, powedrowaly na przeciwlegla burte. Uderzenie bylo na tyle silne, iz ksiazki wygiely zabezpieczajaca barierke. Poruszanie sie tez bylo nieco utrudnione. Najbezpieczniejsza metoda, to chodzic na szeroko rozstawionych nogach, ugietych w kolanach. Do tego obowiazkowo jedna reka wolna, zeby mozna sie bylo przytrzymac jakiegos stalego elementu. Ale to jest akurat podstawowa zasada: jedna reka dla ciebie, druga dla jachtu.

Przygotowanie czegokolwiek w kambuzie wymagalo duzej determinacji. Postanowilismy sie z Mariuszem nie poddawac i przygotowac wczesniej zaplanowany obiad, a mianowicie rissoto z krewetkami i malzami swietego Jakuba z odrobina polskich prawdziwkow oraz nuta estragonu i miety. Caly proces zajal nam dwa razy tyle czasu, co przy normalnych warunkach. Kazda czynnosc bylo trzeba wykonywac osobno, zeby moc zapanowac nad garnkami. Czyli najpierw ugotowac bulion rybny i grzybowy. Rybny na szczescie mielismy wczesniej przygotowany i zamrozony, wystarczylo tylko rozmrozic i podgrzac. Po skonczonej czynnosci mozna bylo usmazyc krewetki, po wczesniejszym ich obraniu, przygotowaniu czosnku i ziol. Po zabezpieczeniu tych trzech skladnikow przyszedl czas na przyrzadzanie samego ryzu. Mariusz stal zaparty w kambuzie, a ja trzymajac sie jedna reka szafek, druga dolewalam po lyzce bulionu. I tak po ponad pol godzinnym zabiegu ryz byl gotowy. Dodalismy krewetki, wczesniej przygotowane grzyby i odstawilismy w bezpieczne miejsce, zeby garnek nigdzie nie powedrowal. Ostatnim elementem bylo smazenie na masle malzy i tarcie sera. Jak wszystko bylo gotowe, to trafilo do miseczek i na stol. Chociaz nie dokladnie na stol, bo z niego od razu wyjechaloby na podloge. Kazdy dostal swoja porcje do rak wlasnych i pilnowal by mu rissoto nie ucieklo na jednym ze slizgow z fali. Rissoto, niby jest takim prostym daniem, a w warunkach sztormowych, jego przygotowanie przeradza sie w majstersztyk.

Mariusz nie zniechecony przez fale, na wieczor przygotowal deser na cieplo. Zamiast kolacji zjedlismy banany smazone w karmelu z sokiem ze swiezych pomaranczy, rumem i rodzynkami. Co tam, ze sztorm…

Dzisiaj rozpoczynamy czternasta dobe rejsu. sroda byla chyba najtrudniejszym jak dotad dniem. Silny wiatr wial przez 30 godzin i nabudowal siedmiometrowe fale.

Ostatnia noc przyniosla pozorna poprawe pogody. Wiatr spadl do 15-20 wezlow. Wydawaloby sie, ze jest to idealna sila do dobrej zeglugi. Fale sa jednak tak duze, ze wybijaja nasz jacht z rytmu. Nie mozemy sie przez to wystarczajaco rozpedzic. Bardzo nas w nocy wybujalo. Ciezko sie bylo w koi utrzymac i co chwile jakas fala wyrywala ze snu.

Do Hornu juz coraz blizej. Pozostalo nam 285 mil. Slabnacy wiatr nie pomaga nam jednak plynac do celu z satysfakcjonujaca predkoscia. Planowalismy jutro rano mijac Horn, ale przy tych warunkach raczej planu nie zrealizujemy i legendarny przyladek zobaczymy pewnie pojutrze. Ale przeciez nigdzie nam sie nie spieszy. Czekamy na zmiane kierunku wiatru, ktora ma nastapic w najblizszych godzinach. Poki co plyniemy w kierunku ladu, gdyz na to pozwala nam wiatr. Mamy nadzieje zobaczyc go w oddali, gdy tylko niebo sie przejasni. Zobaczymy co nam dzien przyniesie.

06.01.2011 godzina 0920, nasza pozycja: 54st26,52 S i 72st48,65 W, plyniemy kursem rzeczywistym 105st z predkoscia 5-6 wezlow, wiatr 12-15 wezlow z kierunku rzeczywistego 310st.

Kategorie:Morza i Oceany, Pacyfik

1 komentarz

  1. 3mam kciuki
    pozdrawiam
    Irek

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading