beztroskie pływanie po wodach Wysp Dziewiczych


Beatę i Roberta przywitała na Wyspach Dziewiczych ulewa z silnym wiatrem – przynajmniej nie przeżyli zbyt dużego szoku termicznego. Poranek nadal był pochmurny, ale w ciągu dnia, gdy płynęliśmy z Marina Cay na Anegadę, stopniowo się przejaśniało. Gdy rzucaliśmy kotwicę po prawie trzy godzinnej żegludze pod wiatr, witało nas słońce. Anegada ma jedną z najpiękniejszych plaż na Karaibach – długą, szeroką i wysypaną złocisto-białym piaskiem zalewanym krystalicznie czystą, lazurową wodą. Nie obyło się bez spacerów i obowiązkowego zimnego piwa wśród palm. Za długo jednak na Anegadzie nie mogliśmy zostać, jedynie na jedną noc, gdyż na drugi dzień przylatywała córka Mariusza Natalia ze swoim chłopakiem Wojtkiem. Ponownie musieliśmy zawitać w okolice Wyspy Beef, gdzie znajduje się lotnisko.W drodze powrotnej do Marina Cay zatrzymaliśmy sie przy Necker Island, nieopodal której jest malownicza, mała wysepka usypana ze złotego piasku. Gdy rzucaliśmy tam kotwicę, wszyscy nie mogli się napatrzeć na niesamite kolory wody wokół wyspy. Morze mieniło się tutaj całą gamą niebiesko-zielonych barw – przez lazur, turkus, szmaragd, błękit, granat. Jak to powiedział Tomek, nie mogąc znaleźć wystarczająco mocnego epitetu – „po prostu karaibski banał”. Sformułowanie to przyjęło się podczas kolejnych dni rejsu. Na obiad Mariusz postanowił zabrać nas do Saba Rock w North Sound koło Virgin Gorda. Pogoda była tego dnia bardzo kapryśna – mocne słońce zmieniało się na niebie z ciężkimi chmurami, z których padał ulewny deszcz i wiał porywisty wiatr. Momentami przychodziła jednak cisza i tempo żeglugi spadało, przez co do Marina Cay dopłynęliśmy z małym opóźnieniem.
Wieczorem odebraliśmy z lotniska Natalię i Wojtka, a na drugi dzień rano, po krótkiej wizycie na Bellamy Cay, gdzie znajduje się pamiątkowa tablica poświęcona pamięci Władka Wagnera, odstawiliśmy na samolot Misia i Marka.
Na kolejne dni zaplanowane było beztroskie żeglowanie po przepięknych wodach Wysp Dziewiczych. Zaczęliśmy od wyprawy do Zatoki Piratów przy Norman Island. Tutaj pierwszy raz w tym roku zeszliśmy pod wodę. Poza Mariuszem i mną nurka dała także Basia. Robert, którego interesuje nurkowanie postanowił jeszcze z tym zaczekać i póki co zajął sie kajakarstwem… W październiku kupiliśmy dmuchany kajak, ale do tej pory nie było okazji go przetestować. Jako że Robert jest zapalonym kajakarzem i regularnie uprawia ten sport w kraju, to wydobył z lokera naszą nową zabawkę i zabrał Beatę na wycieczkę. Z nowego sprzętu wodnego skorzystała też Natalka z Wojtkiem. Jak już byliśmy ogarnięci sportową atmosferą, to Robert zabrał się za naprawę roweru Mariusza, którego dopadła rdza. Walka została podjęta różnymi środkami, ale najskuteczniejszy okazał się gazowany napój o nazwie Coca-cola. Robert, uczestnik wielu rajdów rowerowych i miłośnik tego sportu, nie mógł patrzeć na stan łańcucha i postanowił zamówić w Polsce nowe, rozpinane łańcuchy, które po każdym użytkowaniu rowerów będziemy musieli hować do worka i zabezpieczać specjalnym smarem. Przesyłka już jest w drodze na łódkę. Katharsis wyglądała imponująco z rozłożonym na rufie sprzętem do nurkowania, rowerem postawionym do góry nogami w przejściu do kokpitu i kajakiem oraz kompletem pagajów złożonych na dziobie. Brakowało tylko baneru: Aktywny wypoczynek to jet to!!!
Następnie przenieśliśmy się do Zatoki Deadman przy Peter Island, gdzie ponownie oddawaliśmy sie miłym zajęciom sportowo-rekreacyjnym, począwszy od kajakarstwa, przez pływanie, spacery po plaży oraz nurkowanie. Tutaj swoje pierwsze kroki pod wodą zrobił Robert. Kolejnym punktem nurkowego harmonogramu było zejście na wrak RMS Rhone, który zatonął u wybrzeży Salt Island w 1876 roku. Nurka zrobiliśmy w czwórkę – Mariusz, Basia, Robert i ja, a Tomek z Beatą nadzorowali nas z pontotu chłodząc się zimnym, lokalnym piwem Carib. Początkowo Mariusz planował opuszczać BVI w poniedziałek, ale tak miło mijał nam tu czas, że żal było się spieszyć i zostawiać to urocze miejsce. Na koniec mieliśmy jeszcze do odwiedzenia jedną z największych perełek tego archipelagu – plaże przy The Baths oraz Devil’s Bay. Szkoda nam było robić to w biegu w niedzielne popołudnie, tuż po nurkowaniu na wraku, dlatego przełożyliśmy wypłynięcie na wtorek. Poniedziałkowy ranek spędziliśmy na Baths. Spacerowaliśmy i kąpaliśmy się wśród ogromnych głazów wysypanych na plaży i w wodzie przez tajemniczych olbrzymów. Był to kolejny „karaibski banał”, który wszystkich oszołomił swoim pięknem. Po błogim lenistwie na plaży popłynęliśmy do Spanish Town, by się odprawić i uzupełnić zapasy. Wszystkich nieco szokowały wielkie koszyki, które załadowaliśmy z Mariuszem. My jesteśmy już przyzwyczajeni do robienia zakupów dla kilku osób na parę dni. Wiemy, że wygląda to przerażająco i jakby nie do przejedzenia, ale gdy się przyjmie, że każdy wypija co najmniej 2 litry wody lub innych napojów dziennie, a jest nas 8 osób, a następne zakupy dopiero za dwa tygodnie, to łatwo przeliczyć ile tego wszystkiego musi być. A jeść też coś trzeba.
Wszystkie formalności udało nam się dopiąć w poniedziałek, więc rano wczesnym rankiem mogliśmy ruszyć w kolejny rejs po Morzu Karaibskim.

Kategorie:Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Karaiby

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading