Key West


W Key West spędziliśmy kilka miłych dni, rozkoszując się ciepłem i sielską atmosferą tego miejsca. Po bezproblemowej odprawie wieczorem postanowiliśmy zaliczyć jedną z największych atrakcji wymienianych w przewodnikach, a mianowicie obejrzeć zachód słońca ze Skweru Mallory. Wszystkie stare żaglowce, katamarany i inne imprezownie na wodzie przed zachodem wypływają z marin zabierając turystów za godzinny rejs, w trakcie którego można podziwiać zachód słońca i rozkoszować się atmosferą bycia na wodzie. Dla osób zostających na lądzie także jest to atrakcja, gdyż jachty kołyszące się po wodzie urozmaicają krajobraz widziany z Mallory Sqquare. My dołączyliśmy do grupy lądowej i delektowaliśmy się widokiem czerwonej kuli chowającej się za horyzontem popijając wyśmienite mohito. Zaliczyliśmy także spacer ulicami Starego Miasta oglądając historyczne zabudowania, czyli urocze domki z werandami, na których zazwyczaj stoją bujane fotele, a ściany zdobią kolorowe okiennice. Wszystko otoczone jest mnóstwem zieleni i kwitnącymi kwiatami. Ja jestem miłośniczką balkonów, werand, tarasów, więc zauroczyły mnie te domy. Mogłabym godzinami spacerować ulicami przyglądając się po prostu kolejnym budynkom. Mariuszowi i Tomkowi także się podobało, ale nie mieli nic przeciwko zimnemu piwku w jednej z knajp na Duval. Jest do główna ulica Starego Miasta skupiająca większość galerii, restauracji, barów i sklepów z pamiątkami. Właśnie na Duval w piątkowy wieczór trafiliśmy przypadkiem do baru, gdzie na żywo grała świetna kapela. Mieliśmy usiąść na chwilkę, na jednego drinka, gdyż byliśmy wszyscy wykończeni. Jednak muzycy byli tak świetni, że zabawiliśmy do rana. Tak dawali czadu, że cała nasz trójka, a także publiczność w barze przebierała pod stołem nogami. Ja oczywiście nie wytrzymałam i musiałam trochę poszaleć na parkiecie. Niestety nie mieliśmy aparatu ani kamery, gdyż wyskoczyliśmy na miasto na chwilę na szybką kolację…. Jak wspomniałam byliśmy przecież wykończeni. I jak to często bywa, spontanicznie skończyło się genialną imprezą.
W Key West zweryfikowałam nieco swoją opinię o amerykańskich warzywach i owocach. Do tej pory jedynie na Karaibach, głównie na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, miałam do czynienia ze świeżynką sprowadzaną ze Stanów. Zazwyczaj były to , jak je nazywaliśmy, plastikowe pomidory i truskawki – pięknie wyglądające, jednak bezsmakowe i bezzapachowe. W Key West trafiliśmy do małej piekarni, gdzie udało nam się kupić przepyszny chleb – prawdziwy, na zakwasie, a nie jakieś tam dmuchane buły czy tostowe kwadraciki. Tutaj też dostaliśmy namiar na warzywniak z organiczną żywnością. Jak tam trafiliśmy, to byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Zioła pachniały od wejścia, a zakupione tam warzywa okazały się wyśmienite. Zaliczyliśmy także świeżo wyciskane soki. Dla mnie był to taki mały raj.
Cały Key West wydał nam się bardzo cukierkowy. Klimat taki niewątpliwie stwarzają białe, niewielkie (najwyżej dwupiętrowe) domki z werandami, kolorowymi ogródkami i niskimi płotkami. Landrynkowości dodają jeszcze różowe taksówki. Jedna z korporacji właśnie na taki kolor maluje wszystkie auta. A wzięło to swój początek w latach 70 XXw., kiedy to właściciel różowego cadillaca postanowił go wykorzystywać jako taksówkę. Dobrze mu szło i flotylla aut się powiększała, jednak wszyscy chcieli jeździć „Tym Różowym“. No i właściciel postanowił wszystkie swoje taksówki przemalowywać na różowo.

Kategorie:Ameryka Północna, USA

2 komentarze

  1. Cześć Hanuś,

    Jak widzę, to powoli idziecie na północ. Życzę pomyślnych wiatrów i super wrażeń z podróży.

    Pozdrawiam z Taiwanu.
    Paweł Premicz

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading