Szmaragdowe fiordy Grenlandii


Jak tylko rzuciliśmy kotwicę i upewniliśmy się, że bezpiecznie stoimy, chłopacy odbezpieczyli wędki. Chwilę po zanurzeniu przynęty już była na niej ryba – przepiękny, utęskniony dorsz. Na obiad zjedliśmy czekający na nas tatar z polędwicy wołowej, ale nie mogliśmy już doczekać się rybnej uczty na kolację. Po dwugodzinnej sesji wędkarskiej na rufie stały wiadra pełne ryb, które trzeba było oprawić. Za tą mniej przyjemną część zabawy w rybaka zabrał się Wojtek.
Popołudniu wybraliśmy się na ląd. Dookoła fiordu rozciągają się wyrastające z wody pionowe skały. Nam dało się zakotwiczyć nieopodal malowniczej doliny, którą niespiesznie płynął strumyk z krystalicznie czystą wodą. I tutaj właśnie, odwiezieni pontonem przez Tomka, po raz pierwszy dotknęliśmy grenlandzkiej ziemii. Wszystko było piękne i cudowne, tylko mieszkańcy tej krainy byli niezadowoleni z naszej obecności i próbowali nas stamdąd przepędzić. Najróżniejsze insekty, począwszy od brzęczących dorodnych komarów, przez muchy i meszki, wszystkie one w niewyobrażalnej ilości atakowały każdy kawałek naszego nieosłoniętego ciała. Próbowały przetestować, czy po frunięciu w jedno ucho da się wydostać na zewnątrz z drugiej strony. Długość ludzkich dróg oddechowych badały wpadając do nosa lub ust, nieuważnie otwartych podczas rozmowy. Oczy także podlegały szczegółowym przeglądom. Na szczęście uniknęliśmy pożarcia żywcem, gdyż skórę twarzy i rąk chroniła warstwa nałożonego wcześniej środka przeciw insektom. Jedynie moje stopy padły ofiarą ukąszeń, gdy na chwilę zdjęłam buty, żeby zamoczyć nogi w strumieniu. Wspaniałe zielone polany z cudnymi kwiatkami oraz widok z pobliskiego wzniesienia na fiord i stojącą w niej Katharsis wynagrodziły nasze zmagania z małymi stworzeniami. Chociaż powoli wszyscy mieliśmy dość tych potworów i z ulgą wróciliśmy na łódkę, gdzie ich ilość ograniczała się zaledwie do kilku na decymetr kwadratowy. Mieszkańcy doliny obronili swoje terytorium.
Na drugi dzień rano, po sprawdzeniu zawartości klatki zastawionej wieczorem i wyłapaniu jeszcze kilku dorszy ruszyliśmy w drogę. W pułapce znaleźliśmy całą masę krabów. Oj bogate są te wody – z głodu nie da się tu umrzeć. Zostawiliśmy za rufą nasz szmaragdowy fiord i pożeglowaliśmy w poszukiwaniu kolejnego kotwicowiska.
PS. Zdjęcia z dopiskiem MO są autorstwa Marka.

Kategorie:Arktyka, Grenlandia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading