Pobyt na Mangareva, nurkowanie na Gambier i jego smutne zakończenie


Nasz pobyt na Gambier nieco się przedłużył. W poniedziałek rano zamierzaliśmy odprawić się z samego rana, następnie odebrać zamówione jajka i paliwo, zaliczyć nurka i ruszyć w drogę. Sprawa z żandarmerią przebiegła bardzo sprawnie. Na posterunku wystarczyło okazać paszporty i dokumenty łódki, następnie wypełnić formularz dotyczący odprawy i z jedną jego kopią udać się na pocztę, by nadać go do Papeete do Urzędu Celnego. Resztę formalności załatwiać będziemy po dotarciu na Tahiti.
Z posterunku żandarmerii udaliśmy się do sklepu. Jajka czekały na nas na regale. Nie była to pełna zamówiona ilość, ale i tak bardzo nas one ucieszyły. Gorzej zapowiadała się sprawa z paliwem… Sprzedawca nie mógł się skontaktować, z gościem, który miał dostarczyć beki z ropą. Powiedział, żebyśmy przyszli za jakiś czas. Nie chcieliśmy się oddalać na zbyt długo, więc nie zdecydowaliśmy się popłynąć na zaplanowanego nurka, tylko poszliśmy na spacer. Po przejściu przez główną część wioski zaczęliśmy wspinać się stromą drogą biegnącą wzdłuż zbocza najwyższego wzniesienia na wyspie – Mont Duff (441 m.n.p.m.). W wyższych partiach ciągnęły się zabudowania mieszkalne oraz ogródki uprawne, a wszędzie mieniło się mnóstwo kolorowych kwiatów. Wystarczyło wejść kilkadziesiąt metrów nad poziom morza, a rośliność zaczęła się zmieniać. Pojawiły się drzewa iglaste, a szyszki zastąpiły kokosy czy papaje.
Cała wyspa nosi znamiona niegdysiejszej bytności Jezuitów. Co kawałek napotkać można kapliczkę – wszystkie zadbane i odmalowane. Nie brak także pozostałości po starych zabudowaniach. Udało nam się dotrzeć do ruin klasztoru, którego lata świetności przypadają na czasy panowania ojca Honor Laval.
Po powrocie do wioski ponownie skierowaliśmy nasze kroki do sklepu. No i niestety nadal nie było wiadomości co z naszym paliwem… Nie daliśmy się jednak tak łatwo odprawić. Kupiliśmy zimne Hinano i zasiedliśmy przed sklepem, z zamiarem zaczekania jak rozwinie się sytuacja. Okazało się, że tego typu zachowanie pozytywnie nastraja lokalesów. Zaprezentowaliśmy pełen spokój i wyluzowanie. Pokazaliśmy, że nigdzie się nie spieszymy i że jest nam miło i przyjemnie (co z resztą zgodne było z prawdą). Basia i ja skorzystałyśmy z okazji i zorganizowałyśmy jeszcze dwie siatki pomelo. Po jakimś czasie sklepikarz dodzwonił się do kogoś i przyjechała miła Pani, znająca na szczęście kilka słów po angielsku i przejęła sprawę naszego paliwa. Wyliczyła cenę i zapowiedział, iż całą kwotę poprosi od razu. Wszystko wyglądało jak najlepiej, tylko martwiło nas, iż Polinezyjka używa sformułowania mazut, a nie diesel. Ale z opisu wynikało, iż chodzi o ropę. Na odbiór umówiliśmy się na godzinę 1800. Pomimo, iż miło siedziało się przed sklepem, postanowiliśmy wykorzystać parę godzin do zmierzchu i popłynęliśmy na nurka. O umówionej godzinie Mariusz stawił się na nabrzeżu, gdzie mieli dostarczyć beki. Nikt jednak długo się nie pojawiał, więc nasz kapitan postanowił sprawdzić co dzieje się w sklepie. Była inna ekspedientka, która na słowo diesel, czy mazut robiła duże oczy… Po jakimś czasie pojawił się znany nam młody sprzedawca, nie mówiący ani słowa po angielsku. Znał jednak naszą sytuację i dodzwonił się do organizatorki paliwa. Ta zjawiła się za jakiś czas i powiedziała, że mazut będzie na 2000. Po kolacji na nabrzeże w poszukiwaniu zagubionych beczek z ropą udali się Basia z Tomkiem i Piotrem. Historia się powtórzyła i żadne pojemniki się nie pojawiły. I znów wycieczka do sklepu, spotkanie z niezorientowaną sprzedawczynią, odnalezienie młodego sklepikarza, a przez niego Pani od mazutu. Okazało się, że Pan który miał dowieźć paliwo jest jeszcze na próbie bębniarzy i zajmie sie sprawą bek jak skończy. Nasza ekipa, nie chcąc wracać na łódkę bez paliwa, udała się na próbę. Trafić jest tam łatwo, gdyż rytmiczne bębnienie roznosi się na całą wioskę. W sobotę zwabiły nas te dźwięki na ląd i zaliczyliśmy taką właśnie próbę gry i tańca. Po obejrzeniu paru układów, ćwiczenia dobiegły końca, wszyscy rozjechali się, ale na nabrzeżu nikt jeszcze przez długi czas się nie pojawił. Sprawa zaczęła nas niepokoić, ale tylko nieznacznie. Postanowiliśmy zaczekać, co przyniesie nowy dzień. Zaraz po przebudzeniu nastąpiło przeszukanie lornetką nabrzeża. Jak się okazało, stały tam już nasze beczki. Chłopacy dokonali przeglądu zawartości pojemników i orzekli, że jest to jak najbardziej ropa, a nie mazut. Po sprawdzeniu za pomocą sondy ręcznej głębokości przy nabrzeżu, okazało sie, że możemy tam bezpiecznie podpłynać jachtem i przepompować paliwo do zbiorników. Wydawało się to najprostszym rozwiązaniem, gdyż nie wyobrażaliśmy sobie przeładowywania 200-litrowych beczek na nasz ponton. Akcję tankowania kilkatrotnie przerywał ulewny deszcz, ale w końcu przelaliśmy całe 600 litrów i we wtorkowe popołudnie mogliśmy ruszać w drogę. Od Pani organizatorki paliwa dostaliśmy jeszcze worek bananów i miłe słowo na pożegnanie.
Sprawa z paliwem dość mocno nas zaangażowała i dlatego udało nam się na Gambier tylko dwa razy zejść pod wodę. Niedzielnego nurka zrobiliśmy przy zachodnim wejściu do atolu. Miejsce oddalone to było od naszego kotwicowiska o 7 mil morskich. Warto było pokonać ten dystans, gdyż widocznośc była rewelacyjna, a różnorodność rafy zrobiła na nas wszystkich wrażenie. Krajobraz podwodny był przepiękny. Nie spotkaliśmy tam dużych ryb. Jedynie Piotr wypatrzył rekina rafowego. Nurkowanie to niesie jednak ze sobą smutne wspomnienia dla mnie…. Tu żywota dokonał mój kochany aparat fotograficzny…. Niestety doszło do przecieku w obudowie podwodnej i moje maleństwo nie przetrwało tej próby! Planowaliśmy poszaleć na Polinezji ze zdjęciami, gdyż wydaje się, że będzie na to czas. Jednak nic z tego. Na szczęście Piotr ma aparat z obudową i ogromne doświadczenie w fotografii podwodnej. Będziemy bazować na jego zdjęciach w relacjonowaniu naszych nurkowań (zdjęcia z inicjałami PK są autorstwa Piotra). Nam pozostaje jedynie mała kamera GoPro, która pozwala zarówno kręcić filmy, jak i robić zdjęcia. Nie można ich jednach porównać z jakością, do tych robionych za pomocą profesjonalnego sprzętu.
Z braku czasu na dalekie wyprawy pontonowe, poniedziałkowego nurkowanie zorganizowaliśmy wewnątrz atolu, nieopodal naszego kotwicowiska. Spodziewaliśmy się, że widoczność będzie gorsza i zapewne życie uboższe niż na zewnątrz atolu. Nasze przewidywania potwierdziły się. Woda była stosunkowo mętna, a koral w większości zniszony i martwy. Spotkaliśmy jedynie uroczą parkę ślimaków i kilka ciekawych rozgwiazd.
Opuszczając Archipelag Gambier chcieliśmy jeszcze raz zejść pod wodę. Wybraliśmy miejsce na zewnątrz atolu, za zachodnim przesmykiem, przy niewielkim motu, przy którym postanowiliśmy zakotwiczyć i zanurkować. Mariusz sprawdził z powierzchni co dzieje się pod wodą. Nie było widać dużych ryb, ani rozbudowanej w tym miejscu rafy. Dodatkowo prąd był bardzo silny, a fale przybojowe rozbijające się nieopodal nie zachęcały do spuszczenia pontonu, który miałby nas asekurować. Zdrowy rozsądek przeważył i zrezygnowaliśmy z nurkowania.
Obraliśmy kurs na północny-zachód w kierunku Taumotus. Planowaliśmy zatrzymać się przy kilku południowych, niezamieszkałych atolach, zanim dotrzemy do północnych atoli Fakarava, czy Rangiroa, znanych ze świetnych miejsc nurkowych. Niestety po nowiu pogoda zmieniła się i wiatr, którego brakowało nam dopływając na Polinezję, rozwiał się teraz na dobre. A to nie sprzyja zatrzymywaniu się przy niskich atolach, nie posiadających przesmyków, przez które można by wpłynąć do środka i nie dających w ten sposób osłony przed wiatrem i falami.

Jest czwartek 16 maja 2013 roku godzina 0800. Wieje wiatr północno-wschodni do wschodniego o sile 25 węzłów. Płyniemy kursem 310 stopni z prędkością 10 węzłów na zrefowanym grocie i genui. Nasza pozycja: 19 st. 12 min. S, 138 st. 06 min. W.

Kategorie:Nurkowanie, Oceania, Polinezja Francuska - Wyspy Gambiera

4 komentarze

  1. Polecam D 600. Full frame a ciezar i wymiary takie jak D 7000.Pozdrowionka…

  2. Pozdrowionka z Mazur , tutaj tez jest dużo wody 🙂 do tego było pływanie na łódce :-))) więc jednoczylem się z Wami . Bawcie się dobrze 🙂

  3. choc mojego kolegi juz u was nie ,ma (wojtka z iwona) to z zaciekawieniem czytam waszego bloga tym bardziej ze znowu jestem w pracy i mam czas.Naprawde interesujaca jest ta wasza podroz i troche sie dziej podczas jej trwania. wlasciwie to sie nie znamy i pewnie nie poznamy , tym niemniej z mojej strony moge powiedziec ze od czasu do czasu z przyjemnoscia poczytam o waszej podrozy. sam troche zjezdzilem ale do takich miejsc niegdy nie dotarlem bo i mozliwosci ku temu nie bylo i dlatego pewnie jest to dla mnie ciekawe. po poprzedniej podrozy z moimi znajomymi juz jakos nie czuje sie ze was podgladam jako osoba nie zwiazana. to na tyle szkoda aparatu, zdjecia bardzo ladne i ciekawie prowadzony dziennik. bede czekal no nowe zdjecia i nowosci z podrozy. jaca. ps przepraszam jezeli sie wkrecam tu z jakims pisaniem moze nie powinienem i nie wypada.

  4. Ależ mnie tytułem wystraszyliście, na szczęście, to „tylko” aparat…
    Na pewno ten który kupicie wynagrodzi Wam utratę starego z nawiązką 

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading