Domknięcie pętli wokół Nowej Zelandii


Jak to niestety często bywa u mnie, że gdy zbliża się przerwa w żeglowaniu i opuszczam na trochę Katharsis, to na blogu pojawiają się zaległości i zalega cisza… I znowu mi się to przytrafiło!!! To nie jest tak, że tylko na Katharsis mam dostęp do komputera i Internetu. Po prostu wpadam w wir tak wielu innych zajęć, że ciągle brakuje tych kilku chwil na bloga. No ale już jestem z powrotem na pokładzie i zamierzam dokończyć zaległe historie.
Gdy ostatni raz odzywałam się na blogu, to byłam na Fidżi w związku z wygasającą mi wizą nowozelandzką. Cisza ostatnich kilku tygodniu mogłaby wskazywać, że przepadłam gdzieś między palmami na plaży lub w dżungli. Chociaż podobało mi się na Fidżi i cieszyłam się z powrotu w tropiki, to zgodnie z planem, czyli po dwóch dniach wróciłam do Nowej Zelandii. Słońcem i plażą nie zdążyłam się nacieszyć, gdyż z jednego pełnego dnia pobytu w Nadi – połowę wypełniła tropikalna ulewa. Ale i tak było świetnie. Spacerowałam po ciepłym piasku i moczyłam nogi w oceanie, nagrzewając gnaty w upalnym powietrzu. Z praktycznych rzeczy – pojechałam zobaczyć marinę, w której planujemy się zatrzymać w czerwcu i dokonałam wstępnej rezerwacji. A następnego dnia wczesnym rankiem pomknęłam na lotnisko, by wrócić do Kiwilandu. Wbito mi do paszportu nowiutką wizę, czyli główny cel wyprawy na Fidżi został osiągnięty.

Zaraz po mnie na łódkę wrócił Mariusz i mogliśmy szykować się do wypłynięcia z Picton. Nasz nieoczekiwany postój w Marlborough spowodował zawieszenie rejsu wokół Nowej Zelandii na trzy tygodnie. Teraz mogliśmy go wznowić i popłynąć do Auckland domykając pętlę. Zmienił nam się skład ekipy. Michał poleciał do kraju, a na łódkę wrócił Tomek. Dołączył do nas gościnnie Ruben – syn żaglomistrza z Picton. Chłopak chce się zaczepić do pracy na superjachtach i rejs na Katharsis miał być dla niego zdobywaniem praktyki.
Marinę w Picton opuściliśmy 19 marca 2014 roku o godzinie 1230. Do Auckland mieliśmy do przepłynięcia około 600 mil. Czekało nas pokonanie wąskiego i zdradliwego przesmyku Tory Channel, a następnie przeprawa przez słynną Cieśninę Cooka. Będąc w Picton mogłam doświadczyć sztormów przechodzących przez ten najwietrzniejszy na świecie akwen. W dobrze osłoniętej marinie byłam bezpieczna, jednak silne wiatry i nawałnice przechodzące tuż za szczytami dawały się we znaki. W dzień naszego płynięcia pogoda była wprost wymarzona – słoneczna i z umiarkowanym wiatrem – ok 10 węzłów. Takie warunki pozwoliły nam przemknąć bezpiecznie przez Tory Channel. Dopiero w Cieśninie Cooka mocniej powiało, ale nie był to sztorm, który nękał ten rejon przez cały tydzień poprzedzający nasze wypłynięcie.. Dodatkowo sprzyjał nam prąd momentami ponad pięciowęzłowy, dzięki czemu śmigaliśmy z prędkością ponad 14 węzłów. Mile ubywały niezwykle szybko. Trzymaliśmy się stosunkowo blisko brzegu, co pozwoliło nam podziwiać przepiękne krajobrazy Wyspy Północnej.
W drodze do Auckland chcieliśmy zobaczyć Wyspę White położoną w Bay of Plenty. Podczas wyprawy do Rotorua w styczniu planowaliśmy z Mariuszem odwiedzić to miejsce, jednak pogoda się zepsuła i odwołano naszą wycieczkę. Tym razem możliwość zobaczenia White Island także determinowana była przez pogodę. Od naszej prędkości zależało, czy dotrzemy do Bay of Plenty jeszcze za dnia, czy już po zmroku. Szybka jazda na żaglach i sprzyjające prądy pozwoliły nam dopłynąć za widoku. Późnym popołudniem po dwóch dniach od opuszczenia Marlborough na horyzoncie ukazała się dymiąca góra.
White Island jest jedynym aktywnym wulkanem na wyspach wokół Nowej Zelandii. Do około 1935 roku wydobywano tutaj siarkę. Jej obecność można podziwiać w postaci niezwykłej palety barw na formacjach skalnych. Przemknęliśmy dość blisko wyspy, zaglądając do krateru. Ze względu na silny wiatr nie mieliśmy możliwości zatrzymania się i zakotwiczenia, by z pontonu zdobyć ten ląd. Ale widoki z pokładu Katharsis tnącej fale przy White Island w zupełności nam wystarczyły.

Do Auckland dotarliśmy po 3 dobach płynięcia od opuszczenia Picton. Pętlę wokół Nowej Zelandii domknęliśmy po 72 dniach pokonując 2750 mil morskich. Pełne kółko wokół Krainy Kiwi zrobiliśmy we dwójkę z Mariuszem. Misio opłynął z nami Wyspę Południowa, a Tomek część Wyspy Północnej. Muszę przyznać, że z żeglarskiego punktu widzenia był to bardzo ciekawy i emocjonujący rejs. Zmienność i często nieprzewidywalność pogody oraz długie odcinki bez możliwości znalezienia schronienia w przypadku nagłego sztormu dają niezłą szkołę. Akwen ten wymagał od nas dużej elastyczności i permanentnej gotowości. Z pewnością Nowa Zelandia warta była podjęcia tego wysiłku. Krajobrazy oraz przyroda w tym południowym zakątku świata są zjawiskowe. Trudno mi opisać piękno tych miejsc, ale mam nadzieję, że zdjęcia, które zamieszczałam przez kilkanaście ostatnich wpisów oddają urok Nowej Zelandii, którą udało mi się zobaczyć. Wiem, że jest jeszcze wiele, wiele miejsc do odwiedzenia w Krainie Kiwi, ale może warto zostawiać sobie coś na następny raz…

Kategorie:Nowa Zelandia, Oceania

9 komentarzy

  1. Mam ogromną prośbę, rozszerzcie proszę opisy rejsów o muzykę jakiej słuchacie i książki jakie czytacie tak aby jeszcze lepiej poczuć ten „klimat”…. Dzięki i stopy wody pod kilem ! 🙂

  2. Cieszę się, że „płyniemy” dalej 🙂

  3. No nareszcie. Jest po co zaglądać do neta. Pozdrowienia z Inowrocławia.

  4. Nareszcie jest po co zaglądać do neta. Pozdrowienia

  5. Nice to see you again ! 🙂

  6. Welcome back ! 🙂

Leave a Reply to Adam StepienCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading