W krainie smoków z Komodo


Mariusz:

Będąc w okolicach Flores miałem nadzieję na odwiedzenie jednej z wiosek, w których mieszkańcy pielęgnują stare obyczaje. Kilka z nich leży w południowej części prowincji Ngada, w niedużej odległości od Riung – bramy do Parku Morskiego Siedemnastu Wysp. Pokonać niecałe 100 km nie brzmi przerażająco, jednak fatalna droga z Riung nie dawała gwarancji pokonania tego dystansu w czasie krótszym niż 5-7 godzin. Nie znalazłem wsparcia w ekipie, samemu mając wątpliwości, czy mój obolały kręgosłup da radę tak długo się wytrząsać. Nie pozostało nam więc nic innego, jak popłynąć na Komodo.
Każdy z nas chciał spotkać warana z Komodo. Te największe z żyjących jaszczurów występują, nie wiedząc czemu tylko w tym jednym małym regionie. Ponad dwa tysiące osobników żyje na dwóch wyspach: Komodo i Rinca, niewielka gromada zamieszkuje również zachodnie wybrzeże Flores. Smoki zawdzięczają swą nazwę sporym rozmiarom i prehistorycznemu wyglądowi. Przypominają wyglądem dinozaury i potrafią być autentycznie niebezpieczne. W ich ślinie znajduje się broń biologiczna w formie bakterii, które po ugryzieniu wnikają do organizmu i po kilku dniach potrafią powalić nawet bawoła. Do tego mogą dość szybko biegać, więc żartów z nimi nie ma.
W okolicach Komodo jest sporo niezłych miejsc nurkowych. Zapowiadało się więc na dłuższy pobyt w Parku Narodowym Komodo. Ostatniego dnia października wpływaliśmy o poranku na wody National Rark Komodo. Po raz pierwszy od wpłynięcia do Indonezji powietrze było przejrzyste. Mijane wyspy były jeszcze bardziej suche od Flores. Na pierwsze kotwicowisko wybraliśmy zatokę Loh Buaya przy wyspie Rinca. Nasze mapy po raz kolejny były rozminięte z rzeczywistością i to o kilkaset metrów. Przy dobrym świetle nie mieliśmy problemów ze znalezieniem bezpiecznego miejsca. Po zejściu na ląd udaliśmy się na poszukiwanie strażników parku. Wypadało uregulować opłaty za wejście. Trochę z duszą na ramieniu udaliśmy się na poszukiwanie budki. Po drodze spotkaliśmy młodego warana. Ten spłoszył się na nasz widok. Nic dziwnego, skoro młode smoki muszą ukrywać się na drzewach przed dorosłymi osobnikami. Warany nie są wybredne i zjadają swoje potomstwo. Dopiero po osiągnięciu metra schodzą z drzew.
Gotówki starczyło nam na opłacenie trzech dni pobytu w parku. Kolejne opłaty mieliśmy uiścić na Komodo, o ile tam się pojawimy. Od razu wybraliśmy się też na spacer po wyspie w towarzystwie dwóch przewodników. Mieli nas chronić kijami przed potencjalnym atakiem waranów. Podczas ponad godzinnego spaceru spotkaliśmy jednak tylko jedną samicę pilnującą swojego gniazda. Kilka osobników wylegiwało się za to w okolicach kuchni, licząc na tani posiłek. Jeden nawet ruszył swoje cztery litery do pobliskiej kałuży. W ruch poszły migawki aparatów, by uwiecznić naszego pierwszego chodzącego warana.
Trochę byliśmy rozczarowani tym pierwszym, tak mało naturalnym spotkaniem z waranami. Popłynęliśmy na południe Rinca, gdzie woda z głębin Oceanu Indyjskiego wynosząc się na powierzchnię ma o kilka stopni niższą temperaturę, niż na północy Komodo. Sprzyja ona życiu podwodnemu, które zamierzaliśmy podglądać. Zakotwiczyliśmy w Lehok Uwada Dasami nieopodal niedużej plaży. Rankiem ujrzeliśmy na plaży małpę. Myśleliśmy, że oznacza to brak smoków w najbliższej okolicy. Już planowaliśmy lądowanie na plaży, kiedy z krzaków wyczołgał się waran. Są one szczególnie aktywne do około 1000, kiedy jeszcze nie jest tak gorąco. Postanowiliśmy nie drażnić osobnika i zrobić mu kilka zdjęć z pontonu.
Po pierwszym nurku popłynęliśmy na plażę za cyplem, przy którym kotwiczyliśmy. Oczom naszym ukazał się obraz kilku waranów wylegujących się w cieniu drzew. Mimo południowej pory rześko poderwały się na nasz widok. Nie było nawet mowy o lądowaniu na plaży. Próbę podejścia smoków ponawialiśmy kilka razy. Ich zachowanie było zawsze podobne. Im byliśmy bliżej, tym bardziej dziarsko i one zaczynały podchodzić do nas. Z ust ciekła im zakażona bakteriami ślina, a wyciągnięty gadzi język nie wzbudzał zaufania. Raz trzy warany odważyły się wejść do wody i kiedy zaczęły płynąć w naszym kierunku, poczuliśmy miękkość w nogach. Z podniesionym silnikiem mieliśmy słabą manewrowość pontonem, a nie chciałem ryzykować zgaszenia silnika przez uderzenie śrubą w koral. Zbyszek dzielnie trzymał wiosło w ręku, by nas chronić, ale moja siostra miała dość takich emocji i wróciliśmy na łódkę.
Rinca było jedynym miejscem, w którym spotkaliśmy warany. Zatrzymaliśmy się w kilku miejscach przy Komodo, ale poza jeleniami, dzikimi świniami i małpami nie natrafiliśmy na warana. Dzięki temu odważyliśmy się zejść na ląd, by pomiędzy kolejnymi nurkowaniami móc się rozkoszować plażowaniem. Ciekawe są na Komodo plaże z różowym piaskiem. Pierwszą zobaczyliśmy jeszcze na samym południu. Z turkusowej wody wyłaniały się pasy różowawego piasku. Z przewodników wiedzieliśmy o słynnej plaży nazwanej od koloru piasku Pink Beach. Postanowiliśmy się przekonać, czy rzeczywiście jest taka piękna, czy może po prostu słynna ze względu na ilość przyjeżdżających tu turystów. Plaża okazała się bardzo urokliwa i warta była odwiedzenia, chociaż różowych plaż jest na Komodo wiele. Pływając prywatnym jachtem ma się ten komfort, iż można popłynąć w wiele różnych miejsc, często niewskazanych w żadnych przewodnikach, a na zorganizowanej wycieczce trzeba się trzymać marszruty wyznaczonej przez operatora.
Przy Komodo, w pobliżu Pantai Merah po raz pierwszy (i jak dotąd jedyny) raz w Indonezji spotkaliśmy wieśniaków zajmujących się handlem obwoźnym. Dziewczyny mogły w końcu obkupić się w sznury pereł hodowanych u wybrzeży Flores.
Dwa dni spędziliśmy przy rafie Makassar. Miejsce to jest regularnie odwiedzane przez manty. Dopływając widzieliśmy na raz dziewięć baraszkujących ryb. Będąc w wodzie z maską i fajką, czy nurkując z butlą już nie natrafiliśmy na tak okazałe stado. Ale każdy miał przyjemność zobaczyć chociaż jedną mantę z bliska.
Z Komodo żegnaliśmy się przy Gill Lawa Laut, gdzie wspięliśmy się na jedno ze wzniesień i zaliczyliśmy najbardziej rybnego nurka. Wypływając w kierunku Bali nie wiedzieliśmy jeszcze, że na Lombok wybuchł wulkan, który na kilka dni sparaliżował życie na lotniskach na Lomboku i Bali.

Kategorie:Azja, Indonezja, Morze Flores

2 komentarze

  1. Cieszymy się, że udało się Wam uniknąć pogryzienia przez smoki i sepsy. Choć mimo wszystko nam bardziej podoba się klimat Ubud, galerii Don Antonio czy rajskich Kerimunjawa…. Gratulacje dla Kapitana planującego fantastyczny przebieg trasy. Sam bym lepiej nie wymyślił. Nieustanne pozdrowienia

  2. Cieszymy się niezmiernie, że udało się Wam uniknąć sepsy. Wrażenia na pewno niezapomniane. My tam wolimy klimaty Ubud i galerii don Antonio Blanco. Pozdrowienia dla wszystkich od nas i psów także…

Leave a Reply to I.J.SzymanderowieCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading