7 tygodni, 7 mórz, 7 sztormów


Wyprawa Katharsis II dookoła Antarktydy zbliża się do półmetka. Od wypłynięcia z Kapsztadu mija 7 tygodni, a od miesiąca żeglujemy po wodach Antarktyki.
Zostawiamy za rufą Morze Rossa, do którego żywię wielki sentyment. Miałem olbrzymią ochotę wpłynąć ponownie na wody tego akwenu. Byliśmy tam w 2015 roku, kiedy to szeroka bariera lodowa chroniła dostępu do jego wnętrza jeszcze pod koniec stycznia. Musieliśmy ją wtedy forsować, by dotrzeć do najdalszego żeglownego zakątka Ziemi, jakim jest Zatoka Wielorybia. Obecnie bariera lodowa w tym miejscu jest dużo mniejsza niż 3 lata temu. Ale za to układ wiatrów skutecznie zniechęcił nas przed wpłynięciem do wnętrza Morza Rossa. Dwa kolejne rozległe niże wypełniły wnętrze tego akwenu w czasie, kiedy Katharsis II zbliżała się do jego zachodnich brzegów.
Tak głęboko usadowione układy niżowe nie pozwoliłyby nam pożeglować na południe i wpłynąć na wody Morza Rossa przez co najmniej tydzień. Wytworzyły z kolei korzystne warunki dla żeglugi na jego obrzeżach.
Tak się złożyło, że w tym roku przekraczaliśmy 180 południk, który wyznacza linię zmiany daty, 3 lutego – tego samego dnia, co podczas pamiętnej wyprawy na Morze Rossa. Tego dnia Hanulek obchodzi swoje urodziny. W ten sposób już po raz drugi mogliśmy celebrować jej święto przez dwa dni z rzędu. Po przejściu 180 południka cofnęliśmy zegary pokładowe o 24 godziny.
Korzystne wiatry w pasie przybrzeżnym Antarktydy należą do rzadkości. Przez pierwsze cztery tygodnie od wpłynięcia na wody Antarktyki musieliśmy borykać się ze słabymi wiatrami wiejącymi ze zmiennych kierunków lub ze sztormami, które przynosiły nam silny wiatr od dziobu uniemożliwiający normalną żeglugę w wyznaczonym kierunku. Natomiast od kilku dni dominują wiatry wiejące z północnego kierunku, które pozwalają na płyniecie po wyznaczonej optymalnej trasie. W końcu zaczęliśmy ponownie połykać mile.
Duże dobowe przeloty cieszą, ale okupione są olbrzymim poziomem stresu. Po zejściu w okolice 70. równoleżnika powiało grozą. Widoczność od tygodnia rzadko przekracza kilkaset metrów, często spadając do dwóch długości jachtu. Płyniemy w mlecznej poświacie w towarzystwie zamieci śnieżnych. Gór lodowych jest mniej niż we wschodniej Antarktyce. Są za to starsze, a co za tym idzie, bardziej zniszczone i z większą ilością lodowego gruzu wokół nich. Można sobie oczy wypatrzyć od ciągłego przeczesywania powierzchni morza w poszukiwaniu niebezpiecznych lodowych przeszkód.
Zadanie to ułatwia brak szpryc budy, która dominując nad nadbudówką, znacznie ogranicza widoczność. Została ona rozerwana na strzępy przez dziką falę podczas sztormu, który nastąpił po Hani urodzinach. Musieliśmy ją zdemontować. Ta sama fala wymyła z kokpitu Hanię, która na szczęście była przypięta smyczą do liny bezpieczeństwa rozciągniętej wzdłuż pokładu. Dobrze, że od czasu regat Sydney – Hobart mamy jeszcze drugą małą szpryc budę, która chroni zejściówkę. Dzięki niej nie leje się woda pod pokład.
Katharsis II zaczyna pokrywać się lodem. Lód pojawia się na wantach, maszcie, linach. Oblodzona góra masztu wygląda jak choinkowa bombka. Przestał przez to działać wiatromierz. Wimple (czyli tasiemki przywiązane do want, mające pokazywać kierunek wiatru) też zamarzają. Nie ułatwia to żeglugi. Jest mokro, zimno i ślisko. Na szczęście lód odpada z takielunku, gdy tylko powieje suchsze powietrze.
Po wejściu na Morze Amundsena uderzył w nas drugi w tym tygodniu sztorm. Trwał krótko, ale był bardzo gwałtowny. Przed jego nadejściem przez kilkanaście godzin płynęliśmy ostro pod północny wiatr, by uniknąć wepchnięcia w pak lodowy widoczny na mapach lodowych. Udało nam się go ominąć, ale i tak znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. Wiatr szybko wzmógł się do ponad 50 węzłów. Wybudował strome fale, które miały olbrzymią moc, utrudniającą manewrowanie między lodowymi przeszkodami. Po trzech godzinach żeglugi bez grota, na zredukowanym do minimum przednim sztakslu, wpadliśmy w lodowe gruzowisko. Lodu było zbyt wiele, by móc bezkolizyjnie go ominąć. Bez wahania zrobiliśmy zwrot i popłynęliśmy w cień dużej góry lodowej. Jej bok miał kilkaset metrów długości. Ważąc kilkadziesiąt milionów ton skutecznie łagodziła fale, niczym lodowy port. Tam spędziliśmy 5 godzin, dryfując na południe razem z nią, po czym wznowiliśmy żeglugę na wschód.
Wody okalające Morze Rossa wraz z Morzem Amundsena ugościły nas tym razem sztormami, zamieciami śnieżnymi, mgłami oraz dużą ilością rozproszonego lodu. Żegluga w tym obszarze była trudnym i wymagającym doświadczeniem. Za nami 7 mórz Antarktyki, po 7 tygodniach żeglugi z 7 sztormami. Przed nami jeszcze 7 mórz, a ile tygodni i sztormów nas jeszcze czeka pokaże czas.

Kategorie:Antarctic Circle 60S, Antarktyda, Morza i Oceany, Morze Rossa, Ocean PołudniowyTagi:, , , ,

3 komentarze

  1. Haniu,
    Wszystkiego najlepszego. Bardzo sie cieszymy ze polykacie oprocz frykasikow mile morskie.
    Na Yellow Brick oprocz Waszej biezacej pozycji pokazal sie kawalek kreski/ trasy z Kapsztadu. Czekamy kiedy te kreski sie przetna.
    Serdeczne pozdrowienia dla calej zalogi przesylaja Natanki.

  2. Piękny wpis choć mrożący krew w żyłach. Trzymajcie się ciepło! Serdeczne uściski urodzinowe dla Hani, 100 lat kochana

  3. Epicki wpis 🙂

Leave a Reply to kasia urbanskaCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading