<- RAJ, a potem dalej w drogę (04-08.02)


w czwartek rano popłynęliśmy na Tobago Cays – i znowu w RAJU!!!! spędziliśmy tam trzy bajeczne dni; rajskie jedzonko – Mariusz przyrządził (można już właściwie powiedzieć zgodnie z naszą „tobagowską“ tradycją) przepyszne homary z salsą z mango; rajskie zajęcia – pływanie z żółwiami, snorklowanie na rafie, spacery po plaży z bialuteńkim piaskiem pod palmami, totalny spokój i brak cywilizacji – jak nie zakochać się w takim miejscu?!

aż żal było wypływać, ale z drugiej strony ciągnie, żeby zobaczyć coś nowego;
z Tobago popłynęliśmy na Palm Island, przy której zatrzymaliśmy się tylko na parę godzin; Palm Island jest prywatną wysepką, na której jest jeden luksusowy hotelik, śliczna plaża i trochę palm; kiedyś nie była to Wyspa Palmowa, tylko Suszonej Śliwki – ale jak ją kupiono, zasadzono trochę palm i wybudowano hotel, to zmieniono nazwę na bardziej marketingową (według mnie Wyspa Suszonej Śliwki brzmi bardziej intrygująco od po prostu Palmowej, ale pewnie nie o to tu chodzi…)
zaliczyliśmy spacer po plaży, lunch na łódeczce i na noc przenieśliśmy się już do zatoki przy Union Island koło Clifton (wschodnia strona wyspy);
wieczorem kolacyjka w Clifton – w restauracji L’Aquarium (tym razem delektowałam się przepyszną pizzą – wiem, wiem, kto na Karaibach je pizzę, zamiast owoców morza lub świeżej rybki… ale właśnie na pizzę naszła mnie ochota i była wyśmienita!); w tej knajpie zrobiłam zdjęcia mebli – specjalnie dla Marii (fotele z jakiś roślin – jakby plecione gałązki…)
w Clifton panuje świetna atmosfera – luzik, brak pośpiechu, życzliwi ludzie, kolorowe ulice; odczułam tą atmosferę robiąc zakupy w poniedziałek rano na głównej ulicy w porcie – gdzie jest ryneczek ze świeżymi warzywami i owocami, a niedaleko ryneczku francuski sklepik ze smaczkami; byłam bardzo miło zaskoczona tym miejscem – taki karaibski, milutki klimacik;

z Union popłyneliśmy na Carriacou do Hillsbrough, gdzie zeszliśmy na ląd tylko na chwilę – żeby się odprawic (kolejne pańswo Carriacou&Grenada, więc trzeba wyskoczyć z paszporcików, no i oczywiście paru dolarów przy okazji różnych formalności); na popołudnie i nocleg zatrzymaliśmy się zaraz niedaleko Carriacou przy Sandy Island (kawałek plaży i trzy palmy na krzyż – niestety nie zrobiłam tam żadnego zdjęcia – nie wiem jak to się stało, z tego miejsca mam tylko zdjęcie jak skaczę do wody z trampoliny – czyli bomu Katharsis wysuniętego specjalnie do skoków na jedną burtę – świetna zabawa);

Kategorie:Karaiby, Saint Vincent i Grenadyny

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: