we wtorek pożeglowaliśmy (Mariusz, Tomek i ja) na północ – celem była tym razem Antigua, gdzie zaplanowaliśmy dłuższy postój i mały remoncik łódki;
pierwszym miejscem, gdzie się zatrzymaliśmy była Dominika – w nocy rzucaliśmy kotwicę w Prince Rupert Bay koło Portsmouth, a na drugi dzień rano wyruszyliśmy na podbój wyspy – zaczęliśmy od wyprawy łódką po Indian River (tu też kręcili Piratów z Karibów) w głąb dżungli; naszym przewodnikiem był Alex – bardzo sympatyczny lokales, który opowiedział nam trochę o wyspie i w trakcie płynięcia pokazywał co ciekawsze rośliny i zwierzęta, jak coś wypatrzył – iguanę, ogromnego kraba,…. niesamowite widoki i atmosfera!!! dopłynęliśmy do baru w dżungli, gdzie wypiłam pyszny świerzy sok, a chłopacy po Carib’ku – lokalnym piwku;
po powrocie z rzeki wsiedliśmy od razu w samochód z innym przewodnikiem – Stanley’em i pojechaliśmy wzdłuż wschodniego wybrzeża – przepiękne widoki!!! dojechaliśmy do wioski Karibów – są do rdzenni mieszkańcy Karaibów i jedynym miejscem, gdzie jeszcze żyją jest właśnie Dominika; Karibów wymordowali oczywiście kolonizatorzy; Karibowie mają urodę indiańską, trochę azjatycką – jednego Kariba udało się Mariuszowi sfotografować; potem Stanley zabrał nas do knajpki, gdzie był ogromny wybów lokalnych rumów o przeróżnych smakach – trochę pokosztowaliśmy, zjedliśmy jakiegoś kurczaczka i w drogę nad wodospad – wodospad w środku dżungli (nawet dwa wodospady) – po prostu niesamowite miejsce – trochę się trzeba było namęczyć, żeby tam dotrzeć, więc dla ochłody wskoczyliśmy do wody – nieprawdopodobna sprawa – wodospad w środku dżungli i tylko nasza trójka się w nim kąpie i poza przewodnikiem – ani żywej duszy – cudowne przeżycie, po prostu było genialnie!!! w drodze nad wodospad Stanley rozłupał nam kokosa znalezionego przy drodze i chrupaliśmy sobie bialutki pyszny orzech;
droga powrotna do Prince Rupert Bay wiodła wzdłuż zachodniego wybrzeże; ciekawą rzeczą na Dominice są znaki drogowe – a dokładniej ich brak! jedyny jaki widzieliśmy przez całą drogę (a była to główna droga na tej wyspie), to niebieska chmurka ze znakiem zapytania – zastanawiałam się co to znaczy – Mariusz zauważył, że znaki te są przed zakrętami I mówią stwierdził, że mówią: “uważaj, nie wiesz co jest dalej”, myślę, że to słuszna koncepcja; do Portsmouth dotarliśmy tuż przed zachodem słońca i chociaż wioseczka wyglądała interesująco, z ciekawym klimacikiem, to już na poznawanie jej atmosfery nie starczyło nam sił po całodniowej wycieczce I degustacjach w przydrożnej knajpce; to był niesamowity dzień!!!!!!!
w czwartek rano popłynęliśmy w stronę Gwadelupy (będącej wraz z sąsiadującymi wyspami zamorskim departamentem Francji); zatrzymaliśmy się przy The Saintes (franc. Iles Des Saintes);
w samej zatoce – bez wychodzenia na ląd – czuło się europejską atmosferę – zupełnie inny klimat niż na dotychczas odwiedzanych wyspach, na lądzie widać było domeczki z czerwonymi dachami, pola uprawne, kościółki,… jak na wakacjach w Chorwacji, czy Grecji; wieczorkiem popłynęliśmy na ląd do Bourg Des Saintes, usiedliśmy w knajpeczce na winko i jakieś lody, no ale niestety…francuskie klimaty – nie uświadczysz menu po angielsku, nikt z obsługi po angielsku nie mówił, no ale wybraliśmy sobie coć z menu po francusku… tylko niestety długo musieliśmy czekać na przyjęcie zamówienia – jak zorientowali się, że nie mówimy po francusku, to wypadliśmy z kolejki na sam koniec… Francuziki… ale ogólnie bardzo miły wieczór; no i jedliśmy przecudowny deser – Moelleux au Chocolat – czekoladowe ciastko z rozpływającą się w środku czekoladą… mamy ambicję przygotować to na łódce!
na drugi dzień rano pożeglowaliśmy bezpośrednio na Antigua
Leave a Reply