Barbuda (17-19.03)


po czterech tygodniach pobytu na Antigua w czwartek o 1200 wypłynęliśmy z Catamaran Marina ☺; popłynęliśmy na Barbudę – tworzą z Antigua jedno państwo, ale są to dwa zupełnie różne światy… na Antigua jest parę dużych marin, gdzie stoi zawsze mnóstwo super jachtów (szczególnie w Falmouth Harbour), pełno hoteli, wioseczek, w stolicy – St.John’s sporo sklepów, gdzie można się dobrze zaopatrzyć… cywilizacja; no a Barbuda, to już zupełnie inny klimat – przepiękne, najpiękniejsze jakie w życiu widziałam plaże i do tego zupełnie puste, żadnej mariny, nawet pomostu dla pontonów; przy plaży, która ma ponad dwadzieścia kilometrów zaledwie jeden mały hotelik, a stolica – Conrington – wioseczka, w której zupełnie nic nie ma…. brak cywilizacji, ale jakże urokliwy!

w czwartek popołudniu rzuciliśmy kotwicę przy Cocoa Point – przeurocze miejsce na południu Barbudy, gdzie jest najpiękniejsza (w moim rankingu) plaża na Karaibach – szeroka, długa, z lazurową wodą i różowiutkim piaseczkiem, no i zupełnie bez ludzi!!! tak piękne miejsce, a byliśmy jedynym jachtem na kotwicy – zupełnie niepojęte dla mnie! w piątek rano popłynęliśmy pontonem na pobliską rafę, żeby trochę ponurkować, a potem na plażę – kąpiele, turlanie po piasku w falach i takie tam…. RAJ!!!!
popołudniu popłynęliśmy do Low Bay – zatoka w zachodniej części wyspy, niedaleko Conrington, gdzie musieliśmy się odprawić; no i tu zaczyna się niezła historia… mieliśmy niewiele czasu (piątkowe popołudnie, a w sobotę skoro świt musieliśmy wypływać na St.Martin) i nie chcieliśmy ryzykować, że nie zdążymy z odrawą, więc zadzwoniliśmy po lokalesa, którego poleca przewodnik – George organizuje wycieczki po wyspie, no i pomaga się odprawić; dopłynęliśmy pontonem do plaży (11 Miles Beach) i stamtąd popłynęliśmy z Georgem jego łódką przez lagunę do Conrington; przeszliśmy chyba całe miasto, żeby w końcu wsiąść do taksówki, która miała nas obwieść po wszystkich biurach – trzy oddzielne miejsca – port authority, customs i immigration; taksówkarz zaczął wydzwaniać i za chwilę jechaliśmy na jakiś przystanek, gdzie jak się okazało przyszła urzędniczka z port autority z dokumentami do wypełnienia; Mariusz wypełnił w samochodzie niezbędne dokumenty, ja zrobiłam zdjęcie i pojechaliśmy dalej; taksówkarz znowu wydzwaniał – było już po 17 i celnik zdążył wyjść z biura (hucznie powiedziane…jak widać na zdjęciu) , no ale taksówkarzowi udało się go zawrócić, kolejny punkt odchaczony; zostało jeszcze tylko biuro imigracyjne – tutaj też urzędniczka została specjalnie ściągnięta do biura…. jeszcze nigdzie nie załatwialiśmy tak formalności! sami nie zrobilibyśmy zupełnie nic! no i najważniejsze, że wszyscy byli uśmiechnięci i nic nie było problemem!
jeszcze na Antigua nakupowiliśmy mnóstwo świeżych ziół – bazylię (zieloną i tą fioletową), estragon, tymianek, pietruszkę i w piątek wieczorem była wielka akcja obierania listków, szatkowania, etc., żeby to wszystko pomrozić; przygotowaliśmy też lokalne plantain chips – specjalna odmiana bananów (twarde, zaokrąglone tylko z jednej strony), które się kroi na cienkie plasterki i smaży w głębokim oleju, następnie posypuje solą i podaje jako przekąskę (np. z salsą z mango); można też je kroić w grubsze plastry, wtedy nie są kruche, tylko bardziej przypominają frytki – tak podawane są często w lokalnych knajpach do mięs i ryb;
obejrzałam też dwie części Piratów z Karaibów – wypatrywaliśmy miejsc, w któtych byliśmy ☺

Kategorie:Antigua i Barbuda, Karaiby

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d