mali agenci na Isabeli (07-10.07)


7. lipca godzina 7.00; dwóch ochotników (x i y Koper) stawiło się na lotnisku San Cristobal gotowych na eksplorowanie nowych lądów;

po kilkunastu minutach pojawiło się dwóch poważnych panów, którzy sprawdzili nasze bilety i zawartość bagaży; po dokładnej analizie mojego peelingu do ciała udało nam się odzyskać walizkę; po symbolicznej odprawie (jako że bramka, pod którą przechodziliśmy, nie była nawet podłączona do prądu) ruszyliśmy w stronę pasu startowego razem z pozostałą piątką pasażerów; pilot dołączył do nas, jadąc na rowerze; po załadowaniu się do awionetki pozostało nam już tylko czekać na trzy, dwa, jeden i …

czterdzieści minut później dotarliśmy do naszego hotelu; wnętrze Casa de Marita zupełnie przerosło nasze oczekiwania; widzieliście film o Fridzie? dokładnie poczuliśmy się jakbyśmy gościli u jakiejś nieeeesamowitej artystki; mnóstwo obrazów, dekoracyjne meble, a cała przestrzeń otwarta i przepełniona dziennym światłem; z kolei na tarasie witała nas już plaża, która oddzielała gości hotelowych od oceanu;

pierwszy dzień spędziliśmy na spacerze wzdłuż plaży, podczas którego natrafiliśmy na ogromne stada legwanów morskich; kiedy rozglądnęliśmy się już po okolicy, dotarło do nas, że miasteczko jest właściwie martwe; to przecież szczyt sezonu, a wszystkie bary i restauracje były puste lub zamknięte; chciałabym zaapelować do wszystkich potencjalnych turystów: tu jest NIESAMOWICIE!

następny dzień miał nam upłynąć intensywnie; udaliśmy się na „spacerek” na wulkan o drugim co do wielkości kraterze na świecie (tytuł największego krateru należy do Ngorongoro wTanzanii); niestety w hotelu nikt nas nie ostrzegł, jak wygląda droga na wulkan, dlatego nie świadomi niebezpieczeństw ubraliśmy się po prostu wygodnie; u podnóży wulkanu dotarło do nas, że sandały i buty żeglarskie nie komponują się zupełnie z błotem i śliskim podłożem; wycieczka okazała się wyzwaniem jeszcze z jednego powodu; mieliśmy tylko po małej butelce wody na osobę, a po godzinie walki z mgłą ukazało nam się słońce, które już nas nie opuściło, przez co przez pozostałe cztery godziny musieliśmy się zmagać z ogromnym pragnieniem;

na Isabeli jest więcej niż jeden wulkan; my zaczęliśmy wspinaczkę od Sierra Negra, by po dotarciu na jego szczyt iść wzdłuż krawędzi krateru w kierunku pozostałych wulkanów; w ten sposób doszliśmy do Volcano Chico, który jeszcze w 2005 roku wybuchł i pokrył lawą okoliczne tereny; ze szczytu Chico mogliśmy podziwiać cały krajobraz wyspy i Pacyfik; zachwyceni widokiem daliśmy się namówić przewodnikowi na wycieczkę do tuneli, którymi lawa wypływała do wody;

następnego dnia rano razem z naszym przewodnikiem wyruszyliśmy z małego portu jeszcze mniejszą motoróweczką w poszukiwaniu nieznanego;

na nieznane natknęliśmy się wyjątkowo szybko; ujrzeliśmy skałę pełną głuptaków; najwięcej było tu nazca boobies; od pozostałych głuptaków różnią się one wielkością; największe osobniki osiągają nawet 90 cm; dwa pozostałe gatunki to: blue-footed booby i red-footed booby, których cechy charakterystyczne, jak łatwo się domyślić, to kolor łapek;

w drodze do tuneli spotkaliśmy jeszcze mantę, największą z płaszczek, głuptaki niebieskostope i … pingwiny; jeszcze na Katharsis wszyscy żałowaliśmy, że nie wiemy, jak dotrzeć do pingwinów równikowych; żyją one tylko na Galapagos, ale została ich zaledwie garstka, więc nie każdy turysta na Galapagos otrzyma gwarancję bliskiego spotkania z nimi… a tu proszę bardzo!

postój w tunelach zaowocował kolejnymi podbojami; między kawałkami zastygłej lawy wulkanicznej zobaczyliśmy mnóstwo żółwi wodnych; zdaje się jednak, że nasza obecność ich płoszyła, także nie mieliśmy okazji bliżej się z nimi zaprzyjaźnić; w przeciwieństwie do żółwi ninja nieśmiałością nie grzeszyły głuptaki niebieskostope, które tu spotkaliśmy; pozwalały się fotografować nawet z odległości jednego metra; wydawały przy tym specyficzne świergotanie, zadzierały skrzydła do góry i jakby strzepywały coś ze swoich głuptasich nóżek; przewodnik zdradził nam, że takie zachowanie świadczy o manifestowaniu swojego zakochania;

snorklowanie też nas nie zawiodło; chociaż nie ma tu rafy, życie rybne kwitnie; rybki, które zwykle spotyka się na rafie, czyli takie płaskie i trójkątne, tutaj osiągały gigantyczne wielkości (pół metra to dużo, prawda?); spotkaliśmy też w międzyczasie super-ultra dużego homara; obeszliśmy się ze smakiem i popłynęliśmy dalej, aż natknęliśmy się na kolejną niespodziankę; pod nami przepłynął pingwin; oczywiście śmignęliśmy za nim; zaprowadził nas do całej swojej rodziny; i w ten sposób poznaliśmy aż cztery nowe pingwiny;

przewodnik zaproponował nam jeszcze jedno miejsce na snorkling, gdzie mieliśmy spotkać rekiny; długo się wzbraniałam, bo po co ryzykować życie, nie? liczne zapewnienia o bezpieczeństwie takiego nurkowania przekonały mnie ostatecznie; woda, do której wskoczyliśmy od razu wydała nam się podejrzanie mętna; odważnie jednak podeszliśmy do sprawy i podpłynęliśmy do skały, wokół której rekiny zwykle szukały swoich ofiar; rekiny whitetip rzeczywiście ukryły się w podwodnej grocie; w pewnej chwili jeden z nich wypłynął, uśmiechnął się żarłocznie i przepłynął pod naszymi brzuchami; sprawdziliśmy jeszcze czy w owej grocie nikt nie oczekuje od nas pomocy i ze spokojem brydżysty zawróciliśmy na motorówkę; dopiero wieczorem wikipedia uświadomiła nam, że igraliśmy z losem;

[dla miłośników cytatów: whitetip is responsible for more fatal attacks on humans than all other species combined]

pozdrawiam wszystkich, którzy nie sprzedali swych marzeń,
Natalia;)

Kategorie:Ameryka Południowa, Ekwador - Wyspy Galapagos

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading