w sobotę wybraliśmy się na wycieczkę po San Cristobal; taxi wodnym podpłyneliśmy na ląd do Puerto Baquerizo Moreno (por przy Bahia Wreck, gdzie stoimy), wsiedliśmy w taxi- Natalia, Mariusz i ja do komfortowego wnętrza, a Tomek z Jureczkiem na pakę; zaczęliśmy od wjechania na wulkan, gdzie myśleliśmy podziwiać piękną lagunę, ale dzień był pochmurny i na szczycie ujrzeliśmy tylko mglę; postanowiliśmy wrócić w to miejsce pod koniec wycieczki licząc na poprawę pogody;
laguny nie zobaczyliśmy, ale żółwie były tak blisko i były tak duże, że ta atrakcja nam nie umknęła – pojechaliśmy do rezerwatu na Cerro de Colorado, gdzie hodowane są żółwie – małe żółwie atakowane są przez koty i szczury (zwierzęta, które pojawiły się na wyspach wraz z ludzmi) i groziłoby im wyginięcie, gdyby nie ochrona w pierwszych latach życia – żółwie mieszkają sobie na specjalnie zorganizowanym dla nich terenie, są karmione i doglądane przez ludzi, a jak osiągną odpowiedni wiek, to są przenoszone na północ wyspy na Cerro Pitt, gdzie jest ich naturalne środowisko; super sprawa tak stanąć koło takiego dużego galapaskiego żółwia!
taksówkarz, który nas woził po wyspie i miał być naszym przewodnikiem (tylko, że był potwornie małomówny i praktycznie się nie odzywał, a w dodatku nie mówił ani słowa po angielsku – więc jego rola ograniczyła się do kierowcy) zabrał nas na ranczo, gdzie rosły grejpfruty, papaje, mandarynki, pomarańcze, ananasy, papryczki piri-piri i inne ciekawe rośliny, których nie spotykamy w polskich ogródkach działkowych; była tam też mała restauracyjka i miejsce, gdzie można było chyba odpocząć, gdyby się za dużo zjadło – pod drzewami z ślicznymi fioletowymi kwiatkawi rozwiesznych było parę hamaków – urocze miejsce;
zrobiliśmy jeszcze jedno podejscię do wulkanu, ale widoczność w dalszym ciągu była fatalna i jeszcze do tego lało… za to pojechaliśmy w inne genialne miejsce – na plażę, gdzie wśród wulkanicznych skał spotkać się było można z lwami morskimi, iguanami lub też jaszczurkami – kapitalna sprawa mieć taką czarną (wyglądającą jak z jakiegoś Jurassik Park) iguanę na wyciągnięcie ręki!!! i te słodkie lwy morskie!!!! Niesamowita sprawa! Według mnie słusznie nazywano Galapagos “Zaczarowanymi Wyspami”!!!
obiadek zjedliśmy w domu Pablo, który zorganizawał nam tą wycieczkę; po popołudniowej drzemce na łódeczce wróciliśmy na ląd – na kolację do Pabla, a potem do Iguana Bar – na drineczka i tańce – oj intensywny to był dzień i wieczór;
niedziela za to upłynęła spokojnie i leniwie, można powiedzieć, że w klimacie San Cristobal, będącego zresztą stolicą Galapagos;
- chmury, przez które nie zobaczyliśmy wulkanu
- Los Lobos
- kapliczka
- pycha
- puk puk
- kto pierwszy
- papaja prosto z drzewa
- bambusik
- Mariusz przy bambusiku
- ananas na krzaku
- hamakownia
- wulkaniczny głaz ala pokemon
- buzi, buzi
- my i lwy
- już sobie idę…
- drzemeczka
- lew wsród skał
- fale
- plaża
- iguana
- z iguaną
- nasza taxi
- sklepik, w którym się zaopatrzyliśmy na wycieczkę
- obiadek u Pabla w domu
Cześć Hania,
Mam nadzieje, że jakąś książkę po powrocie napiszesz ? A może nawet szybciej ? Super się to czyta, zwłaszcza gdy opisujesz tak egzotyczne miejsca i patrzy na takie fotki.
ehhh… zazdroszczę Ci odwagi i tego wszystkiego co tam robisz..
Pozdrawiam z Polski (tutaj nawet 36st. C).
Paweł P.