Puerto Madryn i pizza morderca


Kolejne dni przyniosły potwierdzenie prognozy pogody. Sztormowe warunki zastąpiły wiatry o sile od 12 do 25 węzłów, wiejące z kierunku północno-zachodniego. Umożliwiło nam to dalszą spokojną żeglugę na północ. Tutejsze wiatry bardzo urozmaicały nam wachty, gdyż w ciągu zaledwie trzech godzin wiatr zmieniał się na przykład z 16 węzłów, do 12, następnie powiało 25, żeby za chwilę zelżeć do 15. Każda taka zmiana wymaga odpowiedniego dostosowania żagli. Jak tylko wiatr się wzmaga, to trzeba redukować powierzchnię żagla (refować), a jak osłabnie to go rozwijać, żeby płynąć z rozsądną prędkością, a nie się wlec. Dzięki temu, że ciągle coś się działo, to wachty szybko mijały. Poza tym pełnimy teraz trzygodzinne wachty, a nie czterogodzinne jak zazwyczaj. Jako, że płyniemy w czwórkę Mariusz postanowił, że będziemy pełnić trzygodzinne wachty z czuwaniem, tzn. po swojej wachcie zostaje się jako wsparcie dla kolejnej osoby. Nie trzeba siedzieć na pokładzie, wystarczy, że się jest cały czas w pogotowiu. Gdy osoba na wachcie potrzebuje pomocy przy jakiś manewrach wtedy woła z pod pokładu tą czuwającą. Mi osobiście bardzo ten system odpowiada.
Życie pod pokładem, przy takim systemie wacht, toczyło się wartko. Chłopcy urozmaicali sobie czas grając w piłkę nożną na Playstation. W sobotę w półfinale mistrzostw świata w ostatniej minucie dogrywki Argentyna strzeliła jedyną bramkę Hiszpani, czyli Kuba Mariuszowi. Emocji było co niemiara. Późniejszy finał ze Szwajcarią, którą kierował komputer to była czysta formalność. Dwa do jednego i Kuba został mistrzem świata pierwszej edycji PES2011.
Wracając do pogody, to muszę napisać o jeszcze jednej bardzo ważnej kwestii! Z każdym dniem jest coraz cieplej!!! Kalesony, warstwy polarów, wełniane czapki stają się niepotrzebne. Temperatura w Puerto Madryn, do którego dopłynęliśmy w niedzielę o 1100, doprowadziła nas do euforii. Po zakotwiczeniu siedzieliśmy wszyscy na rufie i wprost rozkoszowaliśmy sie promieniami grzejącego słońca i powiewami ciepłego wiatru. Co chwilę ktoś komentował: „jak jest cudownie“, „“jak milutko“, „jak dobrze“, „jakie rozkoszne ciepełko“…. itd. Upojeni tymi warunkami atmosferycznymi pojechaliśmy na ląd, żeby się odprawić i rozejrzeć po okolicy. Nie wiem, czy to kwestia letniej aury, ale od razu spodobało nam się Puerto Madryn. I nawet załatwianie formalności odbyło sie sprawniej niż w zimnym Punta Arenas czy Ushuaia. Słońce ma zbawienny wpływ na człowieka!
Odwiedziliśmy tutejszy klub żeglarski, gdzie przy szklance zimnego piwa obserwowaliśmy zatokę, na wodach której odbywały się regaty lokalnych jachtów oraz trening „Optimistów“.
Czas jednak napisać o tytułowym bohaterze tego wpisu. Obiad postanowiliśmy zjeść w mieście, gdyż menu baru w klubie żeglarskim jakoś nas nie porywało. Po przedreptaniu przez ulice centrum udało nam się znaleźć jedną otwartą i rozsądnie wyglądającą restaurację. Nie planowaliśmy jakieś wielkiej uczty, raczej coś w stylu „małego co nie co“ i do tego butelka argentyńskiego wina. Wybór padł na przekąskę z owoców morza i jedną pizzę na naszą czwórkę jako danie główne. Może wydać się dziwne, że poświęcam tyle czasu na opisanie pizzy, jednak to danie zaskoczyło nas wszystkich! Pizza – wydawałoby się sprawa oczywista: sos pomidowory, ser, jakieś dodatki, a wszystko to zapieczone na cieście. I tutaj pojawia się haczyk. Jest dużo teorii jakie to ciasto powinno być. Jedni wolą cienkie i chrupiące, inni grube i puszyste. Jednak nasz spód pizzy nie mieścił się w żadnej znanej mi dotąd kategorii „ciasto na pizzę“. Gdy kelner niósł nasze danie wyglądało ono z daleka klasycznie: rozpływający się ser, a w nim wtopione całe plasty pomidorów. Tylko jedna rzecz trochę mi nie pasowała – cała pizza obsypana była frytkami. Zaskoczenie przyszło jednak jak pizza znalazła się na stole. Po oględzinach i testach organoleptycznych okazało się, że spód naszej pizzy nie ma nic wspólnego z mąką i drożdżami, tylko z krową. Plastry szynki, pomidorów z oregano i roztopiony ser zapieczone były na ogromnym kotlecie wołowym, przyrządzonym jak nasz polski schabowy – w panierce. Delikatna przekąska, jaką miała być pizza z szynką, okazała się miesną ucztą i to w dodatku nie do przejedzenia. Nawet Tomek, który deklaruje, że może zjeść każdą ilość wołowiny, poddał się, gdy na talerzu leżały jeszcze dwa duże kawałki. W walce z Milapizza a la napolitana nie pomogła nawet druga butelka wyśmienitego wina Malbec. To danie nas pokonało. Pomimo, że zmierzyliśmy się z nim stosunkowo wcześnie, bo około 1600, to do wieczora nikt z nas nie pomyślał o kolacji.

Kategorie:Ameryka Południowa, Argentyna

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading