Dobrze się czuliśmy w Rio, ale czas było ruszać. Załogę mieliśmy już w komplecie, więc pora była oddać cumy. Naszym kolejnym etapem jest rejs do Salwadoru. Po drodze planowaliśmy postój gdzieś w uroczych miejscowościach nadmorskich oraz odwiedzenie Archipelagu Abrolhos, w okolicach którego lubią baraszkować wieloryby. Jak przed każdym dłuższym przelotem niezbędne było uzupełnienie zapasów – tych spożywczych i wyskokowych. Podczas wycieczek rowerowych, na końcu Copacabany, udało nam się namierzyć targ rybny, na którym kupiliśmy wielkie, świeże krewetki i ogromną rybę, której nazwy niestety nie pamiętam. Mając na pokładzie wszystkie niezbędne rzeczy, między innymi kilka butelek Cachacy oraz parę kilogramów limonek i cukru – komponenty caiphirinii, mogliśmy opuścić marinę da Gloria. Ruszaliśmy ośmioosobową ekipą: wachty od 0000-0400, 1200-1600 obstawił Tomek z Piotrem, godziny od 0400-0800 i 1600-2000 należały do mnie i Jarka, a od 0800-1200 i 2000-2400 do Mariusza i Artura. Małgosia z Kasią wspierały nas dzielnie, głównie z pozycji horyzontalnej. Zapowiada się etap pod hasłem nurkowania, gdyż przez ponad miesiąc na pokładzie będzie z nami Małgosia z Piotrem – nasi guru od przygód podwodnych, z którymi zaliczyliśmy kilka niezwykłych nurkowań na Polinezji Francuskiej we wrześniu zeszłego roku. Mariusz nurkował z nimi także kilka razy w Tajlandii, gdzie mają swoją szkołę nurkową. Jarek, który już dwukrotnie podróżował z nami na Katharsis i za każdym razem szalał na kitesurfingu postanowił skorzystać z obecności doświadczonych instruktorów i uzyskać stopień nurkowy. Artur z Kasią także przyjechali wyposażeni w pianki. Artur otwarty na wszelkie nowe wyzwania, także myślał o zrobieniu kursu, jednak przede wszystkim interesowały go emocje żeglarskie. Sam żegluje od małego, a z nim i jego jachtem Barbara (Grand Soleil 50) spotkaliśmy się podczas regat przez Atlantyk ARC 2009.
Zgodnie z przewidywaniami Mariusza, dno kadłuba Katharsis po miesięcznym postoju zostało opanowane przez pąkle i inne stworzenia. Konieczne było oczyszczenie śruby i wału, gdyż gruba warstwa intruzów utrudniała pracę silnika. Nie chcieliśmy nurkować w marinie, gdyż czystość wody pozostawiała wiele do życzenia. Mariusz zatrzymał się przy wyjściu z Zatoki Guanabary, gdzie uzbrojeni w szpachle wskoczyliśmy z Piotrem do wody. Niestety prąd był tak silny, że bardzo utrudniał pracę. Na szczęście udało nam się oczyścić śrubę i wał – głównie Piotr walczył, gdyż ja siłą ud ledwo utrzymywałam się na wale tocząc bój bardziej z prądem niż z pąklami. Ale udało się i mogliśmy popłynąć do Buzios, gdzie w znacznie lepszych warunkach dokończyliśmy dzieła. Tam też przyrządziliśmy w rozmarynie i warzywach, zakupioną na Copacabanie rybę.
Buzios leży kilkanaście mil za cyplem Cabo Frio (Brazylijczycy żartują, że to taki ich Cape Horn), około 100 mil na wschód od Rio. Miejsce dobre do nurkowania. Prąd Antarktyczny akurat w tym miejscu wybija się ku powierzchni, przynosząc sporo planktonu atrakcyjnego dla ryb. Minusem tego zjawiska jest ochłodzenie wody do zaledwie 15 stopni. Małgosia, która na codzień nurkuje w wodach o temperaturze około 30 stopni nie chciała słyszeć o wejściu pod wodę. Nurkowanie postanowiliśmy odstawić aż do Archipelagu Abrolhos.
- jeszcze w marinie
- zapasy świeżynki
- i nie tylko
- zakupy na targu rybnym na Copacabanie
- wybór krewetek
- nasza ryba się filetuje
- wypływamy z Rio de Janeiro
- Hania z Piotrem szykują się do czyszczenia dna kadłuba
- zachód nad Rio
- nabrzeże w Buzios
- Artur na ulicy w Buzios
- Zatoka Buzios
- szykujemy się do czyszczenia dna kadłuba
- Hanuś wskakuje do wody
- rybacy wracający z połowów
- kolacja na Katharsis w Zatoce Buzios
- rybę kupioną w Rio upiekliśmy w rozmarynie
- Artur i Małgosia
Leave a Reply