Drugi dzień pobytu w Buzios przyniósł diametralną zmianę pogody. Nad ranem rozwiało się, zaczęło padać i taka aura utrzymywała się przez cały dzień. Mało turystyczną i nurkową pogodę Mariusz postanowił wykorzystać na płynięcie. Od Archipelagi Abralhos dzieliło nas 350 mil morskich, na co potrzebowaliśmy około 2 dni żeglugi. Przy wyjściu z zatoki pojawił się problem z grotem. Podczas stawiania żagla okazało się, że jedna listwa grota jest luźna. Pękły dwie śruby od pochwy, zapewne podczas podejścia na pełnych żaglach do Rio. Po godzinnej walce i usunięciu awarii opuściliśmy Bahia Buzios.
Senna i deszczowa pogoda utrzymywała się także w kolejnym dniu żeglugi. Gdy siedzieliśmy rozleniwieni po sutym obiedzie z lampką czerwonego wina, próbując przetrawić pyszną pieczeń wołową z sosem śmietanowo-grzybowym, nagle usłyszeliśmy świst kołowrotka wędki. Mariusz od razu pobiegł na rufę. Pozwolił rybie wyciągnąć jeszcze trochę żyłki i zaczął ją powoli wybierać, po chwili znowu wypuszczał. Po kilkunastu minutach takiej zabawy wiedział już, że ma do czynienia z niemała sztuką. Jako, że ryba uporczywie ciągnęła w dół Tomek z Mariuszem stwierdzili, że to na pewno tuńczyk. Wszyscy już czuli smak sashimi w ustach. Po długiej walce w końcu zobaczyliśmy rybę przy rufie – dorodny okaz i rzeczywiście był to tuńczyk. Jak Mariusz zobaczył rozmiar przyszłego gościa, od razu zarządził przygotowanie dwóch osenek i pętli do złapania ryby za ogon. Tomek jednym hakiem złapał zdobycz, ale sam nie mógł jej wyciągnąć z wody i do pomocy doskoczył mu, zawsze pierwszy w takich sytuacjach, Artur. Gdy obaj stali na pawęży, trzymając tuńczyka tuż pod powierzchnią wody i próbując go targnąć na rufę, ten wykonał jakiś dziki ruch i Artur znalazł się w wodzie w kałuży tuńczykowej krwi. Staliśmy w miejscu, było jasno, a morze zupełnie spokojne, więc nie było praktycznie żadnego zagrożenia. Ale człowiek za burtą na środku oceanu jest zawsze traktowany z powagą. Od razu została podana Arturowi lina, a tuńczyk odsunięty, by nie przeszkadzał w wejściu na pokład. Trochę niepokoiła ta krew w koło łódki i niebezpieczeństwo pojawienia się pewnych osobników z charakterystycznymi płetwami na grzbiecie….. Na szczęście żaden rekin się nie pojawił, a Tomek szybko pomógł Arturowi dostać się na pawęż. Gdy nasza gruba ryba znalazła się na pokładzie, to chłopacy wciągnęli i tuńczyka. Wszyscy goście po wyjściu z morza dostają na Katharsis drinka na przywitanie, tak zwany przez nas welcome drink. Ryba dostała w skrzela spory łyk spirytusu na uspokojenie, a Artur lampkę czerwonego wina. Niby spokojny, ponury dzień w kilka chwil przemienił się w bardzo emocjonujący i pełen wrażeń. Do tego prawie 30 kg tuńczyk szczelnie zapełnił lodówkę i zamrażarkę.
Kolejny poranek przyniósł poprawę pogody i na Abrolhos dopłynęliśmy w promieniach zachodzącego słońca, które przez cały dzień miło grzało. Piotr od razu wskoczył na ponton z maską i płetwami, żeby popłynąć na rekonesans i znaleźć miejsce na poranne nurkowanie. Gdy sprawdzał pobliską rafę, do Tomka siedzącego na pontonie podpłynął gość z parku narodowego i powiedział, że tu nie wolno pływać. O Abrolhos czytaliśmy, iż jest to doskonałe miejsce do nurkowania, jednak w żadnym przewodniku, ani na stronie internetowej nie znaleźliśmy informacji, że samemu nic tu nie wolno, a przewodnika-nurka akurat nie było. Wszystkim mocno zrzedły miny, szczególnie Piotrowi, który potrzebuje nurkowania jak powietrza i powoli zaczynał się już dusić.
Abrolhos, to archipelag kilku małych, niezamieszkałych wysp, objętych całkowitą ochroną parku narodowego. Na jednej z nich znajduje się latarnia morska i parę budynków, stanowiących zaplecze dla pracowników parku. Nie mogąc nurkować, Mariusz postanowił popłynąć na kilka godzin na oddaloną o 20 mil płyciznę, gdzie przypływają wieloryby. Ale o tym będzie osobny wpis.
Wracając do nurkowania na Abrolhos, to w końcu udało nam się umówić z przewodnikiem. Mieliśmy płynąć na trzy nurkowania na wrakach, ale rozwiało się, morze było wzburzone i nic z tego nie wyszło. W końcu udało się zejść pod wodę koło jednej z wysp. Nurkowanie było łatwe i bardzo przyjemne, między skałami, wśród wielu ryb, jedynie wzburzone morze znacznie pogarszało widoczność. Jacht stał na kotwicy na otwartym morzu przy wietrze przekraczającym 20 węzłów. Dziób i rufa podnosiły się na przemian na falach. Wyzwaniem było wyjście z wody i dostanie się na łódkę. Wynurzyliśmy się kilkadziesiąt metrów od łódki i pod falę musieliśmy dopłynąć do niej, a ciężki sprzęt nurkowy wcale tego nie ułatwiał. Dodatkowym utrudnieniem były głuptaki krążące nad naszymi głowami. Małgosia bała się, że ją zaatakują i stwierdziła, że już nie lubi tych stworzeń. Najtrudniejsze było jednak przed nami, a mianowicie dostanie się na łódkę, której pawęż unosiła się na fali na 2 metry nad wodę, po czym z impetem o nią uderzała. Do tematu trzeba było podejść sposobem i tak też uczyniliśmy. Sprzęt nurkowy przywiązywaliśmy po kolei do liny, za pomocą której Tomek z Arturem wciągnęli wszystko na pokład. Następnie każdy z nas ostrożnie podpływał do rufy i czekając na spokojniejszy moment, wdrapywał się po drabince na jacht. Takie warunki nie są tu chyba normą, ale nasz przewodnik był zupełnie nieporuszony. Nie mogliśmy się dowiedzieć, jak jest zazwyczaj, gdyż mówił jedynie po portugalsku. O kolejnych zejściach pod wodę nie było mowy.
- coś się złapało
- wielki tuńczyk na haczyku
- Artur i Tomek wyciągają rybę na pokład
- tuńczyk zepchnął Artura do wody
- akcja wyciągania grubej ryby
- Artur z Mariuszem szczęśliwie na rufie
- wędkarze ze swoją zdobyczą
- Tomek oprawia naszego prosiaczka
- Małgosia z Piotrem
- Wyspa Redonda w Archipelagu Abrolhos
- stek ze złowionego tuńczyka
- palmy na Wyspie Redonda
- Santa Barbara w Archipelagu Abrolhos
- latarnia morska na Santa Barbara
- Redonda w dzień
- Santa Barbara o zachodzie słońca
- znów Redonda o zachodzie
- palmy na Redonda tym razem na różowym tle
- Mariusz pod wodą
- ustniczek
- przewodnik parku narodowego pokazuje nam ślimaka
- ptaki krążące nad wynurzającymi się nurkami
- jedna z małych wysp Abrolhos
- mieszkańcy tej wyspy
Leave a Reply