Wśród lazurowych wód atoli belizyjskich


Niegościnne wody przy Belize City zmobilizowały nas do przeniesienia się na noc w okolice rafy, gdzie mogliśmy znaleźć schronienie przed wiatrem i falami uderzającymi ze wschodniego kierunku. Poza tym skracało to nasz dystans do atoli znajdujących się po zewnętrznej stronie rafy, na wschód od lądu, gdzie planowaliśmy spędzić najbliże dni. W piątek rano pomknęliśmy w kierunku Lighthouse Reef. Przez ostatnie tygodnie przyzwyczailiśmy się do żeglowania z wiatrem, nazywanego często gentelmenskim, gdyż drinki nie wylewają się podczas płynięcia ze szklanek. Tego ranka czekała nas spora odmiana, gdyż płynęliśmy ostrym bajdewindem przy silnym wietrze. Wcześniej wszystko zostało odpowiednio zabezpieczone (czyli poształowane – ułożone tak, by nie latało i nie przemieszczało się podczas przechyłów). Wszyscy mieliśmy dużo radości, gdy łódka pędziła w przechyle tnąc wodę i zostawiając za rufą mocno zarysowany kilwater. Niestety nasze nowe drzwi od chłodziarki na wino (które Tomek wymieniał na Antigua) nie wytrzymały testu i ponownie szyba pękłą z impetem na małe kawałki. Na szczęście nikt tamtędy w chwili awarii nie przechodził ani nie siedział, więc poza stratą drzwi ofiar nie było. Będzie trzeba wstawić nowe drzwiczki, ale tym razem zastosujemy dodatkowe zabezpieczenia. Podczas płynięcia wymyśliliśmy patent, który zostanie zastosowany wraz z nowymi drzwiami. Dwie sztaby mocowane na gwintowanyvh wkrętach na czas płynięcia powinny wzmocnić konstrukcję szklanej ścianki i nie dopuścić do ponownego wyłamania zawiasów.
Lighthouse Reef oczarował nas lazurem wody i zaraz po dopłynięciu do Long Cay wskoczyliśmy do wody. Kasia z ciocią Zenią obserwowały rafę i kolorowe ryby pływając po powierzchni z maskami, a reszta ekipy zeszła pod wodę z akwalungiem. Nurek był rewelacyjny. Zacuwaliśmy przy bojce wyznaczającej miejsce nurkowe. Gdy skoczyliśmy z rufy Katharsis do wody od razu byliśmy we właściwym miejscu, czyli przy uskoku, gdzie zaczynała się ściana pełna korali, gąbek i bogatego życia podwodnego. Na drugi dzień rano zanurkowaliśmy nieopodal, na nurkowisku nazywanym Aquarium – rzeczywiście czułam się jak w ogromnym akwarium otoczona setkami najróżniejszych ryb i stworzeń morskich.
Na popołudniowego nurka przenieśliśmy się w okolice malowniczej wyspy Half Moon. Jest ona objęta ochroną Parku Narodowego, że względu na zamieszkujące tu głuptaki i kolonie fregat. Mariusz wybrał drogę na skróty. Oznaczało to płynięcie wśród lazurowej wody laguny. Widoki były cudowne, ale nerwów też nie brakowało. Wśród pięknych kolorów wody wypatrywać musieliśmy czychające na dnie pojedyncze korale, które mogły uszkodzić kadłub. Mariusz stał za sterem i czujnie korygował kurs, zachowując niewielką, ale manewrową predkość, podczas gdy my z Tomkiem staliśmy na dziobie wpatrując się w lśniący błekit i wskazując bezpieczną wodę.
Nurkowanie okazało się bardzo interesujące. Po pierwsze, zaraz po wejściu do wody zobaczyłam przy dnie dwa duże rekiny. Niestety zanim się przygotowaliśmy i zanurzyliśmy zdążyły one odpłynąć. Basia, Waldek i Tomek spotkali je jeszcze na kilkunastu metrach, a my z Mariuszem widzieliśmy jednego już pod koniec, na przystanku bezpieczeństwa (ostatnie trzy minuty spędzamy na 5 metrach – oczyszcamy organizm z azotu). Ale nie tylko one były atrakcją tego miejsca. Ciekawe było przede wszystkim ukształotowanie terenu. Nurka zaczynaliśmy na kilku metrach, gdzie krajobraz przyminał plaże z kilkoma zdźbłami trawy. Tutaj dostojnie pływały płaszczki. Następni podpłynęliśmy do wyrastającej z piasku ściany z koralowców, w której co kilka metrów znajdowały się wysokie na kilka metrów przejścia. Po przepłynięciu na drugą stronę okazywało się, że ściana idzie pionowo w dół i zamiast białego piasku pod nami jest przepaść. Bardzo ciekawe, lekko mroczne miejsce. W niedzielę rano, w drodze do Placencii, zatrzymaliśmy się przy kolejnym alotu – Glover’s Reef. Zakotwiczyliśmy przy południowym krańcu, gdzie zgodnie z ostatnimi zwyczajami, Kasia z Zenią snorklowały, a dwie grupy nurków, czyli Waldek z Basią i Tomkiem oraz Mariusz i ja zeszliśmy pod wodę. Długo jednak na Glover’s Reef nie zabawiliśmy, gdyż przed zmiechchem chcieliśmy dotrzeć do Placencii. Gdy wpłynęliśmy za rafę i zmierzaliśmy w kierunku stałego lądu, czekało nas kilka niespodzianek, a mianowicie nieoznaczone na mapie płycizny. Mariusz z Tomkiem przez całą droge wpatrywali sie na zmianę w ploter i sondę. Niestety słońce będące coraz niżej nie ułatwiało nam zadania, gdyż odbijające się promienie lśniły mocno ukrywając wszystko co kryło się pod powierzchnią. Na szczęscie udało nam się bezpiecznie dotrzeć na miejsce i jeszcze przed zmrokirm rzuciliśmy kotwicę.

Kategorie:Ameryka Środkowa, Belize, Nurkowanie, ZZZ - Kategorie niegeograficzne

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: