Evighedsfjord


W drodze z Nuuk do Ilulissat zatrzymaliśmy się na jeden dzień w Evighedsfjord. Miejsce to Mariusz wybrał na krótki postój, ze względu na schodzące do wody jęzory lodowca oraz wyrastające na ponad 1500 metrów góry. Ten zestaw musiał dać nieprawdopodobny efekt – i rzeczywiście tak było. Zaczęło się cudownie już od samego wejścia do fiordu. Wpływaliśmy o wschodzie słońca i złote promienie nad dramatycznie wyrastającymi z wody szczytami tworzyły wspaniałe widowisko, w którym udział brała także wąska warstwa mgły. Poza przepięknymi widokami towarzyszyły nam wieloryby. Były bardzo płochliwe i nie udało nam sie ich zobaczyć z bliska. Z daleka widać było jedynie smugi buchające nad nieśmiało wychylającymi się grzbietami. Rano dopłynęliśmy do jednego z rozgałęzień fiordu wcinającego się w ląd na głębokość 20 mil morskich zwieńczonego szczytem Tateraat (1513 m.n.p.m.) oraz dwoma lodowcami. Po śniadaniu postanowiliśmy ruszyć na sesję zdjęciową. Mariusz, Tomek i Misio zostali na pokładzie Katharsis, a Robert, Marek, Wojtek i ja wcieliliśmy się w rolę reporterów i z pontonu fotografofaliśmy sunącą pod pełnymi żaglami na tle lodowca Katharsis. Pogoda nam dopisała, wiał delikatny wiatr i mocno świeciło słońce. Ciepłe promienie inicjowały cielenie się lodowca i co jakiś czas do wody spadały kawałki lodu. Po obfotogrofowaniu jachtu podpłyneliśmy pontonem bliżej do czoła lodowca. Po paru mruknięciach i chrząknięciach niebieskiej ściany zobaczyliśmy odpadające od niej kawałki lodu. Po chwili usłyszeliśmy głośne strzały i zobaczyliśmy cielący się lodowiec. Ogromna bryła lodowa runęła do wody i zanurzyła się pod powierzchnię, by po chwili wyskoczyć z impetem. Potęga przyrody po raz kolejny mnie oszołomiła. Na szczęście byliśmy w bezpiecznej odległości i odłamki odrywającego się lodu szybujące niczym pociski nie mogły nas dosięgnąć, jednak musieliśmy uciekać przed falą tsunami jaka wytworzyła się podczas cielenia się lodowca. Spokojna do tej pory woda fiordu wytworzyła ponad metrową falę niosącą masę pokruszonego lodu. Było to całkiem emocjonujące porzeżycie. Wracaliśmy na Katharsis z nieco podwyszczonym pulsem… ale bardzo usatysfakcjonowani!
Jednak to nie był koniec atrakcji tego dnia. Po zabawach przy lodowcu popłynęlismy do spokojnej zatoki zarysowanej u wejścia do fiordu. Zakotwiczyliśmy w dobrze osłoniętym miejscu, pomiędzy wyspą a brzegiem układającym sie w łągodną dolinę. Dookała otaczały nas wysokie szczyty tworzące wspaniały krajobraz, a polana stwarzała idealne warunki do ćwiczeń poligonowych. Panowie poważnie podeszli do zadania. Wszyscy z wielkim przejęciem brali do rąk nowozakupioną broń i po dokładnym omówieniu tematu i wymianie doświadczeń celowali do wystawionych tarcz. Każdy spróbował. Ja także wystrzeliłam swoje trzy naboje. Może butelki nie zestrzeliłam, ale gdzieś w promieniu, dla mnie satysfakjonującym, umieszczałam pociski.
Wystrzały na szczęście nie wystraszyły ryb i po zawodach strzeleckich odbyły sie zajęcia z wędkowania, zakończone dużym sukcesem. Znowu wiadra pełne były świeżej ryby. Wprowadzilismy sobie limity połowe, by łowić tylko tyle ile jesteśmy w stanie zjeść. Tym razem poza smażonym dorszem, Marek ugotował wyśmienitą zupę rybną i razem z Tomkiem przygotowali dorsza w galarecie. Te dwa specjały zarezerwowane były na kolejny dzień, bo po smażonych filetach z surówkami nikt już nie miał sił na jakikolwiek posiłek. Po malowniczym zachodzie słońca, czyli około północy podnieśliśmy kotwicę. Płynąc wzdłuż brzegu, o godzinie 0540 spotkaliśmy naszych znajomych z Nuuk. Spirit One płynął do Sisimiut z powodu awarii alternatora. Po krótkiej pogawędce burta w burtę każdy obrał swój kurs.
Ale to jeszcze nie koniec wrażeń. O godzinie 0833 minęliśmy północne koło podbiegunowe.

Kategorie:Arktyka, Grenlandia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: