Walka z lodem w Cieśninie Victoria


Mariusz:
Układ wiatrów nie dawał szans na szybką zmianę sytuacji lodowej w Cieśninie Jamesa Rossa. Na dodatek jest to bardzo płytkie przejście, w którym niejeden jacht, włączając Gjoę Amundsena, osiadł na mieliźnie. Dlatego poważnie zacząłem traktować Cieśniną Victoria, jako drogę przejścia na południe. Największym ryzykiem jest brak schronienia po drodze, w razie zmiany warunków. Jedyna opcja to przeć na południe albo na czas wycofać się. Nie uznaję zdawania się na przypadek i los. Podstawą do podjęcia decyzji musi być racjonalna ocena sytuacji bazująca na analizie pogody i sytuacji lodowej. Wiatry o zmieniających się kierunkach dawały nadzieję, że gęsty pak lodowy z Kanału M’Clintocka nie połączy się z tym opartym na Wyspie Króla Wiliama. Mapa z 12.08 pokazywała przerwę między tymi polami na około 5 mil, wypełnioną w 20% lodem. Plan był taki, by popłynąć na zachód, dotrzeć pod pak lodowy i wzdłuż jego krawędzi popłynąć na południowy – zachód, tak by nie wbić się w ślepy zaułek, który wystaje z paku przy Wyspie Króla Wiliama.
Z Pasley Bay ruszyliśmy o 1030 nie doczekawszy się nowej prognozy lodowej. Miałem nadzieję, że popołudniowa okaże się pełna i pomocna. W razie zmiany sytuacji zawsze można by było się jeszcze na czas wycofać. Około 1800 mieliśmy (tym razem kompletną) mapkę z sytuacją lodową. Potwierdziła obawy, że lód z M’Clintocka zsuwa się na południowy wschód. Ale kształt zbitego lodu przy Wyspie Króla Wiliama powodował, że nawet gdyby wąskie przejście się kompletnie zamknęło, nie powinna zniknąć droga odwrotu. Zdecydowałem się więc na wjazd w pak.
Początkowo szybko poruszaliśmy się do przodu. Zamiast szukać krawędzi gęstego paku, płynęliśmy w kierunku „bramki“ między dwoma polami lodu, do której mieliśmy dwadzieścia kilka mil. Lód z wypełnieniem 20% jest nie skomplikowany w nawigacji, tak długo jak nie ma mgły i silnego wiatru. Przy wietrze powstaje fala, która potrafi rozbujać krę i wtedy strach do niej podpływać. Z ubywaniem mil rosło jednak zagęszczenie lodu. Zapewne przedpole paku szybciej się poruszało niż on sam. Optowałem w wyborze kanałów w kierunku zachodnim, czyli do zsuwającego się do nas paku, by go mieć na oku i by nie wpaść w ślepy zaułek na południe od nas, który mógłby się zamknąć.
Na 12 mil od „bramki“ zrobiło się całkiem gęsto. Prędkość momentami spadała do 1 węzła i coraz częściej kanały kończyły się ślepymi zaukami, tak jak w labiryncie. Sytuacja zaczynała być poważna i Marek wjechał na maszt, by z wysokości trzeciego salingu szukać drogi. Jak okiem sięgnąć lód, nawet z wysokości dwudziestu kilku metrów. W odległości mili od jachtu nie można już dostrzec wody między krą. Ale na pewno łatwiej szukać drogi z masztu, niż z poziomu pokładu. Zaczęło się kluczenie, wycofywanie, jazda na boki. Po półtorej godzinie okazało się, że przepłynęliśmy nieco ponad milę. Przemarznięty Marek musiał się reanimować pod pokładem i kolej przyszła na Wojtka. Stwierdziłem, że musimy oszczędzać siły i w związku z tym wprowadzamy podwójne wachty, czyli 8 godzin na pokładzie w sile sześciu ludzi, 4 godziny wypoczynku dla dwu, trzy osobowej wachty.
Na tej szerokości słońce zachodzi już na ponad pięć godzin i zaczyna się poważnie ściemniać. I tak dobrze, że jesteśmy tu dziesięć dni wcześniej, niż większość jednostek, która w poprzednich latach przemierzała ten trudny akwen. Wtedy noc jest już zupełnie ciemna. Rozważałem przytulenie się do jakiejś większej kry na godzinę lub dwie. Wszyscy byli przemarznięci. Zaczął sypać mokry śnieg. Temperatura spadła zo zera. Woda miała zaledwie 0,5 stopnia Celsjusza. Może to nie brzmi ekstremalnie, ale przy dużej wilgotności w powietrzu, wietrze wiejącym w twarz, odczuwalna temperatura jest o wiele niższa. Roma z Martyną przygotowały dwie pizze, które dawno tak nie smakowały, jak w tym przenikliwym chłodzie. Mimo, że nie chciałem by nikt, ze wzgłedu na wychłodzenie na maszcie, nie przebywał tam dłużej niż 45 minut, Wojtek upierał się, że nie zejdzie. Zmieniliśmy taktykę, na preferowanie południowych kanałów. W końcu już dobrze po północy Wojtek znalazł kawałek wolniejszej od lodu wody. Byliśmy na skraju paku przy Wyspie Króla Wiliama i mogliśmy zacząć poruszć się do przodu. Była to bardzo długa noc. Dała się nam mocno we znaki.
O 0900 rano 14 sierpnia oczom naszym ukazała się czysta woda. Koniec lodu i wielka ulga. Byliśmy wykończeni, ale szczęśliwi z tego powodu, że najgorsze za nami. Byłem ciekaw, co pokaże nowa mapka lodowa. Ten lód, przez który się przebijaliśmy miał na pewno więcej niż 20% wypełnienia. Mapka przyszła przed południem. Okazało się, że lód z M’Clintocka rozepchnął się i szliśmy do „bramki“ przez niego – według mapy przy 70% wypełnieniem lodem.
Co gorsza, 30% lód wokół Wyspy Admiralicji zamienił się w 40%, a w środkowej partii nawet 60%. Dobrze, że dostaliśmy tą mapkę na czas, bo już byliśmy wewnątrz tego paku. Kra była grubsza niż poprzedniego dnia, dużo było lodu twardego i starego, co widać po błękitnym jego kolorze. Musieliśmy się wycofać. Jedyne rozsądne przejście było w pobliżu Wysp Królewskiego Towarzystwa Geograficznego (Royal Geografical Society). Tam utwożyła się wąska mierzeja, przez którą należało się przepchać. Oznaczało to jednak płynięcie na bardzo słabo zsondowane wody, z wieloma płyciznami. Szybko przesuwający się lód groził zamknięciem przy samych wyspach. Radość z wyjścia z lodowych opałów okazała się więc przedwczesna.
Dobry nastrój nas jednak nie opuścił. Z pewnością pomogło słońce, które w końcu nam zaświeciło. Pogodny dzień, lekka bryza zawsze poprawia nastrój. Mierzeja pełna była grubego lodu. Była domem dla stad fok, które musiały wypłynąć na polowanie. W lodach widać było całe połacie pokryte brązowym śluzem tych zwierząt. Nie zobaczyliśmy jednak ani jednej foczki.
Samo przejście przez lód nie było już tak emocjonujące jak to z poprzedniego dnia. A to dzięki temu, że czuliśmy bliską obecność czystej wody po drugiej stronie. Lodu było sporo, ale i jego koniec bliski. Tym razem Hania przejęła obowiązki nawigatora lodowego. Trochę obcierania się lodu o burtę, wspomagania sterem strumieniowym i powoli torowaliśmy sobie drogę. Około czternastej byliśmy ostatecznie wolni. Pozostało jeszcze tylko wyjaśnienie za kilkanaście mil, czy lód będzie nas próbował uwięzić przy Wyspach Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. Nie doszedł jednak do nich. Tym razem byliśmy na prawdę wolni. Pokonaliśmy 120 milowy odcinek w lodach. Przeszliśmy środkiem paku lodowego o powierzchni ponad 20000 km kwadratowych. Przed nami czysta woda do Cambridge Bay, słońce i wypełnione wiatrem żagle.

15.08.2012 godzina 0800 (UTC-5) nasza pozycja – kotwica w Zatoce Andersona na Wyspie Victorii N 68 st 56

Kategorie:Arktyka, Kanada, Morza i Oceany, Ocean Arktyczny

5 komentarzy

  1. Witam, dziękuję Pani Hani i Panu Mariuszowi za piękne opisy i zdjęcia z Waszej wyprawy. Jest to dla mnie jedyne źródło kontaktu z Wami dzięki, któremu wiem co dzieje się z moją córką Martyną. Martwi mnie trochę obecne teraz tak długie milczenie. Pozdrawiam całą załogę i proszę o kolejne opisy. Mama Martyny.

  2. Trzymam kciuki obserwuje wasze lodowe boje ” wujek karol

  3. Congratulations on a job well done! Looking forward to your next posting.

  4. Tato, wierzę w powodzenie Waszej wyprawy, a Twoich opisów – oby więcej – czytam z zapartym tchem! Jestem z Wami myślami. Codziennie.

  5. jak widzę uparcie i zygzakowato ale cały czas do przodu 🙂

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d