Pierwsze atole i nurkowania na Tuamotus


We wtorek opuściliśmy Archipelag Gambier i pożegowaliśmy ku atolom Tuamotu. W środę rano osiągnęliśmy pierwszy cel, dopływając do Matureivavao. Jest to niezamieszkały atol oddalony o 120 mil od Mangarave. Planowaliśmy zatrzymać się tu na kilka godzin, by zejść pod wodę. Niestety silny wiatr wiejący gdzieś u wybrzeży Anarktydy rozbujał ocean i z południowo-zachodniego kierunku docierały długie, wysokie na kilka metrów fale. Z kolei ten lokalny, wiejący z prędkością 25 węzłów, rozbudowywał fale z kierunku południowo-wschodniego. Dało to efekt w postaci rozkołysanego morza we wszystkich możliwych kierunkach oraz kwadratowe fale. Matureivavao nie ma przesmyku, poprzez który można wpłynąć do wnętrza atolu, więc jedyna możliwość, to zatrzymać się za zewnątrz od strony osłoniętej od wiatru. Jednak stan morza nie dawał zacisznego miejsca z żadnej strony atolu. Ta najbardziej spokojna znajdowała się od północy. Można by się pokusić o zakotwiczenie na kilka godzin, jednak jedyne wypłycenie zalewały fale, które radować mogłyby tylko doświadczonych serferów. Jedyna opcja, jaka nam pozostała, to nurkowanie z jachtu, ale Mariusz wolał nie kusić losu, jako że asekuracja nurkowania z jachtu jest o wiele bardziej ryzykowna niż ta z pontonu, którego bez zakotwiczenia nie mogliśmy spuścić. Nurka nie zrobiliśmy, ale za to udało się wypuścić latawiec i uchwycić atol z lotu ptaka.
Patrząc na warunki na morzu i wciąż silnie wiejący wiatr zmuszeni byliśmy zweryfikować plany i porzucić pomysł zatrzymywania się przy małych atolach po ich zewnętrznej stronie. Przy tej pogodzie, by móc bezpiecznie zakotwiczyć, musieliśmy mieć możliwość wpłynięcia do środka atolu. Południowe Tuamotu nie są opisane w żadnym przewodniku żeglarskim, więc Mariusz bazował jedynie na mapie i intuicji. Wybór padł na Amanu. Znajduje się tam wioska, więc wnioskowaliśmy, iż musi być możliwość bezpiecznego wpłynięcia dla statków dostarczających zaopatrzenie dla ludności.
W drodze na Amanu, przepływając koło atolu Tenarunga, złapaliśmy pierwszą rybę w tym rejsie. Było to niewielkie mahi-mahi, ale dla naszej małej załogi w zupełności wystarczyło na obiad. Filety smażone przez Tomka świetnie komponowały się z zapiekaną papają przygotowaną przez Basię. Ryba zanim trafiła na patelnię, została poddana badaniom na poziom radioaktywności. Na szczeście licznik Gaigera nie wskazał nic niewłaściwego i mogliśmy bezpiecznie skonsumować naszą zdobycz. Pomiarami radioaktywności powietrza, wody oraz żywności z Polinezji zajmuje się Tomek. Jajka wraz z papają oraz pomelo z Gambier przeszły badania zaraz po dotarciu na pokład Katkarsis. Na pomysł analizowania poziomu radioaktywności podczas naszego pobytu na Polinezji wpadł Tomek, który z wykształcenia, jak również zamiłowania, jest fizykiem. W Polsce podjął się zorganizowania licznika Gaigera, co wcale nie było łatwe. Sprawa kontrolowania radioaktywności w tym rejonie jest zasadna, szczególnie w obrębie Tuamotus i Gambier. Jest to obszar objęty ryzykiem, w związku z próbami nuklearnymi, jakie przeprowadzali tu Francuzi od 1963 roku. Wcześniej robili je na Saharze, ale po wyzwoleniu Algieria zmusiła Francję to zaprzestania tych działań na swoich terytoriach. Wówczas wybór padł na Moruroa i Fangataufa, południowe atole Tuamotus. Próby nuklearne przeprowadzane były przez prawie 30 lat, podczas których zdetonowano sto kilkadziesiąt ładunków jądrowych. Przez długi okres, bo aż do 1981 przeprowadzano próby powierzchniowe. Jeszcze 1995 roku prezydent Francji Jacques Chirac zezwolił na serie prób podziemnych. Po wielu protestach na arenie międzynarodowej i opelach do władz francuskich wybuchy nuklearne na Moruroa i Fangataufa zaprzestano ostatecznie w 1996 roku. Obszar ten wciąż jest zamknięty i objęty specjalnym nadzorem. Atol, przy którym złapaliśmy nasze mahi-mahi oddalony jest od Moruroa o 130 mil morskich (240 kilometrów). Skażenie powietrza, czy wody nie powinno już tutaj występować, gdyż wszystko dawno spłynęło z deszczami, a woda wymieszała się, jednak w ziemii wciąż może znajdować się wiele niebezpiecznych substancji. A jeśli w ziemii, to tym bardziej pod wodą w rafie koralowej, na której żerują ryby. Te z kolei przemieszczają się w ramach dużych obszarów i nie wiadomo, czy któraś zakażona ryba nie złapie się na nasz haczyk. Okres połowicznego rozkładu niektórych substancji radioaktywnych wynosi nawet 60 lat, więc jakaś ilość tych niebezpiecznych związków może ukrywa się gdzieś pod lazurową wodą pięknych atoli.
Trochę smutnych faktów z dziejów tego rajskiego zakątka świata i niechlubnej dla Francji historii.
Na szczęście żadne pomiary Tomka nie przyniosły niepokojących wyników. Oby tak dalej!

Do Amanu dotarliśmy w piątek rano. 17 maja o godzinie 1030 przepłynęliśmy przez wąski przesmyk w północno-zachodniej części atolu. Towarzyszył nam prąd wchodzący. Mariusz obawiał się, że takiego może w ogóle nie być, tak jak 3 lata temu na Rangiroa. Wtedy to silny wiatr nawiewał tyle wody przez rafę, że nawet podczas przypływu nadmiar wody wylewał się przez przesmyk. Taka sytuacja uniemożliwiłaby nam nurkowanie w przesmyku, z uwagi na ryzyko wciągnięcia w głębiny przez silne prądy spadowe, nazywane czasami podwodnymi wodospadami. Na szczęście dla nas woda w przesmyku zachowywała się zgodnie z tabelami pływów, a i na zewnątrz była spokojna.
Zakotwiczyliśmy milę na południe od przesmyku, tuż za rozległą laguną. Atol dał nam schronienie przed rozbujanym oceanem, jadnak silny wiatr wytworzył fale wewnątrz. Na spokojną wodę można było liczyć po przeciwnej stronie atolu, ale wymusiłoby to kilkumilową jazdę pontonem na nurkowisko po mocno zafalowanym akwenie. Jak tylko upewniliśmy się, że kotwica dobrze trzyma, to załadowaliśmy sprzęt na ponton i ruszyliśmy na nurka. Zaczęliśmy od penetracji ściany za północną stroną przesmyku. Niesamowite to uczucie nurkować w wodach, które są nieskażone ludzką obecnością. Nikt nie organizuje bowiem safari nurkowych do tych odległych o kilkaset mil od Tahiti atoli. Zanurkować można tylko z jachtu wyposażonego we własny kompresor do nabijania butli nurkowych , ale takie odwiedziny należą tu do rzadkości.
Dno szybko opada tu do głębokości ponad 1000 m. Pierwszemu nurkowaniu towarzyszyła spora dawka adrenaliny. Tak się dzieje zawsze, gdy nie wiadomo czego można się spodziewać pod wodą. Widoczność okazała się rewelacyjna, do ponad 30 metrów. A bogatość rafy koralowej i życia wokół niej była wręcz oszałamiająca. Nie natknęliśmy się na żadnego z rekinów oceanicznych. Spotkaliśmy zaledwie kilka rekinów rafowych, ale za to bardzo ciekawskich. Nie uspokoił ten fakt Tomka, który nie pała zaufaniem do tych zwierząt pełnych gracji, a wyczekując na nas w pontonie niepokoi się ciągle o los Basi.
Basia coraz lepiej radzi sobie pod wodą. Drugi nurek, którego zrobiliśmy następnego dnia rano, trwał aż 84 minuty. Zaczęliśmy go po drugiej stronie przesmyku. Koral był tak zdrowy jak nigdzie dotąd. Praktycznie nie widzieliśmy skrawka martwej rafy. Radujący to i rzadki już widok. W większości miejsc przez nas odwiedzanych rafa jest przynajmniej częściowo martwa. Po penetracji ściany na głębokości dwudziestu paru metrów daliśmy się ponieść prądowi wpływającemu do atolu. Jazda zaczęła się niewinnie, ale już po kilku chwilach nurt wody porwał nas. Było to bardzo emocjonujące i nowe dla mnie doświadczenie. Minęliśmy olbrzymią barakudę i kilka rekinów różnej maści, walczących z prądem i czekających na swoje ofiary. Piotrek niestety na tego nurka zabrał obiektyw do zdjęć makro, więc nie próbował nawet robić zdjęć w przesmyku.
Przed opuszczeniem Amanu udaliśmy się na odwiedziny wioski. W Hititake mieszka około dwustu Polinezyjczyków. Nie ma tu lotniska, i jedyny kontakt ze światem zapewnia odwiedzający to miejsce statek z zaopatrzeniem. Tak jak i na innych atolach, ich mieszkańcy trudnią się hodowlą pereł. My natrafiliśmy na kobiety szykujące się do niedzielnych obrzędów. Jedna z nich pokazała Basi jak wyplatać ozdoby z liści palm. Ludzie tu są bardzo gościnni. Spotkany przez nas Francis od razu postanowił wskoczyć na palmę, by ukoić nasze pragnienie wodą z kokosa. Była to krótka, ale jakże przeurocza wizyta.
Niestety czas nas goni. Po drodze na Tahiti chcielibyśmy odwiedzić chociaż na chwilę jeszcze kilka atoli. Następnym ma być Fakarava, słynne z dużej ilości rekinów miejsce. Amanu tak nas zauroczyło, że po wyjściu z atolu Mariusz zrobił nam niespodziankę oznajmiając, że musimy jeszcze raz zanurkować w tym miejscu, tym razem z łódki. Zrobiliśmy głębokiego nurka, by przekonać się, że rafa koralowa na 40 metrach jest również żywa i nieco inna od oglądanej wcześniej. Nurek był bardziej tajemniczy, ale nie mniej uroczy.

Jest poniedziałek 20 maja 2013 roku godzina 0200. Wieje wiatr od rufy o sile 10 węzłów. Płyniemy kursem 283 stopni z prędkością 7,5 węzła na silniku. Nasza pozycja: 16 st. 46 min. S, 144 st. 34 min. W. Lewą burtą mijamy atol Tahanea.

Kategorie:Morza i Oceany, Nurkowanie, Oceania, Pacyfik, Polinezja Francuska - Tuamotu

1 komentarz

  1. Bajeczne zdjęcia – i te z latawca i te pod wodą,
    serdeczne pozdrowienia i brawa za rozsądek 🙂
    który jest gwarancją kolejnych relacji….

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading