Tegoroczny sezon huraganowy Katharsis spędziła na wodach Nowej Zelandii. Podczas sześciomiesięcznego pobytu w Krainie Kiwi zaliczyła rejs wokół trzech głównych wysp Nowej Zelandii oraz dwa postoje techniczne w Auckland – jeden wiosną i kolejny jesienią. Urządzenia zainstalowane na łódce pracują w dużo trudniejszym środowisku niż te funkcjonujące w warunkach lądowych i znacznie częściej się psują. Przyzwyczailiśmy się do tego i jak to często powtarzamy: „na łódce ZAWSZE jest coś do robienia”. I tym razem nie brakowało pracy. Poza wieloma zabiegami pielęgnacyjnymi, jak choćby olejowaniem pokładu (jedno w grudniu, kolejne w kwietniu) i malowaniem poszycia kadłuba, wykonano przegląd całego takielunku, wielu urządzeń i instalacji. Dokonała się także prawdziwa rewolucja w gospodarce energetycznej na jachcie. Pięcioletnie już akumulatory główne zaczęły szwankować, czy najzwyczajniej się zużyły i przyszedł czas na ich wymianę. Mariusz podszedł do tematu akumulatorów bardzo metodycznie (jak zawsze z resztą). Dużo czytał na ten temat, rozważał najróżniejsze warianty, konsultował się ze specjalistami ze stoczni, która budowała Katharsis. W wyniku poszukiwań i dociekliwych analiz wybór padł na nową technologię – baterie litowe-jonowe, jak je nazywamy „dreamlinerowe” (od Dreamlinerów, na których zainstalowano pierwszą generację tych akumulatorów). Akumulatory litowo – jonowe pracują w znacznie szerszym zakresie swojej pojemności. Wykorzystują one ponad 70% zgromadzonej w nich energii, podczas gdy żelowe poniżej 40%. Akumulatory żelowe (12 sztuk 2V, 1250 Ah) zastąpione zostały ośmioma nowymi (każdy 24V, 180Ah), mniejszymi gabarytowo i wagowo, ale zwiększającymi ponad dwukrotnie efektywnie wykorzystywaną moc. Daje nam to większe bezpieczeństwo energetyczne, a przede wszystkim znaczne oszczędności w zużyciu paliwa na ładowanie baterii, gdyż czas ładowania z dotychczasowych 6 do 8 godzin na dobę spadł do niecałych 3, co daje około 15 litrów ropy oszczędności. Obniżenie kosztów ładowania akumulatorów raczej nie zrekompensują różnicy w cenie zakupu i przebudowy instalacji elektrycznej. Jednak Mariuszowi bardzo zależało na zredukowaniu zapotrzebowania na paliwo. Owe 15 litrów na dobę podczas 60 dniowej wyprawy na Antarktydę, gdzie musimy być samowystarczalni i nie ma możliwości dotankowania się po drodze, pozwala nam zmniejszyć zapasy paliwa o 900 litrów. A to już jest coś! Planując kolejną wyprawę w styczniu przyszłego roku Mariusz analizuje wszystkie aspekty i chce jak najlepiej przygotować jacht do tego wyzwania.
W Auckland znaleźli się specjaliści instalujący na jachtach nowe akumulatory litowo-jonowe. Przed nowym zawsze jest trochę strachu – jak będzie innowacyjne rozwiązanie funkcjonować i czy nie będzie awaryjne. Po historiach z Dreamlinerami te obawy były spotęgowane, ale trzeba iść z postępem! No i teraz mamy do czynienia już z akumulatorami litowo-jonowymi drugiej generacji. Wszystko udało się zorganizować na czas i podczas kwietniowo-majowego postoju rewolucji dokonano przy udziale Tomka. Po skończonych pracach Tomek przeprowadził próby i niestety jeden z akumulatorów (numer 4) nie chciał prawidłowo współpracować… Na szczęście przeinstalowanie systemu zlikwidowało problem. Muszę tu zaznaczyć, że nowe akumulatory wyglądają imponująco, a dokładniej całe ich dodatkowe oprzyrządowanie… Każda z baterii ma swoje własne sterowniki i elektroniczny system kontroli, a wszystko podłączone jest pod wspólne oprogramowanie, pozwalające monitorować pracę poszczególnych elementów.
Wydawało się, że wszystko działa i można ruszać w rejs. Po uregulowaniu rachunków w stoczni oraz u innych fachowców i zaprowiantowaniu łódki, w czwartek 15 maja 2014 roku o godzinie 1800 opuściliśmy po raz kolejny Viaduct Marina w Auckland i rozpoczęliśmy rejs, tym razem ku wybrzeżom Fidżi.
Odprawę na wyjście oraz tankowanie paliwa zaplanowaliśmy w Opua w Bay of Islands, gdzie sześć miesięcy wcześniej rozpoczęliśmy naszą przygodę z Nową Zelandią. Po opuszczeniu mariny zatrzymaliśmy się na kotwicy w Zatoce Hauraki, by spokojnie zjeść kolację i przed północą ruszyliśmy w dalszą drogę. Następnego dnia mieliśmy zaplanowany jeszcze jeden krótki postój. Tym razem stanęliśmy na dwie godziny w Tutukaka Harbour, gdzie do odebrania mieliśmy 48 puszek masła. Wiem, że brzmi to dziwnie… Masło w puszkach jest dla nas genialnym nowozelandzkim wynalazkiem. Mianowicie umożliwia przechowywanie masła w temperaturze pokojowej bez straty na jakości. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z nim na Polinezji Francuskiej. Pozwala to zaoszczędzić miejsce w lodówce, czy zamrażalniku. Wrzuca się takie sprytne puszeczki pod podłogę i zapasy masła na kilka tygodni gotowe. Niestety chociaż to produkt nowozelandzki, to nie udało nam się go znaleźć w żadnym markecie w Auckland, gdzie robiliśmy zakupy. Poszukiwania w Internecie naprowadziły Mariusza na sklep w Tutukaka, gdzie zamówiliśmy trzy kartony. Misja masło zakończona została sukcesem i pożeglowaliśmy do Opua.
Po pierwszej dobie od wypłynięcia z mariny i odłączenia łódki od prądu przyszedł czas na ładowanie akumulatorów. Mariusz z przejęciem odpalił generator i obserwował z zainteresowaniem pracę nowych urządzeń. Niestety po jakimś czasie akumulator numer 5 zaczął się samoczynnie odłączać… Próba zrestartowania systemu nie poskutkowała. Oj zrzędła Mariuszowi wtedy mina nie na żarty. Następny problem ujawnił się już wkrótce. Mianowicie wysiadło ładowanie przez alternator (czyli nie mieliśmy ładowania przez silnik). Tragedii nie było ani żadnego niebezpieczeństwa, gdyż 7 działających akumulatorów spokojnie zapewniały nam bezpieczeństwo energetyczne (już 4 z 8 nowych baterii wystarczają). Jednak sytuacja wydawała się niewesoła. Dopiero co zamontowana instalacja i już szwankuje, a przed nami kilkumiesięczny rejs… Czyżby dopadł nas syndrom Dreamlinera? Był piątkowy wieczór i nie za bardzo można było coś zrobić. Mariusz postanowił zaczekać do rana i nie zważając na weekendowy spokój zadzwonił to fachowca, który instalował nowe akumulatory. Jego wskazówki nie pomogły, ale za parę chwil zadzwonił do Mariusza szef firmy. Zaproponował, że zdalnie sprawdzi co dzieje się z akumulatorami, tylko musimy być podłączeni do sieci. Ciekawie wyglądało jak po monitorze komputera sam biegał kursor myszy i konfigurował najróżniejsze ustawienia. Werdykt był niestety bardzo niepokojący. Tym razem nie mieliśmy do czynienia z problemem w oprogramowaniu, tylko z mechanicznym uszkodzeniem jednej celi. Oznaczało to, że jedynym rozwiązaniem była wymiana akumulatora. Na szczęście udało się zorganizować dodatkowy akumulator i na poniedziałek umówieni byliśmy z ekipą na wymianę. Okazało się, że przywieźli dwa, gdyż zdecydowano także o wymianie akumulatora numer 4, który wcześniej szwankował. Cała akcja wymiany przebiegła bardzo sprawnie i w poniedziałek popołudniu po odprawie u celników mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Zamieszanie z akumulatorami spowodowało opóźnienie względem pierwotnego planu rejsu. W drodze na Fidżi chcieliśmy zatrzymać się na trzy dni na rafie Minerva, by nacieszyć się tamtejszym lazurem wody i spróbować wyciągnąć z wody jakiegoś homara. Sobota była idealna na wypłynięcie ze względu na sprzyjające wiatry. Ale nie było rady, trzeba było zostać w Opua do poniedziałku.
Pierwsza doba upłynęła nam przy dźwiękach silnika. Martwiliśmy się, że nawet na chwilę nie uda nam się zajrzeć na Minerwę, jeśli warunki pogodowe nie poprawią się. Na szczęście druga doba rejsu przyniosła zmianę pogody i pod pełnymi żaglami pomnkęliśmy ku Minervie. W listopadzie zeszłego roku płynąc z Tonga do Nowej Zelandii zatrzymaliśmy się na Minerwie Północnej – większej i bardziej popularnej wśród żeglarzy. Tym razem na miejsce krótkiego postoju wybraliśmy mniej uczęszczaną rafę – South Minerva Reef. Tak naprawdę, to i o Północnej nie można mówić jako o miejscu zdeptanym przez turystów…. Rocznie zatrzymuje się tam raptem kilkanaście jachtów. Umiarkowanie silny wiatr pozwolił przez kolejne dwie doby pokonać ponad 400 mil. Dotarliśmy na Minervę wczesnym popołudniem. Tym razem nie spotkaliśmy żadnego zakotwiczonego jachtu. Przywitała nas dla odmiany jednostka Tongijskiej Straży Granicznej. Marynarze byli bardzo mili, zapewne próbują pilnować tego skrawka oceanu (trudno go nazwać lądem, gdyż niemal zanika przy wysokiej wodzie) po konflikcie, jaki mieli z Fidżi dwa lata temu. Jednodniowy postój na rafie pozwolił nam się przywitać z ciepełkiem i lazurowym kolorem wody. Nie mogłam powstrzymać się przed zanurzeniem się w wodzie. Na samą rafę trudniej tu wejść przy odpływie, niż na Minervie Północnej, ale dzięki temu, że jest cały czas zalana wodą, jest żywa i daje więcej radości podczas snorklowania.
Przez następne kilka miesięcy planujemy nacieszyć się ciepłem, słońcem i dobroczynnym działaniem kąpieli w oceanicznej wodzie. Ja mam już za sobą pierwszą kąpiel w ciepłym Pacyfiku w tym roku.
Nasz harmonogram zakładał, że na poniedziałek rano mamy dotrzeć do stolicy Fidżi – Suva, dlatego już w sobotę około 1300 opuściliśmy pierścień koralowy Minerva i obraliśmy kurs na Fidżi. Wiatr odkręcił na wschodni i mimo głębokiego drugiego refu gnaliśmy w półwietrze nie schodząc poniżej 9 węzłów. Dwukrotnie musieliśmy wykonywać slalomy między burzowymi chmurami. Prędkość wiatru spadała z 20 węzłów do 6, by po chwili wzmóc się do 30. Do tego wiatr kręcił jak zwariowany. Drugi ref pozwolił nam bezpiecznie manewrować w tych niestabilnych warunkach, a silna ulewa zmyła nagromadzoną przez tygodniowy rejs sól z pokładu i relingów.
Dzisiaj (czyli zgodnie z planem w poniedziałek 26.05.2014) o godzinie 1030 zakotwiczyliśmy przed Royal Suva Yacht Club. Przepłynęliśmy z Opua 1150 mil w niecałe 6 dni. Całkiem nieźle, zważywszy niestabilny wiatr. Czekamy na celników, by się odprawić i rozpocząć przygodę z kolejnymi wyspami Pacyfiku.
- w czwartek 15.05 rozpoczęliśmy kolejny rejs
- Tutukaka Harbour
- Katharsis na kotwicy w Tutukaka Harbour
- kamienna rzeźba w Tutukaka
- ładujemy masło na ponton
- marina w Tutukaka
- po raz trzeci wpływamy Katharsis II do Bay of Island – przed nami Hole in The Rock
- Hanuś na wachcie 16.05.2014
- Katharsis na kotwicy w Opua – powrót po 6 miesiącach
- sklep, w którym robiliśmy pierwsze i ostatnie zakupy w Nowej Zelandii
- keja w Opua dla jachtów przypływających do NZ
- ładujemy ostatnie zakupy na poton
- nowe akumulatory i nowe-zepsute
- Jim wypina kable, żeby wymienić akumulatory
- odprawieni u celników możemy ruszać w drogę
- pięknie wyglądający pokład po olejowaniu
- Mariusz na wachcie porannej
- mkniemy pod pełnymi żaglami
- o wschodzie słońca mijamy inny jacht
- chmury przecięte przez środek nieba 22.05.2014
- Hania i Tomasz przy maszcie
- Hanuś obudzona brzękiem kołowrotka wędki
- mahi-mahi na haczyku
- Tomek oprawia złowioną przez siebie mahi-mahi
- wpływamy do wnętrza Południowej Minerwy 23.05.2014 1440
- wytęskniony turkus wody przed nami
- nasze jedyne towarzystwo – jednostka tongijskiej marynarki wojennej
- tym razem przyszedł czas na wymianę akumulatora od pontonu
- przejrzystość wody na Minerwie – zdjęcie od rufy, a widać leżący łańcuch kotwiczny przed dziobem
- Mariusz i Katharsis na Minerva Reef 24.05.2014
- Katharsis oraz lazury i turkusy Minerwy
- w ciepłej wodzie po kilku miesiącach
- rodzina przydaczni
- rafa koralowa we wnętrzu Poł
- jest i mały rekin
- kaniony w rafie
- przydacznia koloru habrowego
- koral w pomarańczowych barwach
- przydacznia w kolorze turkusowym
- kaniony w rafie widziane z powierzchni wody
- Hanuś w wodzie na Minerwie
- szmaragdowa woda, a w tle Katharsis
- turkusowa woda, a w tle Katharsis
- pierścień rafy widziany z bomu Katharsis
- wypływamy z South Minerva Reef 24.02.2014
- jeszcze trochę kolorów Minerwy cz.1
- jeszcze trochę kolorów Minerwy cz.2
- Hanuś na wachcie w drodze z Minerwy do Suva
- chmury deszczowe przed dziobem
- kolejna dostawa wody
- szot pracujący na kabestanie
- słońce schowane za ciężką chmurą burzową 25.05.2014
- Mariusz i Tomek w drodze na Fidżi
Hanuś ponawiam prośbę o opis książek jakie czytacie i muzyki jakiej słuchacie 🙂 Pozdrowienia !
Hej, dopiero mam dostęp do normalnego Internetu (czyli lądowego, a nie satelitarnego) i staram się powoli nadrobić zaległości mejlowe.
Co do muzyki, to muszę przyznać, że najróżniejsze rzeczy można u nas usłyszeć, dosłownie wszystko, ale postaram się kilka rzeczy wymienić. Zależy kto akurat jest na łódce, gdzie jesteśmy i jakie mamy nastroje. Ja jak potrzebuję czegoś energetycznego, to puszczam między innymi: Muse, The XX, Editors, Mumford&Sons, Wyclef Jean, Manu Chao, Red Hot Chilli Peppers, Devotchka. Jak chcemy powspominać Kubę Podróżnika, to wtedy rozbrzmiewa głos Bebe lub Calle 13. Czasem przenosimy się w klimaty “Siestowe” – Cafe del Mar, Buena Vista Social Club, Cesaria Evora. Podczas nocnych wacht lub spokojnych wieczorów na kotwicy usłyszeć można kawałki takich zespołów i wykonawców jak: Coldplay, The Frames, U2, Damien Rice, Jack Johnson, Metric, James Blunt, Jason Mraz, Peter Gabriel, Jennifer Warnes, Sia, Lhasa, Tracy Chapman, Maria Peszek, Adele. Jak jest imprezowo i mamy ochotę na tańce, to i Nicki Minaj albo Rihanna się pojawią. No i oczywiście szantowe kawałki: głównie z repertuaru EKT Gdynia, Gdańskiej Formacji Szantowej i Waldka Mieczkowskiego, a z anglojęzycznych to zdecydowanie The Pogues (niezwykle energetyczne) i obowiązkowo piosenka Northwest Passage w wykonaniu Stane’a Rogers’a i polskie wersje Smugglersów i Ryczących Dwudziestek.
W nowych miejscach staramy się znaleźć coś lokalnego. Zazwyczaj chwilę posłuchamy i zapominamy o tym. Ale jeden wykonawca pojawia się regularnie – Aurelio (płyta Laru Beya) z Belize.
To z pewnością nie jest wszystko, ale tyle przychodzi mi teraz do głowy.
Z filmami jest podobnie, czyli przez ekran naszego telewizora przewijają się najrozmaitsze filmy. Zależy oczywiście co do nas dotrze. Na szczęście dzięki Zbyszkowi, który często z nami pływa, mamy w miarę aktualną polską filmotekę. Zbyszek zajmuje się dystrybucją polskich filmów w Kanadzie i wszystko co tam ukazuje się na DVD dostajemy od Zbyszka.
Jeśli miałabym powiedzieć co ostatnio oglądaliśmy, to po wypłynięciu z NZ obejrzeliśmy dwa filmy – Papuszę i Asterix i Obelix: W służbie Jej Królewskiej Mości. Jak widać dwa bieguny.
Pozdrawiam z Suva
Hanuś
Na morzu (spokojnym) genialnie wpada w ucho cała seria “Między Nami Cafe” , polecam. Co do Aurelio to ciekawa muzyka, nieszablonowa i zdecydowanie “inna”.
Ale jestem zakręcona dzisiaj. Właśnie spojrzałam, że o książki pytałeś. Jest sporo marynistycznych książek – polskich żeglarzy (m.in. J.Wąsowicza o wyprawach na Antica, J.w.Zamoyskiego “Z Marią przez życie i oceany” – opowiadania Ludomira Mączki), jak i angielskich, czy francuskich (ale w wersji polskiej lub angielskiej np. Berdarda Moitessiera). A tak poza tym, to najróżniejsze książki się pojawiają. Ja zaczytuję się ostatnio w Tiziano Terzanim i Joannie Bator. Często słucham na nocnych wachtach (tych spokojnych) audiobooków. Z jedną słuchawką w uchu mogę poznawać nowe książki, a jednocześnie nasłuchiwać co dzieje się z żaglami i wiatrem, a jednocześnie oczy mam wolne i mogę się rozglądać. Z marynistycznych pozycji świetnie nagrane są książki K.O.Borchardta, np. “Znaczy kapitan” – czyta A.Szyszkowski.
Dzięki za wyczerpującą odpowiedź 🙂 Pozdrowienia dla całej załogi 🙂
mariusz i zaloga, witam serdecznie, pisze do was dorota z dominikany. historia z akumulatorem zdecydowanie do mnie przemawia, czyta sie o tym jak o codziennych problemach gringos w DR: skad by tu wziac ten prad… 🙂 ciesze sie, ze zeglowanie dobrze wam idzie. chcialam tylko zapytac o stan zdrowia mariusza taty, czy wszystko jest w porzadku i jak sie czuje. pozdrawiam, d.
Ja batterie jonowe używam juz od czterech lat do narzędzi. Sa małe, lekkie i bardzo sprawne dopuki nowe. Po dwóch latach zaczynaja sie kłopoty. Żadna z ośmiu nie wytrzymała dłużej. Nie można dopuścić do rozładowania całkowitego. Ale to tylko uwaga do malych z narzędzi . Wymieniajcie przed upływem gwarancji tak jak ja to robię…:) powodzenia….
Cudnie jest znowu poczuć wiatr w żaglach…
i fantastycznie jest móc o tym przynajmniej poczytać!
Dziekuję 🙂