Po dopłynięciu do Suva przywitały nas temperatury powyżej 30 stopni Celsjusza, gorące słońce i przede wszystkim ciepła atmosfera tworzona przez lokalną ludność. Zanim zeszliśmy na ląd musieliśmy na pokładzie przywitać delegację najróżniejszych władz – celników, urzędników imigracyjnych, pracowników ministerstwa zdrowia i speców od kwarantanny. Cała ekipa stawiła się na pokładzie mocno spóźniona względem umówionej godziny, ale jakoś nikt z przybyłych nie czuł się niezręcznie, gdyż na Fidżi obowiązuje „Fiji time”. Oznacza to swobodne podchodzenie to czasu, gdyż bezcelowe wydaje się nerwowe kontrolowanie zegarka, gdy można wszystko robić według swojego tempa i własnego pojmowania czasu. I nie chodzi tu absolutnie o spóźnianie się spowodowane lekceważeniem drugiej strony, czy może zbytnim zabieganiem i niedoborem czasowym. Jest to swego rodzaju dostosowywanie się do wewnętrznego zegara i wsłuchiwanie się w potrzeby swojego organizmu. Dla porównania, jeden z taksówkarzy z którym byliśmy umówieni na 0830 przyjechał jeszcze przed 0800 i czekał na nas ponad 45 minut (my z kolei mieliśmy małe spóźnienie). Tłumaczył nam potem, że on lubi być wcześniej i wypatrywać klienta. Woli, żeby na niego czekano, niż on miałby być po czasie. I nie miał do nikogo pretensji, że stracił prawie godzinę, bo to była jego odmiana „Fiji time”.
Po załatwieniu pierwszych formalności w dniu dopłynięcia (a byliśmy jeszcze przed 1100) i usunięciu usterek nie mogących czekać, jak naprawa światła kotwicznego, dzień przeleciał i nie pozostawało nam nic innego jak udać się pod wieczór na ląd na przywitalnego drinka. Zakotwiczyliśmy koło Royal Suva Yacht Club. Uznaliśmy, że z pewnością w klubie królewskim będzie można napić się dobrego piwa, czy wina. Nasze przewidywania potwierdziły się. Zimne lokalne piwo podane w zmrożonych kufelkach przez przemiłego barmana w fidżijskiej koszuli (malo) i lokalnej sulu (taka jakby spódnica noszona przez mężczyzn) smakowało wyśmienicie.
Na drugi dzień udaliśmy się do ministerstwa właściwego do wydawania pozwoleń na żeglugę po Fidżi. Odbiliśmy się od wielu drzwi i zajęło nam sporo czasu, zanim znaleźliśmy właściwe biuro, ale kto by się tym przejmował („Fiji time”…) Przesympatyczna urzędniczka wystawiła ważny dokument i możemy szaleć od wyspy do wyspy Fidżi bez ograniczeń. Kolejnym tematem, jaki mieliśmy do załatwienia, było uzyskanie zezwolenia na przyjazd mojej rodzinki pod koniec czerwca na bilet w jedną stronę (przylatują na Fidżi, ale wylatują z Wysp Salomona). Na Fidżi nie wpuszczą nikogo, kto nie ma biletu powrotnego lub innego dokumentu potwierdzającego możliwość opuszczenia Fidżi, jeżeli nie będzie miał zgody urzędnika imigracyjnego. Nie wystarcza list Mariusza (jak zazwyczaj), nie może takiego zaświadczenia wystawić także szeregowy pracownik tej jednostki, tylko kierownik całego urzędu. Po wizycie u zwykłego urzędnika i przedstawieniu dokumentów zostaliśmy umówieni z „szefem wszystkich szefów”, który po przyjęciu wniosków, listów od Mariusza, kopii paszportów i biletów lotniczych postanowił w tydzień rozpatrzeć sprawę… Decyzja na szczęście została wydana przez te 7 dni i to pozytywna i nie przetrzymała nas niepotrzebnie w Suva.
Jak się okazało, kilkudniowy postów przed przyjazdem ekipy był bardzo potrzebny. Zabraliśmy się w tym za usunięcie usterek i zaprowiantowanie łódki. W trakcie żeglugi z Nowej Zelandii wysiadła nam lodówka. Ze względu na to, że płynęliśmy tylko w trójkę oraz z obawy przed skonfiskowaniem świeżych towarów przez celników, nie była ona nabita po brzegi. Nie mniej znajdowało się w niej kilkanaście kilogramów smaczków (jak chociażby niezły wybór serów) normalnie niedostępnych na Fidżi. Niczego jednak nie straciliśmy. Za przechowalnię posłużyła lodówka kokpitowa, w której zazwyczaj trzymamy napoje, lodówka na wino i obłożona lodem z kostkarki skrzynia. Dzięki pustej lodówce celnicy niczego nam nie skonfiskowali…
Na morzu nie byliśmy jednoznacznie stwierdzić przyczyny awarii. Podejrzenie padło na kompresor, jako że w Nowej Zelandii padł nam jeden z dwóch kompresorów od zamrażarki. Tego typu usterki lubią chodzić parami. Nowy kompresor miał przylecieć w bagażu przyjeżdżającej ekipy. Okazało się jednak, że przyczyna usterki była banalna – wyciek płynu chłodniczego spowodowany zużyciem się uszczelki. Specem od chłodziarek był sympatyczny Hindus, który przy okazji wyregulował nam ciśnienie płynu chłodniczego w pozostałych urządzeniach.
Fidżi jest jedynym państwem wyspiarskim na Pacyfiku, które ma tak wyraźną mieszankę kulturową. Hindusi, którzy zostali sprowadzeni do pracy na plantacjach trzciny cukrowej w XIX wieku, stanowią tu prawie 40% populacji. Mieszkają głównie na największej i najbardziej zaludnionej wyspie – Viti Levu. Na niej usytuowana jest stolica Suva, drugie co do wielkości miasto Lautoka oraz międzynarodowe lotnisko w Nadi. Drugą co do wielkości wyspą jest Vanua Levu Pozostałe wyspy są dużo mniejsze. Stąd ich rdzenni mieszkańcy nazywają Viti Levu głównym lądem. Ponad 300 wysp podzielonych jest na kilka grup. Mariusz odwiedził „jedyneczką” w 2005 roku dwie zachodnie grupy – Mamanuca i Yasawa, leżące na zachód od Viti Levu.
Tym razem zależało mu najbardziej na odwiedzeniu kilku wysp z Grupy Lau. Leżą one 150 mil na wschód od Viti Levu. Nie jest tam łatwo dotrzeć, ze względu na przeciwne wiatry. Do tego jeszcze do niedawna wymagane było specjalne pozwolenie na żeglugę po wodach Lau. Rząd Fidżi próbował izolować mieszkańców tych wysp, zachęcając ich w ten sposób do kultywowania tradycyjnego fidżijskiego trybu życia. My tym razem mieliśmy pozwolenie na odwiedzenie wszystkich wysp tego kraju. Uniemożliwić żeglugę mógł nam tylko coraz silniej wiejący wiatr.
Pogoda podczas naszego pobytu w Suva nas nie rozpieszczała. Poza jednym słonecznym dniem niebo wyglądało groźnie i mimo pory suchej deszcz co chwilę płukał nam jacht. Wykorzystaliśmy ten jeden dzień na olejowanie pokładu. Pracy nie udało nam się jednak dokończyć przed przybyciem ekipy. Tym razem na dwa tygodnie dolecieli do nas: Natalka – córa Mariusza, Jarek z Kanady oraz po raz pierwszy Adam ze swym synem Tomkiem. Adam pływał z Mariuszem na „jedyneczce” i tam go poznałam w Grecji w 2009 roku.
Nowa załoga musiała szybko się zaaklimatyzować, gdyż chcieliśmy jak najszybciej wypływać. Mimo dwóch dni spędzonych w samolotach, jeszcze w poniedziałek poszliśmy zwiedzić tutejsze muzeum narodowe. We wtorek doleciał Jarek z Mariuszem, który wyskoczył na kilka dni do Kanady. Mogliśmy wybrać się na targ miejski, by uzupełnić zapasy warzyw i owoców. Tego typu miejsca zawsze mnie fascynują. Ich zgiełk i koloryt są wręcz podniecające. Zrobiliśmy kilka kursów, zapełniając wszystkie wolne bakisty świeżymi towarami, normalnie niedostępnymi na mniejszych wyspach, które chcieliśmy odwiedzić. Zaopatrzyliśmy się również w kilka wiązek korzeni yaqona (kava).
Kava nie ma nic wspólnego z kawą. Jest to korzeń, który po starciu i zmieszaniu z wodą tworzy napój o wątpliwym smaku, ale za to o własnościach relaksacyjnych. U nas w kraju jego posiadanie jest oczywiście nielegalne, ponoć ze względu na stwierdzone uboczny negatywny wpływ na wątrobę mimo, że nie taki, jak od nadużywania alkoholu. W tutejszej kulturze kava spożywana jest nagminnie i jest ważnym elementem podczas obrzędu sevusevu. Sevusevu oznacza podarunek. Bez niego niemożliwe jest odwiedzenie zakątków Fidżi z tradycyjnie żyjącymi mieszkańcami. W ich mniemaniu są oni właścicielami nie tylko ziemi, ale również wody i otaczającego ich powietrza. Wizytę na każdej z wysp powinno zacząć się od spotkania z wodzem wioski (turaga-ni-koro) i złożeniem mu daru w postaci korzenia kava Zaakceptowanie podarunku oznacza zgodę na przebywanie w wiosce i roztoczenie opieki nad gośćmi. Dopiero po odbyciu ceremonii sevusevu można wskoczyć do wody, nurkować i łowić ryby. Nie respektowanie tego obyczaju jest obrazą dla rdzennych mieszkańców.
W środę 4 czerwca 2014 roku w samo południe podnieśliśmy kotwicę. Prognoza nie była najlepsza. Miał nam towarzyszyć ciągle silnie wiejący południowo-wschodni wiatr. Mariusz miał nadzieję, na odwiedzenie Fulaga – jednej z wysp na samym południu Grupy Lau. Alternatywą było oddalone o 40 mil na południe górzyste Kadavu z atrakcyjnymi miejscami do nurkowania. Po półtorej godzinie żeglugi na południe okazało się, że wiatr jest słabszy niż w prognozie. Wiał z prędkością około 20 węzłów, co pozwoliłoby nam popłynąć ostrym bajdewindem w kierunku północnego skrawka Grupy Lau. Tak więc obraliśmy kurs na oddaloną o 170 mil wyspę Vanua Balavu.
- Tomek wjeżdża na maszt z naprawioną lampą kotwiczną
- Tomek na maszcie
- tęcza przy zachodzącym słońcu
- Mariusz zerka z mesy
- zachód słońca w Suva Harbour
- jachty na kotwicowisku w Suva
- pierwsze piwko po dopłynięciu na Fidżi 26.02.2014
- puchary w Królewskim Klubie Żeglarskim w Suva
- ruszamy załatwiać formalności
- główne wejście do Royal Suva Yacht Club
- fidżijski angielski
- w jacht klubie
- załatwiamy pozwolenie na żeglugę po Fidżi
- niezłych rozmiarów drzewo
- Mariusz i Tomek
- deptak nad rzeczką w centrum Suva
- Hanuś przy dworcu autobusowym w Suva
- popołudnie w Suva
- bufet fidżijski
- pierwszy lunch w Suva 27.05.2014
- Hania i Tomek, a na stole chińsko-fidżijskie jedzenie
- zieloności na targu
- bakłażany i okra na targu w Suva
- stragany z warzywami w przy Suva Market
- stosy ananasów
- może worek ryżu
- stragany z kava
- chilli do koloru do wyboru
- Tomek wybiera chilli
- Hanuś kupuje lokalne zioła
- porcje gotowe do sprzedaży
- Suva Market
- Tomek na targu rybnym
- Adam i Tomek dojechali do Suva 02.06.2014
- piwo z kija z RSYC
- powitalne piwo dla Adama i Fiji Water dla Tomka
- gdzie to fidżijskie słońce pytają Adam i Tomek
- Tomek i Adam w drodze na Katharsis 02.06.2014
- Natalka wita się z tatą 03.06.2014
- Hanuś i Tomek w sklepie z pamiątkami
- Natalia i Mariusz przy markecie z rękodziełem
- zakład krawiecki w Suva
- tradycyjna łódź fidżijska
- Hania i Tomek w Muzeum Fidżi w Suva
- Natalka i pan z brodą na targu w Suva
- Natalka wącha kava
- brakuje rąk na siatki z zakupami
- rozradowany tragarz
- w drodze ze szkoły
- Natalia i Tomek z uczniami z Suva
- Hanuś z ulubionym barmanem z Royal Suva Yacht Club
Piękne zachody słońca 🙂 Pozdrowienia !
Ech, wylewa się przeze mnie teraz zazdrość i wstyd za siebie, że brak mi odwagi, by samemu zrobić “coś” z życiem…