Ruszamy w rejs na Morze Rossa


Mariusz:

Morze Rossa jest jak magnes, przyciąga i odpycha jednocześnie. Jest najdalej na południe położonym morzem na naszej kuli ziemskiej. Stąd w wyścigu do bieguna południowego startowali Scott, Amundsen i Shackleton. Poza historycznymi pozostałościami po tych wielkich odkrywcach obszar ten urzeka swym lodowym krajobrazem. Jest królestwem pingwinów adelie i cesarskich. Tych drugich nie dane nam jeszcze było nigdy zobaczyć w ich naturalnym środowisku. Jednocześnie Morze Rossa jest jednym z najtrudniejszych akwenów. Od najbliższego lądu stałego oddzielone jest szerokim pasem Oceanu Południowego, którego przepłynięcie z północy na południe jest dużym wyczynem. Cały obszar Morza Rossa przez większą część roku jest skuty lodem. Lód puszcza latem i z reguły pod koniec stycznia pojawia się pas czystej od lodu wody, którym można dopłynąć do granicy szelfu lodowego. Ale bywają lata, podczas których morze się nie otwiera. Ten rok jest niestety rekordowy, jeśli idzie o powierzchnię Antarktydy skutą lodem w czasie zimy. Do dzisiaj otwarcia nie ma i nie wiadomo, czy pojawi się. Grozi nam odbicie się od ściany lodu. Ale o tym przekonamy się za 2 tygodnie.
W połowie drogi między Tasmanią a Antarktydą leży Macquarie Island należąca do Australii. Wyspa ta została wpisana na światową listę dziedzictwa UNESCO dzięki unikalnej geologii. Zamieszkiwana jest miedzy innymi przez 3,5 mln morskich ptaków, 80 000 ssaków (fok, słoni morskich) i kilka gatunków pingwinów, z olbrzymią kolonią pingwinów królewskich. Tylko dwa jachty rocznie mogą uzyskać pozwolenie na odwiedziny tego unikalnego miejsca. Tuż po Nowym Roku zaczęliśmy ubiegać się o takie pozwolenie. Dyrektor Tasmańskich Parków Narodowych, od którego zależy decyzja, narzucił spory zestaw wymagań. Udało nam się je wypełnić i w piątek dostaliśmy pozwolenie.
W czwartek z Hobart w kierunku Morza Rossa wypłynęła Selma Expedition. Nas zatrzymało jeszcze pozwolenie na Macquarie oraz paliwo antarktyczne. Ku memu zdziwieniu, tylko BP je posiada i nie mogliśmy tak po prostu się zatankować. Dostaliśmy je dopiero w popołudniowy piątek dzięki staraniom menadżera naszej mariny. W międzyczasie obszar wód na południe od Tasmanii zdominował głęboki niż. Nie jest to niczym niezwykłym w tym rejonie, ale po raz pierwszy od naszego przypłynięcia w regatach rozdmuchało się w Hobart. W Prince of Wales Bay Marina prędkość wiatru przekraczała w porywach 40 węzłów, a musieliśmy przestawić się do tankowania. Na szczęście udało nam się wykorzystać krótki bezdech i manewry portowe odbyły się bez przykrych niespodzianek.
W sobotę rano 17 stycznia 2015 roku odprawiliśmy się na wyjście w porcie w Hobart. Ostatnie pożegnania z Anią i Marcinem, próba morska naszych skafandrów Musto i mogliśmy oddać cumy.
Nasz jacht po zaprowiantowaniu i zatankowaniu dodatkowych 2500 litrów paliwa w zewnętrznych zbiornikach przytył o prawie dziewięć ton od startu w regatach. Nie poprawia to stateczności jachtu. Na nockę z soboty na niedzielę, z przechodzącego pod Tasmanią rozległego niżu zapowiadany był wiatr do 50 węzłów. Od Piotrka i Krzyśka z Selmy wiemy, że zmagali się z podobnym wiatrem już w sobotę mimo, że zgodnie z prognozą szczyt ich jeszcze nie liznął (i może uda im się uciec na południe). Postanowiłem więc odpuścić i nie wpływać w środek sztormu. Nie jeden nas jeszcze zapewne przetrzepie, ale zaczynać płynięcie w ten sposób kłuci się z rozsądkiem. Stanęliśmy więc na noc kotwicy przy Brunny Island.
Dzięki temu mogliśmy dzisiaj rano zjeść spokojnie urodzinowe śniadanie i wypić lampkę szampana. Za chwilę podniesiemy kotwicę, by wpłynąć w ogon sztormu. Przed nami 800 mil do Macquarie Island. Potem jeszcze około 1300 mil do wejścia na Morza Rossa i 400 mil do Bay of Whales – nieistniejącej już zatoki w szelfie Morza Rossa, najdalej na południe położonej otwartej wody.
Płyniemy w dziewięcioosobowym składzie. Do kraju po regatach wrócili Maćka i Irek – wielka szkoda, będzie nam ich brakować. Adam postanowił wziąć udział w naszej wielkiej przygodzie i poważnie wzmocnił ekipę. Domusztrowała też do nas Anka, którą poznaliśmy 4 lat temu w Ushuaia na Selmie. Nasze drogi ponownie skrzyżowały się na Grenlandii i teraz w Brisbane, gdzie bardzo pomogła Tomkowi w przygotowaniach jachtu do regat. Zapowiada się kolejna wielka przygoda.

Kategorie:Australia, Morza i Oceany, Morze Tasmana, Oceania

6 komentarzy

  1. „Nie ma sprzyjających wiatrów dla tych, którzy nie wiedzą dokąd płyną”
    Powodzenia

  2. Przez Was Polska jest Wielka

  3. Piękne zdjęcia! A w szczególności to pierwsze i siódme – z tęczą! Bardzo dawno na żywo tęczy nie widziałam. Pozazdrościć 🙂 W tych żółtych kostiumach wyglądacie zabójczo 🙂 Tyle słoneczek wyszło, to ja się nie dziwię, że tęcza wyszła 🙂 W delfinkach się zakochałam! Pozdrawiam Was i dobrej pogody życzę 🙂

  4. Znów dzięki Wam zobaczymy miejsca o których moglibyśmy tylko pomarzyć, a wielu nie ma wcale pojęcia, że istnieją. Jak zwykle trzymamy mocno kciuki. Powodzenia!!!

  5. Bon voyage 🙂

  6. Gratuluje determinacji do planowania no i na końcu do tej wyprawy. To na pewno zajęło dużo czasu ale myślę, że było warto 😉 Bardzo zaintrygował mnie ten blog i myślę, że będę tutaj na pewno często zaglądać, lepiej to niż jakieś „modowe” blogi których coraz więcej. Pozdrawiam serdecznie i czekam na następny post 🙂

Leave a Reply to AlfredCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading