Mariusz:
Znaczny wpływ na anomalie pogodowe zarówno w zeszłym, jak i w tym roku miał układ El Nińio. Był wyjątkowo silny, z wyższą od normalnej o ponad 2 stopnie temperaturą wody na wschodnim Pacyfiku. Taka sytuacja zdarzyła się w ostatnich 35 latach tylko dwa razy, ostatnio w 1997 roku. Jednym z wybryków pogodowych był sztorm tropikalny Abela, hulający blisko południowych granic Malediwów w połowie lipca. W „normalnym” roku pierwszy taki sztorm pojawia się nie wcześniej niż w październiku. Wspominała go już Hania. Po jego przejściu nastąpiła dziura. Powietrze jakby zassało i silny w tej porze monsun południowo wschodni osłabł.
Odczuliśmy to zaraz po opuszczeniu Gan. Wiatru mieliśmy, jak na lekarstwo. Za to ocean powitał nas dużym rozkołysaniem. W takich warunkach żagle trzaskały jak oszalałe, że żal było na nie patrzeć. Nie pozostało nic innego jak odpalić silnik i w ten sposób popłynąć w kierunku łaskawszych warunków.
Na szczęście następnego dnia dało się postawić żagle. Nie płynęliśmy zbyt szybko, ale towarzyszył nam dodatni prąd i mile szybko umykały. Na niebie ciągle nie było widać stabilizacji. Chmury burzowe potrafiły pojawiać się nagle, tak jakby znikąd. Trochę obawiałem się o niekontrolowany zwrot przez rufę w trakcie nagłej zmiany kierunku wiatru, która często towarzyszy dużym chmurom burzowym. Ciągle mam w pamięci szkwał, który zaskoczył bardzo doświadczonego Tomka w drodze z Gujany Francuskiej na Trynidad i Tobago.
Przyjęliśmy układ trzech wacht. Od 0000-0400 i 1200-1600 była moja wachta, od 0400-0800 i 1600-2000 Hani oraz od 0800-1200 i 2000-2400 Olki i Zbyszka. Po kolejnej ulewie, podczas której wiatr skręcił o 80 stopni, a wiatromierz pokazywał 35 węzłów, postanowiłem zrzucić grota. Jazda pod pełnymi żaglami była zbyt niebezpieczna, zwłaszcza dla Olki i Zbyszka, którzy nie mają jeszcze takiego wyczucia wiatru. Na szczęście do żadnej groźnej sytuacji nie doszło.
Nasza żegluga po Indyku nie była w żaden sposób monotonna. Dodatkowym urozmaiceniem były Hani imieniny, które celebrowaliśmy przez cały dzień. Zaczęliśmy świętowanie szampanem i omletami, nad których przygotowaniu spędziliśmy z Olcią 2 godziny. Na co dzień to Haneczka najbardziej udziela się w kambuzie, wyczarowując mistrzowskie dania. Chcieliśmy ją odciążyć, ale nie wyszło nam do końca wygonienie jej z kambuza, gdyż nie potrafiliśmy oprzeć się tortowi Pavlova, którym Hańcia potrafi każdego rozłożyć na łopatki. Jest nieziemsko pyszny.
Dni mijały szybko i w drugiej połowie drogi pogoda ustabilizowała się na tyle, że mogliśmy wrócić do żeglugi pod dwoma żaglami. Wiatr zaczął dmuchać z siłą godną monsunowi. Przez moment wydawało się nam, że 1100 milowy odcinek pokonamy w mniej niż pięć dni. Ale silny wiatr zbyt długo nam nie towarzyszył i końcówka żeglugi była wręcz leniwa. Lekki wiaterek, do tego puchowe chmury, żadnych szkwałów – istna sielanka.
30 lipca 2016 roku w sobotni poranek po zaledwie pięciu i pół dniach żeglugi, przy prawie bezwietrznej i słonecznej pogodzie wpłynęliśmy na płyciznę szelfową okalającą Seszele. Docieraliśmy po raz pierwszy na wody afrykańskiego kraju. Zdążyliśmy przed niedzielnym przyjazdem Pawła i Agnieszki. Na nasze wołanie przez radio nie odpowiadał kapitanat, nikt nie podnosił również telefonu. Widać weekend na Seszelach rzecz święta i z odprawą musieliśmy poczekać do poniedziałku, czyli do dziś.
- Ola z Mariuszem szaleją od rana w kambuzie
- szykują dla mnie niespodziankę
- imieninowy omlet kapitański na śniadanie i nie tylko
- czas przygotować imieninowe ciasto
- Olka szykuje kawę
- deser – to co Wilkor z jedzenia lubi najbardziej
- imieninowy prezent od Neptuna – dokładne płukanie pokładu
- kapitan za sterem – zaraz uderzy silny wiatr
- genua zwinięta, grot do diametralnej na wypadek silnych szkwałów i gwałtownej zmiany kierunku wiatru
- nie jest aż tak źle jak zapowiadała chmura – 34 węzły wiatru
- Olka przy zamkniętej sztorcklapie – padało do mesy
- sytuacja opanowana – teraz trzeba przejechać pod tą chmurą
- kolejny dzień też wietrzny, ale bardziej słoneczny 27.07.2016
- Mariusz zwija genuę
- Hania z Olą refują grota
- pięknie śmigamy po Indyku
- przez burtę przelewa się fala
- grot na 2. refie
- Hanuś strzela
- ndyjski Wilkor Oceaniczny
- zadowolona z jazdy Żeglara
- Mariusz z satysfakcją prowadzi Katharsis
- Hanuś
- Olka i pełen luzik
- poranny wypiek
- Indyk już spokojniejszy 28.07.2016
- Wilkor na wachcie
- budzi się dzień na Oceanie Indyjskim 29.07.2016
- słońce leniwie wstaje
- ryba latająca wpadła w nocy na pokład
- specjalne wino na uroczystą kolację na Indyku
- każdy ma swoje menu
- płyniemy na zachód
- Seszele na horyzoncie 30.07.2016
- szorowanie pokładu po kilkudniowym przelocie przez Indyka
- praca wre
- pod pokładem też klar
- dopływamy do Mahe na Seszelach
- Victoria – stolica Seszeli już przed dziobem
- na wejściu do portu witają duże traulery
- stoimy na kotwicy w Starym Porcie w stolicy Seszeli
- fura, browar i komóra w wersji seszelskiej
Piekne zdjecia, szczegolnie ten wschod slonca bajeczny.
Ryba przezyla?
Buziaki jeszcze z Amsterdamu, Kasia i Marcin
Nieco spóźnione życzenia dla solenizantki. Pozdrówcie ode mnie te cudowne głazy na anse source de argent… Jedno z moich ulubionych miejsc na świecie. Odpoczywajcie intensywnie za nas wszystkich…
Pozdrowienia
Dziękuję za życzonka! Musimy pogłaskać te głazy od Was!!! Ściskamy!