Powrót do Kapsztadu


Żegluga wzdłuż południowo-wschodniego krańca Afryki była bardzo ekscytująca. Prąd Agulhas momentami dodawał nam ponad 4 węzły prędkości. Miło było patrzeć jak na naszym logu, bez większego wysiłku, pojawiała się iście regatowa prędkość – 12 węzłów! Śmigając tak mijaliśmy się z dużymi statkami handlowymi, a raz nawet z innym jachtem – katamaranem Indigo III. Widzieliśmy tę jednostkę na Seszelach i ostatnio na Bazaruto. Gdy byliśmy niespełna milę od siebie ucięliśmy sobie pogawędkę przez radio. Podczas oceanicznej żeglugi nieczęsto przepływa się tak blisko innego jachtu.
Wiatry nam sprzyjały. Na szczęście główne uderzenie wiatru południowego przeczekaliśmy przy Inhaca i nie musieliśmy borykać się z niebezpiecznym zafalowaniem przy zderzeniu prądu z przeciwnym wiatrem. Mogę powiedzieć, że Neptun momentami nieprzyzwoicie nas rozpieszczał. Po opuszczeniu Zatoki Maputo spodziewałam się, iż do końca rejsu nie będę się rozstawać z polarami, sztormiakiem, a nawet ciepłą czapką. Jakież było moje zaskoczenie, gdy 1. listopada wiatr ucichł w ciągu dnia praktycznie do zera, zniknęły z nieba wszystkie chmury i słońce grzało niczym w tropikach. Z pewną dozą niepewności sięgnęliśmy jeszcze raz po letnie stroje. Razem z przepływającymi koło nas wielorybami i lwami morskimi delektowaliśmy się tą wakacyjną aurą. Następnego dnia, podczas mojej porannej wachty, widziałam, że zapowiada się zmiana warunków. Niebo przed wschodem słońca oblała płonąca pożoga tworząc niesamowite obrazy. Niestety intensywności kolorów i czerwieni nie udało mi się w pełni oddać zdjęciami. Niebo aż płonęło. Takie poranne przedstawienia są jednak zapowiedzią nadchodzącego frontu i silnych wiatrów. Jak mawia żeglarskie przysłowie: „Gdy czerwone słońce wschodzi w marynarzu bojaźń się rodzi”. Nie raz już byłam świadkiem pożogi o świcie, a potem uderzenia sztormu. W ciągu dnia warunki były niestabilne, ale jeszcze nie wiało mocno. Dopiero popołudniu na niebie pojawiły się złowieszcze chmury, niczym warkocze utkane z puszystej pianki. Po zmroku uderzyła burza. Niebo ponownie zamieniło się w wielką scenę. Tym razem głównymi bohaterami były flesze i pioruny. Po raz kolejny pogoda nam sprzyjała, gdyż uderzenie wiatru przyszło od rufy. Na szczęście prognozy pogody nie sprawdziły się tym razem i nie przyszedł południowy wiatr.
W nocy 2 listopada 2017 roku około godziny 2330 (UTC+2) minęliśmy Przylądek Igielny (Cape Agulhas), będący najbardziej na południe wysuniętym krańcem Afryki. Jest to miejsce, gdzie spotykają się dwa oceany. Tej nocy wróciliśmy na Atlantyk. Następnego dnia czekała nas kolejna przygoda żeglarska – opłynięcie Przylądka Dobrej Nadziei. Dla Mariusza i Katharsis II miał to być już trzeci raz, dla mnie drugi, a dla Olki pierwszy. Na mojej świtowej wachcie wiatr jeszcze wiał od rufy, niebo było zasnute ciężkimi deszczowymi chmurami, a słaba widoczność nie pozwalała dostrzec lądu, pomimo iż byliśmy raptem kilka mil od brzegu. Bałam się, że Przylądek Dobrej Nadziei schowa się przed nami. Ostatnim razem mijałam go w nocy i widziałam jedynie światło latarni morskiej, a dla Olki miał być to pierwszy raz. Byłyśmy bardzo podekscytowane. Aż trudno w to uwierzyć, ale po raz kolejny w tym rejsie, pogoda zagrała na naszą korzyść. Rano poranną mgłę i chmury rozgonił północno-zachodni wiatr, który przyniósł przejrzyste i rześkie powietrze. Pozwolił nam, także w iście żeglarskim stylu, na żaglach i przy pełnej prędkości, minąć Przylądek Dobrej Nadziei (o 1330 czasu łódkowego UTC+2). Były to wspaniałe chwile, które dały nam dużo radości, szczęścia i swego rodzaju żeglarskiej dumy. Olka ze łzami w oczach patrzyła na majestatyczne skały przylądka i powtarzała, że spełniło się jej kolejne żeglarskie marzenie. Z radością i jednocześnie ulgą zostawiliśmy za rufą ten zdradliwy akwen. Niejednemu żeglarzowi fale i sztormy przerwały rejs w okolicach tego pięknego przylądka. Halsując pod wiatr ostatnie 70 mil do Kapsztadu upajaliśmy się pięknymi widokami i żeglarską pogodą. Na koniec tego wspaniałego dnia księżyc zrobił nam małe przedstawienie, wschodząc w pełni w różowej poświacie znad przylądkowych gór.
Do mariny w Kapsztadzie wpłynęliśmy 3 listopada 2017 roku o 2225 czasu łódkowego (UTC+2). Od opuszczenia Nosy Be na Madagaskarze 11 października pokonaliśmy 2400 mil morskich, odwiedziliśmy Mozambik, pokonaliśmy Kanał Mozambicki, opłynęliśmy Przylądek Igielny i Dobrej Nadziei.
Zacumowaliśmy w V&A Marina, dokładnie w tym samym miejscu postojowym co ponad rok temu. Zakończyliśmy rejs i szczęśliwie doprowadziliśmy Katharsis II do portu, by przygotować jacht do wyprawy dookoła Antarktydy. Dla mnie był to ważny moment w życiu. W pewien sposób wróciłam do miejsca, w którym byłam rok temu. Stanęłam na tej samej kei. Czeka mnie to samo wyzwanie, które stawiałam sobie rok temu, tyle, że jestem bogatsza o ciężkie doświadczenie życiowe. Łatwo przez ostatni rok nie było, ale na pewno dodało mi to siły i determinacji. Może nie siły fizycznej, bo tej wciąż mi jeszcze momentami brakuje, ale na pewno jestem mocniejsza wewnętrznie. Opłynięcie Przylądka Dobrej Nadziei było dla mnie bardzo symbolicznym momentem. Moje drugie imię to Nadzieja. Noszę je po mojej świętej pamięci babci. Spotkałam się na morzu z moim imiennikiem. Poza tym opływając Przylądek Dobrej Nadziei wróciłam po raz kolejny na Atlantyk. A jest to ocean szczególny dla mnie. Kilka lat temu wypadłam właśnie na środku Oceanu Atlantyckiego w ciemną bezksiężycową noc za burtę. 3 grudnia 2009 roku bras spinakera Katharsis II uderzył mnie w plecy i z siłą katapulty wrzucił do wody. Wydawałoby się, że już nie powinnam wrócić na pokład. Przynajmniej tak mówią statystyki w przypadku wypadnięć w nocy za burtę na morzu. Ale wtedy się nie poddałam. Atlantyk mnie nie zabrał. Od tego czasu jesteśmy w szczególny sposób związani.

Kategorie:Afryka, Atlantyk, Morza i Oceany, Ocean Indyjski, Republika Południowej Afryki

4 komentarze

  1. Czekamy z Kasią na więcej relacji i śliczne zdjęcia.
    Serdecznie Pozdrawiamy,
    Buziaczki,

  2. No masz jaka zdolniacha i zdjecia piekne, i tekst, ze az milo czytac i podazac za Wami. Pozdrowienia i usciski !

  3. Hania – zarówno żeglarz jak i pisarz. Widać jak się rozwija. Niesamowite. Dziękujemy za piękną relację. Na podstawie życia takich ludzi można napisać niesamowitą opowieść. Pozdrowienia.

  4. Haniu , bo Dobry Bóg w swym Niebiańskim Kajeciku ma rozpiskę na nas wszystkich od początku do końca. I w Twoim przypadku ani wysiadka za burtę wieczorową porą , ani pasażer na gapę który chciał się z Tobą zabrać na Antarktydę nie miało oznaczać „stacji końcowej”
    Wnioskuję iż jeszcze sporo ciekawych tematów masz do ( przepraszam za słowo ) ogarnięcia. A na razie piję zdrowie Oli która to pierwszy raz … , Twoje , że dajesz radę i Mariusza za tradycyjną siłę spokoju. No i za dzielną Katharsis która bezpiecznie dowiozła Was do Kapsztadu.
    No to zdrówko !!
    Krzychu.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading