Wyspy Belleny’ego na Morzu Somowa


Mariusz:
Już od prawie sześciu tygodni jesteśmy w rejsie dookoła najzimniejszego kontynentu ziemi, a od czterech żegluje po wodach Antarktyki, czyli na południe od 60o szerokości geograficznej południowej. Ostatni tydzień był pełen wydarzeń, które dodają naszej oceanicznej i polarnej żegludze dodatkowej pikantnerii.
Pierwszym było dopłynięcie do południowego bieguna magnetycznego. Znajduje się on obecnie na Morzu Dumont d’Urvilla, na pozycji 64o28’S i 136o59’E, w odległości ponad 2800 km od bieguna południowego i ciągle się przemieszcza. W pobliżu bieguna magnetycznego trudno poprawnie wyznaczyć kierunek z pomocą kompasu, ponieważ w tym miejscu pole magnetyczne skierowane jest pionowo do góry. Dlatego igła kompasu nie jest w stanie ustabilizować się i wychyla się we wszystkich kierunkach. Przez trzy dni wskazania naszych instrumentów nawigacyjnych były błędne. Zabawnie wyglądała pozycja jachtu na monitorze z mapą elektroniczną: wydawało się, że płyniemy bokiem, innym razem tyłem. Sternik prowadzący na wachcie jacht nie mógł opierać się na wskazaniach kompasu, tylko musiał polegać na nawigacji wzrokowej. Najłatwiej było korygować kierunek płynięcia biorąc wcześniej namiar na góry lodowe, których nie brakowało w okolicy. GPS zbyt wolno reaguje na zmiany kierunku, by móc na nim polegać podczas sterowania.
Kolejnym niesamowitym doznaniem było spotkanie olbrzymiej wyspy lodowej. Tym terminem określa się wyjątkowo dużych rozmiarów góry lodowe. Ta, którą napotkaliśmy , miała ponad 3 mile długości. Jej strzeliste brzegi sugerowały, że jest stosunkowo młodym tworem. Zmniejszało to ryzyko nagłego cielenia się i zachęciło nas do podpłynięcia całkiem blisko niej. Płynięcie przez ponad pół godziny wzdłuż jej krawędzi było ekscytujące. Jej monumentalność onieśmielała nas. Urok wyspy przykuł również uwagę wielorybów, które napotkaliśmy w jednej z jej zatok. Nie obeszło się również bez podniesienia poziomu adrenaliny. Z jednego z uskoków, zaledwie kilkaset metrów przed dziobem Katharsis II, obsypało się na naszych oczach sporo lodu. Mieliśmy ograniczoną manewrowość, mając postawionego pełnego grota i wiatr od rufy, który pozwalał nam na bezpieczne korygowanie kursu tylko w jednym kierunku – do wyspy. Na szczęście byliśmy szybsi od zbliżających się do naszej burty brył lodu i nie musieliśmy wykonywać gwałtownego manewru, czyli zwrotu przez rufę, by uniknąć kolizji. Na jakiś czas ostudziło to moje zapędy, by podpływać w pobliże dużych gór lodowych.
Wyspy Balleny’ego miały być pierwszym lądem, który mogliśmy ujrzeć po prawie sześciu tygodniach od wypłynięcia z Kapsztadu. Leżą one na Morzu Somowa w odległości 150 mil od kontynentu. Dostępu do nich chroni zazwyczaj bariera paku lodowego, o czym mogła przekonać się załoga Selmy Expedition w 2015 roku. W tym roku lodu jest tam mniej, co nie znaczy, że można go lekceważyć. Szerokość pasa lodu wzdłuż całego wybrzeża Morza Somowa wynosi od 100 do 200 mil. Będąc jeszcze 250 mil od Wysp Balleny’ego podpłynęliśmy pod pak lodowy wychodzący z Lodowca Szelfowego Cooka. Chciałem zweryfikować dokładność map lodowych. Lód pokazał się około 20 mil wcześniej niż wynikało to z map. Trzeba to uwzględniać przy planowaniu trasy. Przednia ściana paku lodowego kierowała się na południowy wschód. Opłynęliśmy przeszkodę i kontynuowaliśmy żeglugę w kierunku wschodnim. Oddalaliśmy się od lodu, stwarzając przestrzeń na manewry podczas zbliżającego się sztormu.
Pierwsze uderzenie przyszło w niedzielę 28 stycznia. Wiał wiatr północno-wschodni z prędkością do 40 węzłów. Cztery refy na grocie i zredukowany do minimum sztaksel pozwoliły bezpiecznie pokonywać coraz większe fale. Wiatr wymusił na nas wejście między wyspy Balleny’ego a kontynent. Opłaciło się wcześniejsze oddalanie od lodu, by nie zjechać w czasie sztormu zbyt blisko paku rozpościerającego się wzdłuż kontynentu. Po dwunastu godzinach przyszła chwila wytchnienia.
Na wysokości Young Island przekroczyliśmy po raz trzeci z Katharsis II południowe koło polarne. Nie mieliśmy jednak czasu na świętowanie, gdyż nadchodziła druga odsłona sztormu. Chciałem dopłynąć w cień środkowej z wysp grupy Balleny’ego – Buckle Island. Wyglądała na nieoblodzoną, w odróżnieniu od Young Island, przy której pak lodowy był tej samej wielkości co sama wyspa. Niestety nie zdążyliśmy. Dopadł nas antarktyczny wiatr południowo-wschodni, który tym razem rozdmuchał się do ponad 50 węzłów. Wyglądało na to, że Wyspy Balleny’ego, poza obrazem na radarze, zobaczymy tylko oczyma wyobraźni. Zawieja śnieżna ograniczała widoczność do kilkuset metrów. Nie brakowało kry, ale ta nie była na szczęście gęsto usiana. Pokonanie zaledwie 20 mil, których nam zabrakło do brzegów wyspy, zajęło nam kilkanaście godzin. We wtorkowe południe wiatr zaczął cichnąć, ustąpiła mgła i oczom naszym ukazała się pokryta lodem wyspa. Musieliśmy wysoko zadzierać wzrok, gdyż była wyższa niż nasza odległość od brzegu. Wyglądała majestatycznie, surowo i nieprzyjaźnie. Ujrzeliśmy w ten sposób ląd po 38 dniach żeglugi.
Przed nami Morze Rossa. Jest to jedyny żeglowny akwen wzdłuż wybrzeża Antarktydy, który głęboko wcina się w kontynent. Pozwala na skrócenie trasy wokół Antarktydy pod warunkiem, że nie utkniemy w lodach przy wyjściu jego wschodnim wybrzeżem. A tego lodu ciągle jest tam sporo. Wtedy musielibyśmy cofać się, nadkładając drogę. Jeszcze nie wiem, czy wpłyniemy głęboko w Morze Rossa. Układ wiatrów jest mało klarowny, kilkudniowym prognozom pogody można ufać w ograniczonym zakresie. Najbliższe dwa dni dadzą odpowiedź na to pytanie.

Hanuś:

Ostatnie kilka dni żeglugi było niezwykle emocjonujące. Mnie wciąż bardzo cieszy widok gór lodowych na horyzoncie. Nie mogę się opanować i robię im setki zdjęć. Każda wydaje się warta uwiecznienia. Wyjątkową przygodą było podpłynięcie blisko wyspy lodowej, wnet na wyciągnięcie ręki. Płynęliśmy z wiatrem, więc na pokładzie nie odczuwało się prędkości. Jednak strzeliste klify lodowe szybko przesuwały się wzdłuż naszej prawej burty. Gdy myśleliśmy, że już zbliżamy się do krańca wyspy, zza lodowego cypla wyłoniła się ogromna zatoka i kolejna długa ściana klifu. Niezwykłą niespodzianką była obecność wielorybów przy ścianach wyspy. Cały ten spektakl uświetniło piękne słońce i czyste niebo.
Ciekawym czasem był także okres dwóch sztormów, z którymi spotkaliśmy się na Morzu Somowa. Żeglowanie w zamieci śnieżnej, wśród gór lodowych przy 40 węzłowym wietrze jest dla mnie sportem ekstremalnym. Będąc na wachcie wszystkie zmysły nastawione mam na maksymalną czułość. Potęga oceanu przenika mnie na wskroś. Po wachcie odczuwam wspaniałe zmęczenie – zarówno to fizyczne, jak i nasycenie zmysłów. Wiem, że jeszcze nie jeden taki sztorm w tym rejsie mnie czeka.
Po sztormie dotarliśmy do brzegów Wysp Balleny’ego. Jeden z czytelników naszego bloga, Mariusz, mobilizował nas, żebyśmy dopłynęli do brzegów Sabrina Island, opodal której wyrasta z wody niezwykła skała – The Monolith. Wyłania się ona z wody niczym ogromny kieł zbudowany z wulkanicznej skały. Wciąż jeszcze sztormowe warunki i śnieżyca roztaczały swoją aurę, dlatego widoczność była bardzo ograniczona. Całą Buckle Island, z jej brzegami wyrastającymi na ponad 1000 m.n.p.m. udało nam się zobaczyć tylko przez chwilę, gdy na moment wyszło słońce i chmury się rozrzedziły. Niestety nie zdążyłam nawet zrobić zdjęcia. Niemniej cała ta tajemnicza aura bardzo mi się podobała i oddawała nastrój i klimat tego surowego zakątka ziemi.
Na Sabrina Island zobaczyliśmy pierwsze w tym rejsie pingwiny. Nawet nie myśleliśmy o lądowaniu i zbliżeniu się do pingwinów, gdyż Sabrina Island jest rezerwatem objętym specjalną ochroną (ASPA). Nie mamy pozwolenia na zejście na jej brzegi. Ale obserwowanie Wyspy i jej mieszkańców z pokładu Katharsis II było wystarczającą atrakcją.
Po sztormie przyszłe chwile ciszy… Znowu zmagamy się ze słabymi wiatrami, próbując pokonywać kolejne mile w naszej żegludze.
Humory załogi wciąż bardzo dobre. Wachty kambuzowe wznoszą się na wyżyny kulinarne, by każdy obiad był miłym wydarzeniem w życiu załogi.

Kategorie:Antarctic Circle 60S, Antarktyda, Morza i Oceany, Ocean PołudniowyTagi:, , , ,

3 komentarze

  1. Serdeczne gratulacje z okazji Waszego wyczynu i bezpiecznego dotarcia do Hobart!! Z zainteresowaniem sledzilem kolejny rejs Katharsis II. Szkoda, ze nie moglem wyplynac Wam na spotkanie, ale moj jacht stoi jeszcze na slipie w poblizu Hobart.

  2. Dziś byliście w Teleexpresie 🙂 Szwedy trzymają za Was kciuki.

  3. Wielkie dzięki za opis i foty. Robią wrażenie. Zauważyłem , że jak jest słonecznie to szczerze Wam zazdroszczę, natomiast przy 40-50 kt i poziomej śnieżycy to uczucie delikatnie gdzieś mija. Szkoda , że z trawersu od S Sturge Island nic nie wyszło.
    Trzymam kciuki i życzę czterech stóp w koi i jednej pod kilem 🙂

Leave a Reply to Renata Węglarz SzwedCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading