Po długim rejsie na lądzie w Ushuaia


W sobotę 08.01. dopłynęliśmy do Ushuaia. Nie obeszło się jednak bez niespodzianek. W trakcie płynięcia wywołani zostaliśmy przez kapitanat portu Ushuaia i zapytani o dane łódki. Mariusz podał informacje zgodne z danymi zawartymi w dokumentach rejestracyjnych. Waga Katharsis wpisana w certyfikacie to 65 ton, chociaż po ostatnim wyciąganiu łódki na Tahiti i ważeniu jej wiemy, że tak naprawdę waży mniej niż 50 ton. Okazało się, iż w Ushuaia wprowadzono nowe regulacje i dla jachtów powyżej 50 ton potrzebny jest pilot. Kazano nam zatrzymać się tuż przed wejściem do zatoki (raptem 4 mile od naszego celu) i zaczekać, aż przypłynie do nas pilot i wprowadzi nas do mariny. Rozbój w biały dzień, gdyż za 30 minut pracy pilota zapłaciliśmy 4500 dolarów!!!!! Dla porównania za przejście przez Kanał Panamski, które zajęło nam 1,5 dnia i wymagało pracy dwóch pilotów, z czego jeden z nic spędził na naszej łódce prawie cały dzień zapłaciliśmyokoło 2000 dolarów.
Ale koniec narzekania. Jak już znaleźliśmy się w marinie, to zaraz zabraliśmy się za porządki na łódce, załatwianie formalności i takie tam. Przywitała nas szefowa mariny Roxanna. Przesympatyczna Argentynka, która pomaga nam wszystko zorganizować.
Kolację postanowiliśmy zjeść w lokalnej restauracji polecanej przez Roxannę. Specjalnością Patagonii, poza słynną argentyńską wołowiną, jest jagnięcina. Małe jagniątka pieczone są tutaj w całości nad otwartym ogniem . Muszę powiedzieć, że przypłynięcie do Ushuaia uczciliśmy godnie – zjadając parę kilogramów tutejszego mięsa i wypijając do tego kilka butelek rewelacyjnego, także argentyńskiego, wina.
Przez kolejne dni czas płynął nam nieubłaganie szybko! Załatwianie, bieganie do miasta, zakupy, porządki na łódce….
Nastąpiły też zmiany w składzie załogi. Zefir wyjechał w środę, a w piątek Madzia i Alan. W piątek niesamowitą niespodziankę zrobił nam Misio. Ciągle mówił, że nie da rady przyjechać, bo praca, praca, praca itd., a tu nagle pojawił się na kei w Ushuaia. Wiadomo, dzika radość, uściski…. Ale z tą pracą to chyba jednak poważna sprawa, bo na Antarktydę Michał z nami nie popłynie….. chlip, chlip!!!! Przyleciał na parę dni – na urodziny Mariusza. Nie ma jak dotrzeć na koniec świata, żeby złożyć życzenia i wypić razem drinka. W sobotę przyjechali Mariusza rodzice – Marian i Halina, a w niedzielę Mariusza siostra Roma z Kubusiem.
Przepraszam, że tak tylko parę zdań i w dodatku z dużym opóźnieniem, ale jakoś tak wyszło…. Jak tylko wrócimy do normalnego życia, czyli wypłyniemy w morze, myślę, że wszystko wróci do normy.

Kategorie:Ameryka Południowa, Argentyna

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: