Po przyplynieciu do Puerto Williams musielismy zmierzyc sie z chilijska biurokracja, znana nam juz z Wyspy Wielkanocnej. Nowoscia okazal sie jednak obowiazek wynajecia agenta. Skorzystalismy z uslug biura polecanego przez Roxanne z Ushuaia. W przeciwienstwie do Roxanny agentka chilijska nie mowila ani slowa po angielsku. Na szczescie Kuba podczas swojej podrozy przez Ameryke Poludniowa nauczyl sie hiszpanskiego i byl naszym tlumaczem.
Po odwiedzeniu kapitanatu portu, spotkaniu z przedstawicielami policji i urzedu celnego, wylegitymowaniu sie, podpisaniu przeroznych oswiadczen moglismy wieczorem wrocic do mariny na lodke. Marina, to krotki pomost prowadzacy do starego okretu marynarki chilijskiej, zaadoptowanego na tawerne. Do burty tegoz statku cumuja przyplywajace jachty.
Kolejny dzien uplynal na generalnym sprzataniu Katharsis. Po ponad trzech tygodniach rejsu bylo co robic. Szczegolnego traktowania wymagal poklad, ktory przez caly pobyt na Antarktydzie nie widzial weza z woda i szczotki. A to nie dlatego, ze nie bylo checi do takich zajec, tylko ze wzgledu na problemy z woda. Niska temperatura wody za burta powodowala dramatyczny spadek wydajnosci odsalarki, a przy jedenastoosobowej zalodze zuzycie wody bylo calkiem duze. Tak wiec wode musielismy oszczedzac. Zuzywanie jej na mycie pokladu byloby lekkomyslnoscia. No ale w marinie mielismy dostep do wody biezacej i nadrobilismy zaleglosci. Pod pokladem takze duzo sie dzialo. Wszystko zostalo przewrocone do gory nogami i wysprzatane. Jak juz wszystko blyszczalo i pachnialo zabralismy sie za przygotowanie pozegnalnej kolacji, gdyz na drugi dzien do domu odlatywali rodzice Mariusza i Romy oraz Tomek. To byla w pelni rozpustna kolacja. Jako pierwsze danie na stole zawitala zupa przygotowana przez pania Halinke i Rome, a mianowicie zalewajka. Wysmienita zupa na bialej kielbasie, z ziemniakami, zaciagnieta kwasna smietana. Glowne danie to byl majstersztyk Romy i Kubusia. Zajadalismy sie pieczona wolowina polana sosem musztardowo-pieprzowym. Do tego mielismy do wyboru dwa rodzaje kaszy oraz buraczki przesmazane z kolendra. Nie zabraklo lampki doskonalego argentynskiego wina, jeszcze z zapasow poczynionych w Ushuaia.
Juz w mniejszym skladzie zaczelismy szykowac sie do kolejnego etapu naszej wyprawy. Przed nami kanaly przepieknej Patagonii z portem docelowym Punta Arenas, skad poleca do domow kolejni czlonkowie naszej zalogi.
Przed wyplynieciem pozostalo nam jeszcze standardowo: zatankowanie lodki oraz zrobienie zakupow. Puerto Williams jest wlasciwie chilijska baza marynarki wojennej. Poza jednostka, okretami oraz koszarami marynarki niewiele tu jest. W marinie jest sympatyczna tawerna, a w centrum jedna kawiarenka oraz restauracja. Poza tym ulice sa puste i senne, na ktorych trudno spotkac przechodniow. Balismy sie czy uda nam sie zrobic tu jakies sensowne zakupy. Ale dwa niewielkie sklepiki w zupelnosci zaspokoily nasze niewygorowane wymagania. Po zalatwieniu wszystkiego gotowi bylismy do wyplyniecia. Oczywiscie znowu troche formalnosci do zalatwienia: odprawa przed wyplynieciem i pozyskanie pozwolenia na plywanie po wodach chilijskich. Z niezbednymi dokumentami w rekach opuscilismy w piatek Puerto Williams.
- 1 ulice puerto williams
- 2 widok na kanal beagle
- 3 sprawdzamy zaopatrzenie w sklepach
- 4 ruszamy na zakupy
- 5 ulica prowadzaca do rynku
- 6 glowna ulica purto williams
- 7 zakupy zrobione
- 8 w tawernie w marinie
- 9 hanus probuje lokalnego drinka
- 10 mariusz przed sklepem na glownym rynku
- 11 dziob statku ktory uratowal rozbitkow wyprawy schackletona
- 12 marina w puerto williams
Leave a Reply