Paranagua i nowa fryzura Kaśki


Przed nami jeszcze kilkaset mil do pokonania. Pomimo, że wszystkim marina w Rio Grande się podobała, a najbardziej chłopakom, którzy z coraz większym zapałem trenowali grę w tenisa, to czas było ruszać w drogę. Kuba, któremu spodobał się tenis, trochę był rozżalony, że nie może dłużej poćwiczyć. Zawziął się na rakietę i koniecznie chciał wygrać z Mariuszem… Musi jeszcze dużo potrenować.
W dalszy rejs niestety nie popłynęła z nami Tami. Pojechała do swojej rodziny do Porto Alegre. Wszyscy bardzo ją polubiliśmy, więc żal nam się było z nią żegnać tak szybko.
Kolejnym celem naszej podróży była Paranagua położona 80 km od Kurytyby – prawie 2-milionowego miasta licznie zamieszkałego przez Polonię, pochodzącą z emigracji sprzed pierwszej wojny światowej. Misiowi zależało na odwiedzeniu tego miasta i odnalezieniu polskich akcentów w Brazylii. Mariusz, który wychodzi z założenia, że plany trzeba mieć, ale można je zmieniać, przystał na postój w Paranagua zamiast w kurorcie Florianopolis położonym na Wyspie Świętej Katarzyny, gdzie początkowo chciał się zatrzymać.
Wtorkowe wyjście z Rio Grande do końca nie było pewne, ze względu na prognozy pogody. Nadchodzący wyż miał nam zafundować tzw. rzeźbienie pod wiatr. Mariusz trochę obawiał się kilkudniowego żeglowania w silnych przechyłach, głównie ze względu na Kaśkę. Jednak o 1800 cumy zostały oddane i pożeglowaliśmy na północ. Halsowanie pod wiatr znacznie wydłuża podróż, gdyż nie można żeglować bezpośrednio do celu, tylko trzeba płynąć zakosami łapiąc wiatr na zmianę z każdej burty. I tak też wyglądała nasza podróż, przerywana od czasu do czasu motorzeniem, gdy słabł wiatr. Odległość 450 mil morskich z Rio Grande do Paranagua wydłużyła nam się przez pływanie zygzakiem (czyli halsowaniem pod wiatr) do 600 mil. Większość drogi pokonywaliśmy trzymając się blisko lądu, dzięki czemu mogliśmy obserwować zmieniający się krajobraz. Stopniowo ląd zaczynał się wypiętrzać, a w okolicach Wyspy Świętej Katarzyny mieliśmy już do czynienia z całkiem wysokimi górami (ponad 1000 m.n.p.m.).
Widoki były przecudowne, a do tego świecące słońce tworzyło atmosferę iście wakacyjną. Mariusz postanowił wykorzystać te wspaniałe warunki i kilka mil na północ od Wyspy Św. Katarzyny zorganizował postój w ślicznej zatoce przy Ilha do Arvoedo. Mieliśmy okazję pierwszy raz w tym roku wykąpać się w Atlantyku (woda miała ponad 22 stopnie). Zjedliśmy także w spokoju, czyli bez bujania, obiad. Otaczające nas ciepło i atmosfera lata od razu zmieniła nasze apetyty. Nikt już nie myślał o gorącym rosole czy wielkim steku z pieczonymi ziemniakami, a raczej czymś lżejszym. I w ten sposób wyczarowaliśmy nowy przepis na sałatkę, a mianowicie krewetki smażone w marynacie tajskiej, serwowane na liściach sałaty, pomidorach i plastrach szynki parmeńskiej w akompaniamencie sosu kaparowego. Do tego lampka wyśmienitego białego wina argentyńskiego z katharsisowej piwniczki. Po kilkugodzinnym relaksie, tuż po zachodzie słońca, podnieśliśmy kotwicę, by kontynuować podróż na północ. Do pierwszych boi podejściowych przypłynęliśmy razem ze wschodzącym słońcem. Droga do portu, obok którego umieszczona jest marina tutejszego jacht klubu, prowadzi przez kanał Da Galheta do Zatoki Paranagua, a następnie ciągnie się deltą rzek: Ltibere, ,dos Correias, dos Almeidas, Guaraguacu oraz Maciel. Rozlewisko tych kilku rzek usiane jest mangrowcami, między którymi wykopano kanał umożliwiający żeglugę dużym statkom. W samej marinie nie znalazło się miejsce dla tak dużego jachtu jak Katharsis, dlatego stanęliśmy nieopodal na kotwicy, skąd mamy piękny widok na góry w oddali, a z bliska możemy zachwycać się zielonymi mangrowcami.
Paranagua jest dość sennym miastem nadrzecznym z uroczą, choć mocno zniszczoną zabudową w jego starej części. Wzdłuż rzeki, po której pływają lokalne motorówki oraz małe kolorowe łódki, ciągnie się deptak. Wśród starych budynków, nieopodal rzeki znajduje się ogromny rynek, na którym pierwszego maja odbywał się festyn z okazji Dnia Pracy. Nie zabrakło loterii z nagrodami w stylu: „kuchenka gazowa z piekarnikiem”, „mikrofalówka”, „rower”. Poza sceną, na której odbywało się losowanie nagród, na rynku oraz wzdłuż deptaka, rozstawionych było mnóstwo budek z jedzeniem, zabawkami dla dzieci, plastikową biżuterią oraz innymi pierdołami. Dostępny był cały jarmarkowy kicz z watą cukrową włącznie.
W niedzielne popołudnie Michał z Agnieszką i Kubą pomknęli autobusem do Kurytyby w poszukiwaniu polskości oraz wypożyczalni samochodów. Udało im się, co podobno nie było łatwe, wynająć samochód i pojechali w trójkę na dwudniową wycieczkę do Iguacu, by podziwiać jedne z największych wodospadów na świecie. Początkowo planowaliśmy pojechać razem do Kurytyby, ale nie autobusem tylko pociągiem. Przejażdżka koleją łączącą Kurytybę z Paranagua (i z powrotem) jest jedną największych tutejszych atrakcji. Przeprawa przez góry historyczną trasą pozostawia niezapomniane wrażenie. Podróż w obie strony zajmuje aż 11 godzin. Stąd pociąg jeździ codziennie tylko do Morretes, w połowie drogi, a całą trasę pokonuje tylko w niedziele. Niestety, czy to pierwszy maja, czy niski sezon sprawił, że w tą niedzielę pociągu nie było.
Kaśka, Mariusz i ja zostaliśmy na łódce, której samej, na dłużej niż kilka godzin, zostawiać nie można, zwłaszcza gdy stoi na kotwicy. Poza odwiedzeniem w niedzielę festynu, udało nam się w Paranagua podreperować nasze zapasy. Nie ma tu może dużego sklepu, ale są za to targ rybny, na którym dostaliśmy wielkie, świeże krewetki i rzeźnik z ogromnym wyborem mięs. Najciekawsze były jednak zakupy w warzywniaku. Spacerując w niedzielę deptakiem spodobał nam się jeden ze zrujnowanych, starych budynków. Zrobiliśmy kilka jego zdjęć. Wydawało nam się, że pozostała tylko fasada przednia. Jak się okazało w poniedziałek, pierwsze piętro jest zburzone, a na parterze znajduje się, w pomieszczeniu bez okien, warzywniak pana Józefa. Musielibyście widzieć moją zdziwioną minę, gdy konsultując z Mariuszem ile czego kupujemy i co najbardziej nam się podoba, usłyszałam pytanie sprzedawcy wypowiedziane po polsku. Okazało się, że właściciel warzywniaka jest potomkiem polskich emigrantów. Jego dziadkowie przyjechali do Brazylii przed wojną.
Istotnym wydarzeniem podczas naszego pobytu w Paranagua była wizyta u fryzjera. Kaśka chciała zrobić coś z włosami, więc znaleźliśmy ciekawie wyglądający salon. Fryzjer od razu odszukał w katalogu fryzurę, którą zaproponował Kasi. Pomysł uzyskał entuzjastyczną aprobatę zainteresowanej i nożyczki poszły w ruch… Planowane podcięcie końcówek okazało się w rzeczywistości zmianą fryzury i to bardzo korzystną. Kaśka wygląda rewelacyjnie. Była zachwycona, gdy fryzjer układał jej włosy, a kosmetyczka w tym czasie robiła manicure malując na paznokciach kolorowe kwiatki.

Kategorie:Ameryka Południowa, Atlantyk, Brazylia, Morza i Oceany

1 komentarz

  1. Hania,
    Wczoraj wlasnie wrocilismy z Tabago Cays / raj na ziemi-tam bylismy 2 dni. Dzisiaj jestesmy w marinie w Kingstown i jedziemy zwiedzic miasto. Wczoraj przy kolacji kazdy miał niedosyt pobytu na TG/ niestety wakacje sie koncza i juz kierujemy sie w kiedynku Martyniki – jutro St. Lucia. Pozdrowienia dla Dzielnych żeglarzy (nie mam mojego komputera tzn adres mailowy i pisze na blog.) Patrycja

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: