Ilhabela i wyjazd Misia z Agnisią


Tyle się ostatnio działo, że ani się spostrzegłam jak minął kolejny tydzień. Ciągle jesteśmy w Brazylii, ale widoki i pogoda inne. Zmieniła nam się także załoga.
Z żalem i łzami w oczach pożegnaliśmy Agnieszkę i Michała, których sprawy życia codziennego nieubłaganie wzywały do powrotu do kraju. Przepłynęli z nami ostatni swój odcinek – z Paranagua do Ilhabela na wyspie Sao Sebastiao, skąd łapali autobus do Sao Paulo, a stamtąd samolotem do Europy. Te ostatnie 200 mil pokonaliśmy w jedną dobę posiłkując się silnikiem, gdyż wiatr Neptun zupełnie uciszył. Było nieżeglarsko, ale za to plażowo. Agnieszka, która początkowo walczyła z przystosowaniem się do fal i przechyłów, teraz spokojnie czerpała radość z pokonywania mil jachtem. Razem z Kubą Podróżnikiem przeprowadzali na dziobie „akcję mahoń” popijając drinki. Łagodne warunki pogodowe pozwoliły także na rozwinięcie działalności w restauracji „Katharsis II”, co zaskutkowało zaserwowaniem pieczeni wołowej w sosie pieprzowym na czerwowym winie w towarzystwie młodych ziemniaczków oraz młodej kapusty duszonej w maśle z koperkiem. Danie to było strzałem w dziesiątkę dla Michała, który po dwóch dokładkach leżał w kokpicie i trawił z błogą miną na twarzy.
Do Ilhabela dopłynęliśmy w czwartek o zachodzie słońca. Rzuciliśmy kotwicę przed wejściem do mariny i po krótkim rekonesansie na lądzie postanowiliśmy spędzić wieczór na łódce. Powód był prosty – ląd pachniał trupem, w klubowej restauracji nie było ani jednej osoby, na zewnątrz mariny też nie było lepiej. Ta największa w Brazylii morska wyspa jest mekką żeglarstwa. Tu odbywają się coroczne regaty Rolexa. Dom tu znalazły aż trzy jacht kluby. Większość z właścicieli jachtów mieszka jednak w Sao Paulo, które nie leży nad oceanem. Ilhabela (bo tak lokalni nazywają wyspę Sao Sebastiao, w odróżnieniu od miasta o tej samej nazwie od strony kontynentu) leży 250 km od Sao Paulo i 350 km od Rio de Janeiro. Latem jest wypełniona turystami, a zimą świeci pustkami. Trudno było nam zrozumieć tą różnicę, skoro temperatury zimą nie spadają poniżej 23 stopni Celcjusza, a nas przywitał 30 stopniowy skwar.
Piątek okazał się upalnym dniem, który z przyjemnością spędziliśmy w marinie tutejszego jacht klubu siedząc przy basenie przy lampce wina. Michał z Agnieszką spenetrowali okolice, chcąc przed wyjazdem zobaczyć jeszcze jedno nowe miejsce. My czekaliśmy na Zbyszka, który miał dolecieć w piątek i spędzić z nami najbliższe dwa tygodnie. Wieczorem Mariusz zabrał nas wszystkich na kolację, która dla Misia i Agi była pożegnalną, a dla Zbysia powitalną. Wszystkim dopisywały humory, jednak gdzieś tam siedział mały chochlik, który przypominał, że zaraz trzeba będzie się żegnać. Coś się kończy, coś zaczyna i czas leci dalej….

Kategorie:Ameryka Południowa, Brazylia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: