Salwador


Drogę z Morro de Sao Paulo do Salwadoru pokonaliśmy w kilka godzin, umilając czas grą w brydża, który towarzyszył nam od Abrolhos. Do Salwadoru musieliśmy dotrzeć przed czwartkiem, gdyż wtedy do Kanady wracał Jarek. Rejs zakończyli także Kasia i Artur, a Tomek poleciał do domu na wakacje. Zostaliśmy w czwórkę – Małgosia, Piotr, Mariusz i ja, ale tylko na krótką chwilę, bo w sobotę dołączyli do nas Michał z Jurkiem. Obaj są doskonałymi kompanami podróży, a dodatkowo świetnym wsparciem żeglarskim, które z pewnością przyda się w drodze na Fernando de Noronha, gdzie mamy do pokonania ponad 650 mil morskich. Jurek na Katharsis II płynął z nami w zeszłym roku z Panamy na Galapagos, a na Jedynce towarzyszył Mariuszowi w wielu rejsach – między innymi przez Atlantyk i Pacyfik. Michał brał z nami udział w regatach ARC przez Atlantyk, wspierał nas podczas regat Oyster’a na Wyspach Dziewiczych, a ostatnio płynął z Buenos Aires na Ilhabela.
Salvador był najważniejszym miastem w portugalskich obszarach zamorskich i stolicą kolonialnej Brazylii do 1763 roku. Byłą świetność miasta widać w jego architekturze i bogatych zdobieniach licznych kościołów. Dzisiaj jest trzecim co do wielkości miastem Brazylii i poza historią wyróżnia się najbardziej zróżnicowaną muzyką w całym kraju oraz najsilniejszymi wpływami kultury afrykańskiej.
Z ważniejszych rzeczy jakie się wydarzyły podczas postoju w Salwadorze, to urodziny Małgosi, które obchodziliśmy w piątek. Gdy cała ekipa poszła zwiedzać miasto w ciągu dnia, zabrałam się za przygotowanie tortu bezowego. Zużyłam mnóstwo białek i zostały żółtka… Coś wypadało z nimi zrobić. W związku z tym Mariusz przygotował dla Małgosi, która uwielbia dania mięsne, misę tataru wołowego. Popołudniu dołączyliśmy do naszej ekipy na starówkę, gdzie zjedliśmy urodzinową kolację wraz z nieodzowną w Brazylii caiphirinią. Na łódce czekały wielkie placki bezowe, które miałam przełożyć kremem. Jednak Małgosia stwierdziła, że woli zjeść same bezy, a tortem ze świeczkami był tatar! Myślę, że można wymyślić wiele fantazji na temat ciasta urodzinowego, ale pewnie o torcie wołowym nikt jeszcze nie słyszał!!! Świeczki urodzinowe trzymały się świetnie, a dla Małgosi, zwanej przez nas mięsnym potworem, był idealną kompozycją smakową.
W Salwadorze spędziliśmy 6 dni, podczas których załatwiliśmy trochę spraw łódkowych – formalności, porządki, prania, drobne naprawy, tankowanie, uzupełnianie zapasów. Pomimo nawału prac związanych z łódką, udało nam się znaleźć czas na zwiedzanie. Nie myśleliśmy o odwiedzaniu muzeów, których jest w Salwadorze aż 26, ale raczej o snuciu się po starówce, która szczyci się największą zabudową kolonialną w Ameryce Łacińskiej. Obszar Starego Miasta (Cidade Alta) jest bardzo rozległy i to tutaj znajduje się większość z 36 kolonialnych kościołów Salwadoru. Sama starówka zbudowana jest na skarpie i najłatwiej jest się do niej dostać … windą. My odwiedziliśmy Katedrę Jezuitów z przepiękną zakrystią oraz Kościół Świętego Franciszka słynący z bogactwa złoceń, które wprost olśniewają. Nie jestem wielbicielką przepychu i złotych ozdób w kościołach, ale ten zrobił na mnie duże wrażenie. Najbardziej podobały mi się rzeźby aniołów, zdobiące wszystkie ściany. Podobno wprowadzeni w błąd, rzeźbiący je niewolnicy afrykańscy na wieść, że nie budują świątyni wszystkich wyznań, dorobili im długie falusy i ciężarne brzuchy.
Architektura Starego Miasta jest przepiękna, jednak mocno zniszczona. Momentami przypominała nam ulice centrum kubańskiego Santiago, gdzie bieda i ubóstwo doprowadziły większość budynków do ruiny.
Salwador przedstawiany jest w przewodnikach jako niebezpieczne miasto, w którym trzeba uważać na każdym kroku. Pomimo, że bardzo lubię lokalne klimaty i spacery wśród zwykłych mieszkańców, a nie tylko po szlakach wyznaczonych dla przyjezdnych, w tym mieście trzymałam się jedynie głównych ulic i miejsc turystycznych strzeżonych przez uzbrojonych po zęby policjantów i żołnierzy. Czuło się tutaj inną aurę niż w Rio, bardziej mroczną i tajemniczą. Piotra ciągnęło w ciemne uliczki i postanowił wyciągnąć tam Małgosię, Artura i Kasię. Nie zdążyli dobrze wkroczyć w jedną z ulic poniżej starego miasta, a do Małgosi podbiegł młody mężczyzna i jednym ruchem zerwał jej łańcuszek z szyi, który wraz z zawieszoną na nim złotą rozgwiazdą towarzyszył jej przez ostatnie lata. Udało mu się to zrobić mimo obstawy dwóch facetów. Całe to feralne zdarzenie miało miejsce w Małgosi urodziny, przez co miała wisielczy humor, ale trudno jej się dziwić.
W Salwadorze chcieliśmy jeszcze koniecznie zobaczyć Capoeira, która się tu zrodziła w XVIII i XIX w. Jest to sztuka walki stworzona przez afrykańskich niewolników. Wywodzi się z rytualnych tańców, dlatego charakteryzuje się płynnością i dynamizmem. Jest tutaj także wiele elementów akrobatycznych.

Kategorie:Ameryka Południowa, Brazylia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: