Pierwsze dni w Fortalezie


Po wyjeździe Jurka i ekipy tajlandzkiej (Piotra i Małgosi) zostaliśmy na kilka dni w trójkę: Mariusz, Michał i ja. Przed wyjazdem chłopaków postanowiłam ich pomęczyć spacerami na plaże i do miasta, gdyż jak zostanę sama, to pewnie nie często będę wychodzić poza marinę, a już na pewno nie po zmroku. Wydaje się być tu bezpieczniej niż w Salwadorze. To jednak Brazylia, która cieszy się reputacją niezbyt bezpiecznego kraju, szczególnie dla samotnie spacerującej blondynki.
Już w sobotę panowie dali się wyciągnąć na miasto – w planach były tańce i zabawa. Jednak gdy podczas spaceru ulicami Fortalezy, jeszcze całkiem niedaleko mariny, na horyzoncie pojawiła się bardzo interesująco wyglądająca restauracja, Mariusz od razu bardzo zgłodniał. Wstąpiliśmy do LO na małą kolację. Atrakcyjne wnętrze i klimatyczne stoły na zewnątrz nie były jedynymi atutami tego miejsca – jedzenie także było wyśmienite. Po nasyceniu się owocami morza i wypiciu butelki wspaniałego malbeca ruszyliśmy na podbój miasta. Trafiliśmy na plac pełny ludzi – jedni siedzieli w ulicznych knajpach i jedli późną kolację, inni popijali drinki, a młodzież oblegała tutejsze ławki zapewniając przechodniom pokaz najdziwniejszych fryzur i ubiorów. Nie miałam jednak odwagi, żeby uwiecznić to wszystko na zdjęciu. Na krańcu placu stali policjanci, których zagadałam. Niestety żaden nie mówił po angielsku, za to jeden chętnie zapozował do zdjęcia. Wróciliśmy w okolice mariny, gdzie znajduje się największa dyskoteka w Fortalezie – Mucuripe Club. Była jeszcze młoda godzina, bo dopiero dochodziła 22, więc na klub nocny jeszcze za wcześnie. Ulica przed dyskoteką, którą szliśmy dwie godziny wcześniej, zmieniła się nie do poznania. Szerokie chodniki wypełniły obwoźne bary, a pusta dotąd jezdnia zapełniła się samochodami i motorami. Przed wejściem do Mucuripe Club ustawiła się długa kolejka. Niektórzy, także my, postanowili poczekać sącząc na ulicy drinki. Dobiegająca zza murów muzyka nie porywała nas specjalnie do tańca, a spożywane napoje zamiast dodać wigoru – bardziej zmęczyły. Koniec końców wylądowaliśmy nie na parkiecie dyskoteki, tylko na pokładzie Katharsis. Plan może nie został w pełni zrealizowany, ale wieczór był bardzo udany. Pomimo nie dotarcia na dyskotekę, to byłam z panów dumna, że przedefiladowali ze mną przez ciemne ulice Fortalezy i zgłosili pełną gotowość uczestniczenia w imprezie tanecznej.
Niedzielę spędziliśmy zgodnie ze zwyczajem mieszkańców wybrzeża Brazylii – udając się na plażę. Naszym celem była Praia do Futuro, położona we wschodniej części Fortalezy, oddalona od miejskiego zgiełku i wieżowców. Mariusz pamiętał to miejsce ze swojego poprzedniego pobyty i koniecznie chciał nas tam zabrać. Plaża jest przepiękna – szeroka, ze złotym piaskiem i falami rozbijającymi się z impetem o brzeg, tworząc warunki dla surferów. Jednak główną atrakcją są tu Barracas – stoiska oferujące świeże owoce morza i zimne piwo pod parasolem na pasku, tuż nieopodal morza, ciągnące się na odcinku 5 km. Wszyscy byliśmy potwornie głodni, więc zaczęliśmy od odwiedzenia jednego z Barracas. Zamówiliśmy piwo, krewetki i dwie ryby. Czekając na nasze zamówienie skusiliśmy się na langustynki na przystawkę. Kupiliśmy je od jednego ze sprzedawców chodzących między stolikami z dużymi koszami pełnymi krewetek lub langustynek. Te małe skarby morza były przepyszne. Jednak jak przyniesiono nam nasze dania, to wiedzieliśmy, że nawet bez langustynek było tego wszystkiego za dużo. Porcje wprost nie do przejedzenia. Uczta przedłużyła nam się do zachodu słońca i o spacerze brzegiem morza nie było już mowy.
Podczas naszego pobytu byliśmy świadkami akcji policji. Ktoś musiał ich wezwać, gdyż zatrzymali się na plaży tuż przy naszym barraca i wyprowadzili z wnętrza trzech młodzieńców. Eskortowali ich do radiowozu celując do nich z broni. Zrodziły się we mnie mieszane uczucie. Pomyślałam, że jest tu bezpiecznie, skoro policja tak sprawnie reaguje, ale z drugiej strony… nie bez powodu policja i wojsko są na każdym rogu.
Niedziela upłynęła w sielskim nastroju! Przed wyjazdem chłopaków udało mi się ich jeszcze dwa razy wyciągnąć na spacer – jeden wzdłuż północnych plaż Fortalezy. Cała ta piesza wyprawa, z przerwą na lunch, zajęła nam prawie cały dzień. Nie wiem jakim cudem udało mi się uniknąć powieszenia na jednej z palm za ten pomysł, ale było świetnie. Kolejny spacer, to tylko parę kroków od mariny do pobliskiego parku, gdzie w cieniu starych drzew usiedliśmy przy piwku.
W środę spotkała nas bardzo miła niespodzianka. Siedząc w kokpicie, dostrzegliśmy wchodzący do mariny katamaran. Powiewy były dość silne. Przy takich warunkach zacumowanie w tym miejscu nie należy do najłatwiejszych, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze. Dlatego nie specjalnie nas zdziwiło, że nowoprzybyli mają problemy. Zapytani o pomoc, od razu zebraliśmy się do jej udzielenia. Gdy wołałam z pod pokładu Mariusza, jeden z ekipy katamaranu, usłyszawszy polski język, od razu się rozpromienił i przemówił do nas w naszym ojczystym języku. Okazało się, że właścicielem katamaranu African Star jest Grzegorz – sympatyczny lekarz mieszkający od kilkunastu lat w Południowej Afryce. Nowo zapoznaną ekipę zaprosiliśmy wieczorem na Katharsis i w ten niespodziewany sposób odbyła się urocza biesiada. Z uśmiechami na twarzach, pomimo niemałego bólu głowy, wspominaliśmy następnego poranka ten wesoły, pełen rozmów, śmiechów i pozytywnych emocji wieczór. Jest szansa na kolejne spotkania, gdyż będziemy w najbliższych miesiącach obierać podobne kursy. Mam nadzieję, że nasze drogi znowu się skrzyżują.
Weekend ponownie był czasem wyjazdów. W piątek do kraju pomknął Michał, a w niedzielę Katharsis i mnie pożegnał Mariusz.

Kategorie:Ameryka Południowa, Brazylia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading