Życie w marinie z huliganem


Od początku pobytu w marinie, Fortaleza pokazywała nam swoje wietrzne oblicze. Jednak w pierwszych dniach wiatr pojawiał się dopiero koło 9 – 10 rano, a wieczorem cichł, by dać nam spokojną noc. 13 sierpnia, czyli przed Mariusza wyjazdem, mieliśmy pełnię księżyca. Zastanawiałam się jaką zmianę pogody może przynieść to co miesięczne przesilenie. Nie spodziewałam się, by wiatr ucichł zupełnie, bo to w końcu pasat. W deszczową aurę w tym miejscu też jakoś nie wierzyłam. Ale jak tylko zostałam sama, to wszystko się wyjaśniło… Teraz wiatr nie kładł się spać! Po pierwszej dobie nieprzerwanego silnego wiania, zaczęłam niepokoić się o nasze cumy dziobowe. Podczas wysokiej wody popłynęłam pontonem na przeciwległy brzeg, żeby wspiąć się na nabrzeże i obejrzeć liny. Aż zamarłam, jak zobaczyłam jedną z nich… Prawa cuma dziobowa trzymała się na ostatnich splotach. Zsunęła się na ostry kamień, który podczas pracy liny przy tym silnym wietrze, skutecznie przecinał ją niczym ostrze noża. Konieczne było skrócenie liny i zrobienie nowej pętli wokół latarni, do której Katharsis jest przywiązana. Nie można było czekać na ewentualną poprawę pogody. Trzeba było to zrobić jak najszybciej. Nie chciałam jednak przy tak silnym wietrze (do 30 węzłów) sama luzować z pokładu liny, a następnie płynąć na ląd, żeby zawiązać pętlę. Nie było na to czasu, gdyż zanim dopłynęłabym na nabrzeże silny podmuch mógłby odepchnąć jacht i lina ponownie by się napięła. Niezbędna była szybka i zsynchronizowana współpraca: jedna osoba luzuje linę, a druga w tym czasie wybiera luz na nabrzeżu i wiąże pętlę. Do tego zadania potrzebowałam drugiej pary rąk. Zgłosiłam się do szefa mariny – Armando, który dowiedziawszy się, że zostaję sama na takim dużym jachcie, oferował swoją pomoc. Udałam się do jego biura i przedstawiłam sytuację. Powiedział, jak zawsze z zresztą, że z niczym nie ma problemu, że pomoże mi, ale jutro. Dlaczego jutro, a nie dziś? Przecież siedział przed telewizorem i oglądał brazylijski serial… Ale nie dawałam za wygraną i w końcu odesłał mnie na łódź Blue Dream, stojącą przy tej samej kei. Jest to nowo wybudowany jacht motorowodny, będący obecnie wykańczany i wyposażany, więc kręci się na nim dużo ludzi. Miałam zgłosić się do gościa o imieniu Ernandes. Jak się okazało, Ernandes jest świetnie mówiącym po angielsku żeglarzem, który przez kilka lat pracował na jachtach na Karaibach. Od razu postanowił mi pomóc. Zabrał ze sobą swojego pomocnika i popłynęli na ląd. Ja zostałam na Katharsis, by luzować cumę. Nie dość, że pomogli mi z zawiązaniem nowej pętli, to jeszcze zorganizowali z Blue Dream kawałki grubej gumy, z której zrobiliśmy osłonę, mającą zabezpieczać linę przed ponownym przecieraniem. Póki co, a minęło już kilka dni, wszystko działa bez zastrzeżeń i liny mają się świetnie. Co jakiś czas zaglądam tam, żeby sprawdzić stan cum. Bardzo byłam wdzięczna im za pomoc i postanowiłam w ramach podziękowań upiec jabłecznik. Ekipa z Blue Dream była mile zaskoczona.
Silny wiatr płata figle nie tylko takie jak te z cumami, ale także psoci się na co dzień. Myjąc łódkę muszę pamiętać, żeby w wiadrze nie zostawiać za mało wody, bo wtedy jest za lekkie i pada ofiarą silniejszych podmuchów. Z kolei jak wody z pianą jest za dużo, to ten huligan rozdmuchuje ją po całym pokładzie. Czasem jest także pomocny. Chcąc się zrelaksować na hamaku nie muszę się martwić o „hamakobujacza”, gdyż wiatr kołysze mną w rytm powiewów. No i jest jeszcze jedna ogromna zaleta tego wietrznego towarzysza! Pomimo, iż temperatura powietrza wynosi tu około 30 st. Celsjusza, to upał wcale nie doskwiera. Orzeźwiająca bryza pozwala normalnie funkcjonować, także pod pokładem, gdzie wiatr dociera przez otwarte okna. Momentami personifikuję wiatr i zaczynam do niego mówić. Szczególnie wtedy, gdy wieje tak mocno, że utrudnia mi rozwieszanie prania lub podrywa położone na pokładzie przedmioty. Rano witam się z nim, gdy podczas otwierania po nocy zejściówki i okien w salonie wpada do środka z impetem, niosąc świeże, jakby radosne powietrze. W sumie jakoś się z nim dogaduję, ale czasem mógłby mi dać trochę spokoju. Może za parę dni znowu zacznie chodzić spać. Póki co hula po marinie, budząc mnie w środku nocy swoimi jękami.

Kategorie:Ameryka Południowa, Brazylia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: