Rejs z Dominikany na Jamajkę


W poniedziałek udało nam się sprawnie załatwić zakupy oraz wszelkie formalności i o 1300 opuściliśmy marinę Casa de Campo. Od Port Antonio na Jamajce dzieliło nas 400 mil morskich. Płynąc wzdłuż wybrzeża Dominikany mieliśmy okazję podziwiać piękne złote plaże, ale także zetknęliśmy się z przemysłowym obliczem tego turystycznego kraju.
Żeglując w osłonięciu wyspy, przy wietrze o sile do 15 węzłów wiejącym od rufy, Mariusz zdecydował się postawić spinakera asymetrycznego, nazywanego także genakerem. Z załogi będącej na pokładzie, wcześniej tylko Robert widział ten piękny, ponad 300-metrowy żagiel. Stawialiśmy go razem podczas rejsu z Gdańska do Anglii w październiku 2009 roku. Teraz ucieszył nową ekipę. Gdy zaczął powiewać majestatycznie przy prawej burcie, wszyscy patrzyliśmy na niego z podziwem. A Beata nie mogła się nadziwić jak bardzo przyspieszyliśmy. Stwierdziła, że łódkę wprost wyrwało z wody, jakby jakaś niesamowita siła nią szarpnęła. Cały dzień frunęliśmy pod spinakerem. Raz niefortunnie zaplątał się wokół sztagu, gdy wiatr nagle ucichł. Akurat byłam przy sterze i mocno się wystraszyłam. Na szczęście ze sprawną załogą szybko go odplątaliśmy i poszybowaliśmy dalej. Prognoza pogody zapowiadała, iż wiatr w ciągu nocy ma słabnąć. Mariusza kusiło, żeby nie zrzucać spinakera. Jednak nie chciał ryzykować, szczególnie, że nie braliśmy udziału w regatach, tylko niespiesznie zmierzaliśmy ku zielonym wybrzeżom Jamajki, więc przed zmrokiem pasiasty potwór zniknął. I całe szczęście, bo zapowiedzi meterologów zupełnie się nie sprawdziły i wiatr zamiast słabnać stężał. Na naszej wachcie (Beaty i mojej), czyli od 0400 wiatr osiągał siłę do 28 węzłów, a po 0800 wiatromierz odnowowywał podmuchy powyżej 30 węzłów. Na szczęście mieliśmy już wtedy zrefowanego grota.
Całą następną dobę korzystnie wiało i szybko zmierzaliśmy do celu. Dopiero w środę zaczęła się sprawdzać prognoza i wiatr stopniowo chichł. Siedząc na rufie i obserwując jak pracują przy słabnącym wietrze żagle, Mariusz z Tomkiem dostrzegli dziurę w grocie. Tuż pod pierwszą listwą (liczymy je od topu masztu), przy liku wolnym pojawiło się 20-centymetrowe rozdarcie, którym zajęliśmy się od razu. Po zrzuceniu grota razem z Mariuszem i Tomkiem mocno zaszyliśmy dziurę. Swój wkład w naprawę żagla miała także reszta załogi. Za naprawę zabraliśmy się o 1200 w południe i na bomie siedzieliśmy w pełnym słońcu. Beata z Basią serwowały chłodzące napoje (bezalkoholowe), a Robert podawał nam je na górę. Po całej akcji grot był zszyty, a my uniknęliśmy odwonienia i udaru. W ciągu dnia wiatr i morze uspokoiły się, przez co ostatnie 120 mil morskim pokonaliśmy na dieselgrocie, czyli motorząc. Bezwietrzna pogoda i spokojne pyrkanie na silniku sprzyjały wspólnemu biesiadowaniu. Popołudniu wszyscy zebraliśmy się w kokpicie i celebrowaliśmy ostatni w tym rejsie wspólny wieczór na morzu. Mariusz wyciągnął cygara, które parę dni wcześniej kupił na Dominikanie, przygotowaliśmy kolację i delektowaliśmy się tymi smaczkami w blasku księżyca. Kotwicę przy Port Antonio rzuciliśmy o 0400, a do mariny wpłynęliśmy już za dnia. Na kei przywitała nas ta sama grupa pracujących tam Jamajczyków co dwa lata temu, gdy przypłynęliśmy tu w czwórkę (Mariusz, Tomek, Magda i ja) przed zawinięciem do Panamy. Marina imienia Errola Fllyna nic się nie zmieniła, nadal urzeka swoim urokiem i spokojem.

Kategorie:Jamajka, Karaiby, Morza i Oceany, Morze Karaibskie, Republika Dominikany

2 komentarze

  1. Fajny blog..:-) W Kujawsko – Pomorskim też nazywamy księżyc ŁYSYM …. Pozdrawiam i dodaje do ulubionych …

  2. zaiste tak było 🙂 . Robert

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: