Z Jamajki na Kajmany


W środę pożegnaliśmy jamajskie klimaty i obraliśmy kurs na Kajmany. Państwo Kajmany składa się z trzech wysp: Wielki Kajman, Mały Kajman i Kajman Brac. Początkowo planowaliśmy popłynąć na główną wyspę, czyli Wielki Kajman, gdzie można sie odprawić. Poza tym jest tam duża osłonięta zatoka, gdzie można bezpieczne zakotwiczyć. Jednak lepsze nurkowania znajdują się przy dwóch pozostałych wyspach, na których w sumie mieszka 1,5 tys. mieszkańców (przy 50 tys. całej populacji Kajmańczyków). Zawsze ciągnie nas w bardziej odludne i mniej skomercjalizowane miejsca, a odprawę można załatwić także na Kajman Brac, dlatego zrezygnowaliśmy z pobytu na Wielkim Kajmanie.
Z Port Antnio na Kajman Brac mieliśmy do pokonania 230 mil morskich, czyli nieco ponad dobę płynięcia. Rejs zaczął się pomyślnie od złapania dużego mahi-mahi. Waldek, który jest wielkim miłośnikiem ryb, był wprost zachwycony. Dobra passa rybna nie opuszczała nas przez następne dni. W czwartkowy poranek złapaliśmy duże wahoo, z którego Mariusz przygotował wyśmienite sashimi i steki w estragonie. Ale to nie koniec rybnej rozpusty, gdyż po dopłynięciu na Kajmany, Tomek nałapał kilka małych tuńczyków, które przyrządził ala śledzie w oleju z cebulką. Był to ciekawy eksperyment kulinarny, zakończony pełnym sukcesem. Filety najpierw moczyły się w solance, a następnie przełożone zostały cebulką, musztardą i zalane olejem.
Zarówno Kajman Brac, jak i Mały Kajman, nie mają bezpiecznej zatoki, pozwalającej schronić się przy silnych wiatrach. Na szczęście Naptun zapewnił nam pogodę nurkową – czyli bezwietrzną i słoneczną, dzieki czemu spokojnie kotwiczyliśmy przy nieosłoniętych brzegach Małego Kajmany i Kajman Brac. W nerwowość wprawili nas jedynie celnicy, którzy dobili do naszej burty tuż po rzuceniu kotwicy. Okazało się, że kotwicy używać nie wolno, grozi za to nawet zajęcie jachtu. Słyszeliśmy już o zajęciu jachtu, który nie zgłosił do oclenia cygar przywiezionych z Kuby. Wykupienie kosztowało bagatela 20000 dolarów. My poczęstowaliśmy celników polskimi Michałkami i od razu atmosfera się poprawiła.
Cztery dni upłynęły nam pod znakiem nurkowania, pływania, moczenia się w lazurowej wodzie laguny i podjadania rybnych smakołyków. Na deser ciocia Zenia upiekła drożdżówkę z wiśniami i żurawinami z płatkami dzikiej róży, kruszonką i lukrem limonkowym. Jak to mówi Tomek, „prosta marynarska strawa“.

Kategorie:Belize, Jamajka, Karaiby, Morza i Oceany, Morze Karaibskie

1 komentarz

  1. Popływałbym, niestety mam chorobę morską 🙁

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: