Drugi tydzień rejsu przyniósł nam zmianę pogody i jej znaczne urozmaicenie. W ósmej dobie siadł zupełnie wiatr. Zwiastunem było pojawienia się nad ranem innych niż zazwyczaj chmur na niebie. Nie nadeszły z nich szkwały, a wręcz przeciwnie – jakby zassały cały dotychczasowy wiatr. Niestety dzień i noc musieliśmy wspierać się silnikiem (dobrze, że na Galapagos udało nam się dokupić paliwo!). Następnego dnia rano mogliśmy wykorzystać delikatną bryzę, która się pojawiła i odstawić silnik. Wiało dokładnie od rufy z siłą około 12 węzłów. Zdecydowaliśmy się na samego spinakera asymetrycznego bez grota. Dało nam to możliwość wykorzystania go przy bardziej pełnym kursie. Ponadto uniknęliśmy uderzania grotem na fali przy słabnącym wietrze. Spinaker świetnie sobie radził wykorzystując każdy podmuch. Niestety na wieczór musieliśmy go zrzucić. Wiatr przysiadł, a poza tym przy małej załodze unikamy pływania pod spinakerem po ciemku. Kolejna noc znowu upłynęla przy warkocie silnika. Od poniedziałku zaczęliśmy już żeglugę pod pełnymi żaglami – grotem i genuą. Przez dwa kolejne dni mknęliśmy do celu ciesząc się widokiem białych żagli wypełnionych wiatrem, słońcem i pięknym krajobrazem dookoła!
Z prognaz wynikało jednak, iż nasza sielanka wkróce ma się skończyc, gdyż zbliżaliśmy się do strefy stacjonarnego frontu. Usadowił się on na wschód od Gambier i rozciągał się w kształcie paraboli w kierunku północno-zachodnim ku Tahiti, by dalej skręcać na południowy zachód ku Wyspom Cooka. Front ten skutecznie zaburzył wiatr pasatowy, który powinien dowieźć nas na Polinezję i stąd słabsze wiatry skręcające ku południoweku kierunkowi. We wtorek płynęliśmy już w półwietrze, a wieczorem dotarliśmy do frontu, kiedy to na niebie zaczęły pojawiać się złowrogie, bardzo rozbudowane chmury deszczowe, na szczęście nie burzowe. Po zmroku śledziliśmy ich ruch na radarze. Przy zbliżaniu się do nich, trzeba zachować szczególną czujność. Zazwyczaj przynoszą one silne szkwały, nagłą zmianę kierunku wiatru i dodatkowo obfite opady deszczu. Czasem zdarza się, iż tego typu chmury zasysają wiatr i wpada się z bezwietrzną strefę, gdzie żagle zaczynają łopotać, jacht buja się na rozkołysanym morzu, a prędkość spada prawie do 0. Tym razem mieliśmy do czynienia z wariantem „szkwałowym“. W tym przypadku niebezpieczeńtwo wiąże się głównie z nagłą zmianą kierunku, powiązaną z silnym podmuchem. W przypadku, gdy nie zrefuje się na czas żagli i nie zareaguje na zmianę kierunku, to może dojść do tak zwanej wywózki łódki lub na przykład do bardzo niebezpiecznego niekontrolowanego zwrotu przez rufę. Płynęliśmy półwiatrem prawego halsu (wiatr z kąta 90 z prawej burty). Podczas wpływania pod chmurę wiatr tężał i skręcał w lewo wyostrzając nasz kurs. Na szczęście nie groziło to niekontrolowaną rufą, ale i tak za wszelką cenę staraliśmy się nie doprowadzić do wywózki. Jedna z takich chmur przyniosła w ciągu kilku sekund zmianę kursu o 90 stopni i podmuch do 29 węzłów (poza chmurą wiało około 16). Akurat byłyśmy z Basią we dwie na pokładzie i jeszcze przed głównym uderzeniem zwinęłyśmy całkowicie genuę i na samym grocie przejechałyśmy przez chmurę, korygując wciąż kurs do nowych podmuchów. Takich spotkań mieliśmy tej nocy wiele, dlatego pełniliśmy wachty z tak zwanym czuwaniem, czyli osoba kończąca wachtę zostawała w gotowości na kolejne trzy godziny, by pomagać przy nagłej koniecznoścci refowania żagli. Po minęciu chmury rozwijaliśmy genuę i żeglowaliśmy po kursie wypatrując na radarze kolejnych. Na horyzoncie nie można było niczego dostrzec, gdyż noc była zupełnie czarna. Cały następny dzień zmagaliśmy się z przelotnymi ulewami, szkwałami i ciągłymi odkętkami wiatru. Po przejściu tej strefy wiatr ucichł i w środę popołudniu znowu musieliśmy na kilka godzin odpalić silnik. O północy rozwiało się i od 9 godzin płyniemy spokojnie pod żaglami. Jest czwartek 9 maja 2013 roku godzina 0900 (UTC-9, 11 godzin różnicy do czasu polskiego). Nasza pozycja: 21st.54min.S 130st.23min.W. Wieje południowo-wschodni wiatr o sile 12 węzłów. Płyniemy kursem 237 z prędkością 7,5 węzła. Do naszego waypointu, czyli Wysp Gambier pozostaje dystans 265 mil morskich.
Rubryka usterek:
Przez ostanie dni nie obeszło się bez awarii! Najpierw doszło do zwarcia w lewym świetle nawigacyjnym. Mieliśmy nowe, więc pozostawało nam je po prostu wymienić. Sprawa ogólnie nie jest specjalnie skomplikowana, gdyż wystarczy przeciągnąć nowy kabel, podłączyć do niego lampę, przykręcić ją i zaizolować, by nie dostawała się woda. Sprawa jest prosta, gdy wykorzystując kabel od starej lampy przeprowadzi się pilotkę, za pomocą której przeciąga się nowy. A droga kabla jest długa i nieco kręta. Tak też zrobiliśmy, ale niestety pilotka zechciała sie urwać, no i pojawił sie problem. Krótka teorytycznie naprawa przerodzła się w kilkugodzinną akcję przeciągania kabla. Było to w poniedziałkowy poranek. W tym też czasie współpracy z nami odmówiła zgniatarka do śmieci. Podczas, gdy Basia z Tomkiem walczyli z kablem od światła nawigacyjnego, ja asystowałam Mariuszowi przy zgniatarce. Po wyjęciu tego ciężkiego sprzętu z szafki i dostaniu się do silnika, zdiagnozowaliśmy pęknięcie jednej z zębatek. Jednak, by się do niej dostać, trzeba będzie rozkręcić całą zgniatarkę i wymontować silnik. Za takie prace zabierzemy się przy sprzyjających warunkach. Poczekamy na spokojną wodę i brak bujania, gdyż zgniatarka jest bardzo ciężka, a naprawa może długo potrwać, więc nie chcemy walczyć z nią na fali. Warta uwagi jest jeszcze jedna sprawa. Mianowicie pękło kółko mocujące reflinę do żagla. Usterka na szczęście łatwa do naprawy. W miejsce pękniętego oczka zamocowaliśmy szeklę, przez którą przeciągneliśmy linę. Na szczęście mieliśmy w naszych zakamarkach pasującą rozmiarem i kształtem szeklę. Oby nasza rybryka usterek skończyła się wraz z tym wpisem… Obawiam się, że są to płonne nadziej, gdyż na jachcie zawsze dużo się dzieje i któraś część czy urządzenie wymana od czasu do czasu atencji i zainteresowania. Nie ma znaczenia, czy jest to zupełnie nowy jacht, czy staruszek, czy stojący dużo w porcie, czy ciągle będący w drodze… Zawsze jest coś do zrobienia.
- drinki z palemką
- chmury o poranku – ośma doba rejsu (piątek 03.05.2013)
- przed nami deszcz
- w sobotni poranek
- wschód słońca w sobotę 04.05.2013
- sobotni deszczyk
- chmury o świcie w niedzielę
- Hanuś na tle spinakera
- niedzielne bąbelki
- Tomciu z bąbelkami
- Basia na zielonej łączce
- do zachodu słońca śmigamy na spinakerze
- poniedziałkowy wschód słońca
- Mariusz diagnozuje zgniatarkę
- Tomek przedziera się do lewego światła nawigacyjnego
- wtorkowe śmiganie po Pacyfiku
- suniemy całkiem szybko
- wtorkowy wieczór
- Basia na wachcie po ciężkiej wtorkowej nocy
- Mariusz na wachcie (środa, 08.05.2013)
- kolejny ulewny deszcz tego dnia
- tęcza na horyzoncie
- Mariusz za sterem w ulewie
- płyniemy ku lepszej pogodzie
- ujęcie z dziobu
- z żagla woda leje się strumieniami
- w grocie mamy zbiornik deszczówki
- i znów leje
- Hanuś przykręca szeklę i reflinę do grota
- naprawianie refliny
- niebo w środowe popołudnie
- czwartkowy wschód słońca
- niebo o świcie 09.05.2013
Ten Gambier to prawdziwy koniec świata…..
Pozdrowienia