Wyprawa na Tubuai


Mariusz

Trzy lata temu w drodze na Przylądek Horn odwiedziliśmy Raivavae i Rapa Iti, dwie wyspy leżące we wschodniej części grupy Astralnych, najrzadziej odwiedzanych przez turystów i żeglarzy. Podczas tego pobytu na Polinezji Francuskiej chcieliśmy poznać jeszcze jedną z tego samego archipelagu – najdalej na zachód położoną Rurutu. Tam w okresie od lipca do października można spotkać samice wielorybów z potomstwem, które uwielbiają baraszkowanie w jednej z zatok wyspy. Niestety Rurutu nie jest osłonięte laguną, a płytka zatoka przy Moreai (miejscowość we wschodniej części wyspy) nie daje schronienia przed wiatrami wschodnimi, które rozhulały się w ostatnim tygodniu. Stąd padł pomysł, by popłynąć najpierw na Tubuai.
Tubuai jest administracyjnym centrum Wysp Astralnych. Leży 115 mil na południowy wschód od Rurutu i 350 mil na południe od Moorea. Niczym szczególnym się ta wyspa nie wyróżnia (przynajmniej tak twierdzi autor przewodnika Lonely Planet), ale z pewnością można u jej brzegów bezpiecznie zakotwiczyć. W przypadku niemożności zostawienia jachtu na kotwicy przy Rurutu, krótki pobyt na Tubuai miałby nam zrekompensować wysiłek dwudniowego płynięcia na południe pod silny wiatr.
Kotwicowisko w Oponohu opuściliśmy w samo południe w poniedziałek 16 września. Do celu mieliśmy 360 mil, które powinniśmy pokonać w 48 godzin w umiarkowanych warunkach podwiatrowych. Ze względu na liczne wypłycenia w lagunie Tubuai, chciałem tam dopłynąć za dnia. Początek żeglugi nie zapowiadał jednak szybkiej jazdy. Silny wiatr wybudował bardzo nieprzyjemną falę. Postawiliśmy grota zrefowanego do drugiego refa i staysaila. Przedzieraliśmy się przez fale z prędkością 7 do 8 węzłów, przy podmuchach wiatru do 30 węzłów. Fale z impetem wlewały się na pokład. Musieliśmy sięgnąć po sztormiaki. Trzymiesięczna przerwa w żegludze spowodowała, że szybko zaczęliśmy odczuwać zmęczenie. Pływanie we dwójkę w takich warunkach nie należy do łatwych. Zanosiło się na to, że możemy mieć trudności z dopłynięciem do celu w środę przed zapadnięciem zmroku. Dobrze, że mieliśmy zawczasu przygotowany sos bolognese, bo na przygotowanie posiłku od podstaw nikt z nas nie miał siły. Ale samo ugotowanie makaronu i odcedzenie go w silnym przechyle i na podrzucających w powietrze falach było wyczynem.
Na szczęście po 10 godzinach rockendrolowej jazdy, wiatr zelżał do 20 węzłów. Do tego zaczął odkręcać na północ, dając nam lepszy kąt do płynięcia. Fale nie przeszkadzały nam już tak w żegludze. Tylko od czasu do czasu któraś z hukiem uderzała o burtę lub przelewała przez pokład, a nawet kokpit. O 0200 nad ranem postawiliśmy zrefowaną genuę w miejsce staysaila. Od razu przyspieszyliśmy do 10 węzłów. Niesamowite z jaką łatwością Katharsis II potrafi pomykać po falach. Zaczęliśmy połykać mile w zastraszającym tempie. Mimo głębokiego zrefowania płynęliśmy w tempie 250 mil na dobę i musieliśmy zacząć zwalniać, by dopłynąć do przesmyku w rafie w środę po wschodzie słońca, a nie jeszcze w nocy.
W ten sposób po 42 godzinach żeglugi wpłynęliśmy do laguny wokół Tubuai. Jest ona bardzo płytka, zaledwie wąski pas pozwala na dopłynięcie do osady Mataura. Szlak jest jednak dobrze oznakowany, lepiej niż wynikało to z naszych map. Kotwicę rzuciliśmy niedaleko pustego nabrzeża miejskiego. Byliśmy tam jedynym jachtem.
Po krótkiej drzemce postanowiliśmy udać się na ląd na wycieczkę rowerową. Objechaliśmy wyspę dookoła. Tym razem było to bajecznie proste zadanie. Droga wokół wyspy biegnie wzdłuż wybrzeża i jest całkowicie płaska. Cała runda to niecałe 26 km. Kilka postojów spowodowało, że wróciliśmy na jacht tuż przed zmrokiem. Na koniec mieliśmy jeszcze małą przygodę z kotwicą od pontonu, którą rzuciliśmy by odciągnąć rufę od kei. Ta nieszczęśliwie utknęła między głazami tak, że trzeba było ją zostawić z przywiązaną do niej bojką. Wróciliśmy po nią z maską i płetwami. W ten sposób Hania zaliczyła kąpiel w wodach Tubuai.
Krótki pobyt na wyspie zaliczyć możemy do bardzo udanych. Byliśmy tam nie tylko jedynymi żeglarzami, ale chyba i jedynymi turystami. Spotkaliśmy się z niesamowicie miłym przyjęciem. Już pierwszy napotkany człowiek na kei podarował nam dwa przepyszne pomelo. Każdy mijany mieszkaniec, czy to dzieciak, czy dorosły, idący, czy prowadzący jakiś pojazd pozdrawiał nas. Na nawiązywanie znajomości nie mieliśmy jednak czasu. Dwa dni przeminęły bardzo szybko i w czwartek pod wieczór podnieśliśmy kotwicę, by popłynąć w kierunku Rurutu.
Jest piątek 20 września 2013 roku godzina 0100. Wieje wiatr od rufy o sile 18 węzłów. Płyniemy kursem 298 stopni z prędkością 8 węzłów. Nasza pozycja: 22 st. 53 min. S, 150 st. 26 min. W. Do Rurutu mamy jeszcze 60 mil.

Kategorie:Morza i Oceany, Oceania, Pacyfik, Polinezja Francuska - Wyspy Australskie

3 komentarze

  1. po dluzszym czasie znowu zajrzalem na wasz blog. dla mnie pracujacemu na morzu chyba najlepiej spodobaly sie zdjecia z lekkiego sztormiku ktory was zlapal po drodze. bylem kiedys na tej wyspie bardzo przypadkowo a wlasciwie na kotwicy obok, od pilota dowiedzialem sie ze mount habareho to po prostu wielki wojownik ktory tu przyplynal i gdy go pochowano gora przybrala forme jego twarzy, ale to tak po za wszystki dla waszej informacji o czym pewnie wiecie. bardzo lubie takie klimaty kiedys moze zycie pozwoli jeszcze raz tam zawitac. z przyjemnoscia poczytalem i obejrzalem wasze zdjecia zycze spokojniejszej pogody na nastepny etap rejsu.

  2. Super… W dodatku widać, że nie zawsze jest łatwo, a oni nie marudzą. Po prostu dają radę. Tak trzymać. Jesteśmy z Wami. Buziaki i uściski.

  3. Piękna żeglarska pogoda!:) I jak to dobrze wiedzieć, że są jeszcze na ziemi Takie Miejsca.. A Wam serdeczne dzięki za to, że potraficie się tym dzielić z innymi:) W dodatku tak pięknie się dzielić – tak otwarcie, szczerze, naturalnie, tak normalnie..

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading