Moorea – spotkanie polskich żeglarzy na krańcu świata


Mariusz:

Trudno nazwać popłynięcie na Moorea żeglugą. Wyspa ta, druga na Wyspach Towarzystwa co do wielkości po Tahiti, jest oddalona od niej o zaledwie kilkanaście mil. W przesmyku między nimi często wieją silne i zdradliwe wiatry. Pamiętamy jak trzy lata temu śmigaliśmy z wiatrem dochodzącym do 40 węzłów. Tym razem musieliśmy wspomóc się silnikiem i dopiero po wyjściu z cienia Tahiti powiało nam na tyle, że mogliśmy rozwinąć chociaż genuę.
Bardzo lubię Moorea. Tutaj przypłynąłem z Johnem Neel na Mahina Tiare w 1999, potem na jedynce w 2004 i na dwójce trzy lata temu. Stanowi ona silny kontrast w stosunku do gwarnej, kosmopolitycznej Tahiti. Jest dla jej mieszkańców weekendową przystanią. Stanowi też świetne schronienie dla jachtów przed silnym pasatem. Od północy w głąb górzystej i wiecznie zielonej wyspy wrzynają się głęboko dwie zatoki: Cooka i Opunohu. Na skraju drugiej z nich postanowiliśmy zakotwiczyć.
Na kotwicowisku stało kilkanaście jachtów – sporo, jak na tę porę roku. Mimo naszej wielkości udało nam się wcisnąć pomiędzy nie, tuż przed dwa polskie, stalowe jachty. Rzadki to widok powiewających tylu biało-czerwonych bander tak daleko od kraju. Te dwie łódki to Tapasya Bartka i Ani oraz Teoś Wojtka. Nie daleko od nich kotwiczyła kolejna jednostka dumnie powiewająca poszarpaną polską banderę – katamaran Double Helix Janka i Ewy z Vancouver. Trudno się dziwić, że z zaplanowanych dwóch dni postoju zrobiło się ich pięć…
Na pokładzie Tapasya spotkaliśmy się jeszcze tego samego wieczoru. Większą imprezę grillową zrobiliśmy dwa dni później na plaży. Nasz pobyt nie ograniczył się tylko do spotkań towarzyskich, gęsto zakrapianych winem.
Udało nam się zmobilizować i wyciągnąć nasze rowery. Pojechaliśmy nimi na Belvedere, siodło u podnóża najwyższej góry na wyspie – Mont Tohiea (1206 m n.p.m), kilkaset metrów nad poziomem morza. Nie był to dla nas łatwy spacerek. W Hani rowerze zaczęła nawalać przerzutka, a moja kondycja została przetestowana do granicy możliwości. Po drodze spotkaliśmy wesołą grupę tutejszych licealistów, zbierających śmieci zostawione przez turystów. Zdopingowali nas i wprawdzie wykończeni, ale dumni z siebie wjechaliśmy na ten niesamowicie uroczy punkt widokowy. Roztacza się z niego zapierający dech w piersiach pejzaż na obie zatoki: Opunohu po lewej i Cooka po prawej stronie Mont Rotui. Górę tę objechaliśmy dookoła w drodze powrotnej, penetrując wnętrze wyspy.
Na kolejną atrakcję namawiał nas Bartek z Anią. Dostali od znajomych żeglarzy współrzędne miejsca, gdzie dokarmiane są płaszczki. Nie popieramy tego procederu, gdyż uzależnia on ryby od ludzi, czasami doprowadzając do wypadków (jak chociażby tych z przed dwóch lat w Egipcie). Operatorzy mają jednak dzięki temu gwarancję, że turysta zobaczy za każdym razem rekina, czy płaszczkę. Wybraliśmy się tam w piątkę naszym pontonem. Wiał silny wiatr i w lagunie wybudowała się spora fala. Już sama jazda była dużą atrakcją. Po pół godzinie kluczenia między rafami dotarliśmy na miejsce. Wystarczyło, że dziewczyny wyskoczyły z pontonu, a już koło nich pojawiło się stado płaszczek i żarłaczy czarnopłetwych. Sporych rozmiarów płaszczki były bardzo przyjaźnie nastawione, wślizgując się niemal na Anię i Hanię w poszukiwaniu pożywienia. Skórę miały bardzo delikatną w dotyku, za to ogony szorstkie, niczym język kota. Zabawie przyglądały się z bliska rekiny, które zachowywały bezpieczny dystans ustępując pierwszeństwa płaszczkom.
Naszą ulubioną aktywnością jest nurkowanie. Tym razem ograniczyło się do skrobania dna Katharsis II. Hania dochodzi jeszcze do siebie po operacji przegrody nosowej i na pierwsze poważniejsze zejście pod wodę postanowiliśmy jeszcze poczekać.
Wczoraj wieczorem (15.09) Teoś i Tapasya popłynęły na Huahine. My upieramy się by popłynąć na południe w kierunku nie odwiedzonych jeszcze przez nas wysp z grupy Astralnych – Tubuai i Rurutu. Przez kilka dni wahaliśmy się, ze względu na silne wiatry południowo wschodnie – do 35 węzłów. Płynięcie przez dwie doby pod wiatr we dwójkę w takich warunkach nie należy do przyjemności. Mimo, że obie wyspy leżą zaledwie (albo aż) 350 mil na południe od Moorea, to temperatura tam jest aż o 7 stopni niższa. Chęć wskoczenia do zatoki pełnej wielorybów jest jednak tak silna, że postanowiliśmy spróbować, mimo że na Rurutu najprawdopodobniej nie da się w ogóle rzucić w tych warunkach kotwicy. Zobaczymy za kilka dni…

Kategorie:Oceania, Polinezja Francuska - Wyspy Towarzystwa

2 komentarze

  1. Witam,
    Jestem studentką AWF oraz Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza z Poznania, piszę pracę mgr na temat Polinezji. Częścią mojej pracy jest przeprowadzenia badania. Chciałabym porozmawiać z ludźmi, którzy odwiedzili Polinezję i będą potrafili powiedzieć coś więcej na temat tej francuskiej kolonii. Jeśli są Państwo zainteresowani to proszę o kontakt, to prześlę wszelkie szczegóły. Chodzi mi tylko o krótka, maksymalnie godzinną rozmowę. Będę bardzo wdzięczna. Być może pracę w przyszłości uda się wydrukować w formie artykułu w czasopiśmie naukowym.
    mój mail: magda.kasprzak89@gmail.com
    Pozdrawiam serdecznie
    Magda Kasprzak

  2. cześć Wam 🙂

    przyznam się że troszkę odpuściłem podążanie za Wami 🙂 ale teraz to nadrabiam , i gratuluję wycieczki rowerowej , niezły kawałek kręciliście pod górę , Bravo !!!

    pozdrowionka z ciut spokojniejszego Poznania

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: