Suwarrow


W poniedziałek rano wiatr ustabilizował się i o 0800 postawiliśmy pełne żagle. Pogoda umożliwiła nam mknięcie na białych skrzydłach przez cały dzień. Dopiero przed zachodem słońca pojawiła się ogromna chmura burzowa, która jakby zassała całe powietrze i wygasiła wiatr. Nastąpiła cisza – wiatr zmalał w kilka chwil z ponad 16 do zaledwie 5 węzłów. Z każdej strony zostaliśmy otoczeni przez złowrogie chmury, w których dochodziło do rozładowań elektrycznych. Jeszcze burzy z piorunami nam tylko w tym rejsie brakowało! Szybko zrzuciliśmy żagle, obawiając się, że jest to cisza przed burzą, podczas której wiatr może uderzyć z każdego kierunku i z dużą siłą. Niesienie wówczas pełnego grota jest dużym ryzykiem, gdyż trudno go zrzucić, gdy wiatr nagle się rozszaleje, szczególnie jak się jest tylko we dwoje. Poza tym szkwały spod tego typu chmur mogą uderzyć z najróżniejszych kierunków i wymagają dostosowywania kursu jachtu do wiatru, przez co nie zawsze da się płynąć do celu, tylko kręci się zygzaki i esy-floresy. Mariusz chciał uniknąć takiej sytuacji, zważywszy, że już się ściemniało i nie wiadomo było co przyniesie noc. Pioruny na szczęście szybko się od nas oddaliły. Z tej rozległej chmury, która nas nieco wystraszyła, już nie powiało, ani po jej przejściu nie pojawiła się nowa bryza. Nie pozostało nam nic innego jak ciągnąć do celu przy tej bezwietrznej aurze. Sytuacja taka utrzymała się już do końca, czyli do naszego dopłynięcia do Suwarrowa 9 października o godzinie 0800. Pogoda ta nie sprzyjała żeglowaniu, ale z całą pewnością pozwalała lepiej nacieszyć się urokami atolu. We wnętrzu woda była spokojna, w sam raz na snorklowanie, nurkowanie i wycieczki pontonowe. Jeszcze podczas podejścia dopadły nas deszczowe chmury, ale chwilę po rzuceniu kotwicy rozjaśniło się i ciepłe słońce zalało okolicę. Taka aura towarzyszyła nam przez dwa dni naszego postoju.
Suwarrow jest jedną z 15 Wysp Cooka rozsianych na obszarze 2 milionów kilometrów kwadratowych Oceanu Spokojnego. Swoją nazwę zawdzięcza rosyjskiemu odkrywcy o nazwisku Mikhail Lazarev, który przypłynął tu w 1814 roku swoim statkiem o takim właśnie imieniu. Lądy wszystkich Wysp Cooka razem zajmują obszar zaledwie 241 kilometrów kwadratowych (Suwarrow – 0,4 kilometra kwadratowego). Jednak odległości między nimi są znaczne i dzieli je ogrom wody. Atol, który odwiedziliśmy jest niezamieszkały i stanowi Park Narodowy. Na stałe przebywają tutaj jedynie dwaj strażnicy, którzy monitorują ptaki oraz pilnują, by żaden przepływający tędy jacht nie wpływał negatywnie na ekosystem tego obszaru. Poza prywatnymi łódkami, nie odbywa się tutaj żaden ruch turystyczny. Sauwarrow nie jest portem wejścia, ale można się odprawić u jednego ze strażników, który dodatkowo pełni funkcję celnika i urzędnika imigracyjnego. Ich siedziba znajduje się na Anchorage Island w północnej części tuż przy przesmyku prowadzącym do wnętrza atolu.Wyspa ta jest ułożona w osi północ-południe i pomimo niewielkich rozmiarów, daje na położonym u jej zachodnich brzegów kotwicowisku świetną osłonę przed wiejącymi tu wschodnimi wiatrami.
Atol Suwarrowa rozpowszechnił wśród żeglarzy Nowozelandczyk Tom Neale, który trzykrotnie (w sumie przez 16 lat) zaszywał się na wyspie, by pełnić żywot pustelnika. Swoje doświadczenia opisał w książce „An Island to Oneself“. Nie miałam okazji przeczytać tej książki, ale podobno jest to obowiązkowa lektura dla tych, którzy chcą zamieszkać samemu na koralowym atolu.
Nasz pobyt na Suwarrowie rozpoczęliśmy od wizyty u strażników i dopełnieniu wszystkich formalności – wypisaniu odpowiednich formularzy, okazaniu paszportów i dokumentów jachtu oraz uiszczeniu opłaty za odwiedzenie tego miejsca w wysokości 50 dolarów amerykańskich. Henrry – przyjmujący nas na wyspie strażnik zapoznał nas z zasadami tu panującymi i pokazał, gdzie można każdego dnia spotkać manty.
Po krótkim spacerze po wyspie, wskoczeniu na kilka palm i brodzeniu w ciepłej lazurowej wodzie wróciliśmy na ponton, żeby ruszyć na stację czyszczącą mant. Oczywiście ryby te nie przesiadują w tym miejscu przez cały dzień, ale co jakiś czas zaglądają, żeby dać się oczyścić małym rybkom. Miejsce to znajduje się niecałe 400 metrów od kotwicowiska. Zaopatrzeni w maski, rurki, płetwy i małe kamery wskoczyliśmy do wody w miejscu oznaczonym bojkami. Mieliśmy szczęście, gdyż jedna z mant królewskich właśnie poddawała się zabiegom pielęgnacyjnym. Wszystko odbywało się na głębokości około 6 metrów. Przy niezwykle przejrzystej tutaj wodzie świetnie mogliśmy obserwować całe zajście z powierzchni wody. Mariusz zszedł na kilka metrów pod wodę, żeby przyjrzeć się mancie z mniejszej odległości i zrobić lepsze ujęcie. Cudownie było obcować z tym majestatycznie poruszającym się stworzeniem. Manta fruwała wokół dużego korala poruszając swoimi rozłożystymi ramionami, a małe rybki obskakiwały ją jak księżniczkę i skubały, co wyglądało, jakby ją całowały.
Poza mantami i oczywiście całą gamą najróżniejszych ryb, atol zamieszkują też stada rafowych rekinów czarnopłetwych, niegroźnych dla człowieka. Henrry opowiedział nam, że czasem z oceanu przypływają duże rekiny. Kilka tygodni temu w wody laguny zapuścił się rekin tygrysi i rozszarpał jedną z mant. Na szczęście woda w atolu jest niezwykle przejrzysta i z łatwością można dostrzec, co dzieje się w około i czy nie pojawia się jakiś większy osobnik. My na szczęście na nikogo takiego nie natrafiliśmy.
Po przygodzie z mantą popłynęliśmy jeszcze na przejażdżkę pontonem po lagunie, żeby nacieszyć oczy kolorami wody. Sprawdziliśmy także inne miejsca do snorklowania. Było tak niezwykle ciepło, że cały dzień mogłabym spędzić w wodzie. Zazwyczaj szybko się wychładzam i po jakimś czasie trzęsę się z zimna i szczękam zębami – nawet w tropikach. Tym razem było inaczej. Dzień spędzony na kąpielach w ciepłych wodach laguny przy intensywnie operującym słońcu odczuwaliśmy wieczorem. Słońca już nie było, a skórę wciąż mocno grzało.
Na drugi dzień postanowiliśmy spróbować szczęścia raz jeszcze i popłynęliśmy na mantowe miejsce. Tym razem zaopatrzeni w pełen akwalung i porządny aparat fotograficzny. Warunki były już niestety inne. Wiatr trochę się wzmógł przez co woda była bardziej zafalowana i mniej przejrzysta. Niestety nasza przyjaciółka już się nie pojawiła. Ale i tak miło było posiedzieć pod wodą i poobserwować jej mieszkańców. Kręciło się wokół nas mnóstwo najróżniejszych ryb, a w pięknych koralach podglądaliśmy wielokolorowe przydacznie oraz wesoło szczękające ostrygi.
Po nurku wróciliśmy na łódkę. Niestety trzeba się było szykować do drogi. Po krótkim relaksie na rufie Katharsis, polegającym na przyglądaniu się otaczającej nas wodzie i palmom na pobliskich wysepkach, zabraliśmy się za sztauowanie łódki. Podpłynął do nas przywitać się drugi strażnik – Charlie. Pytał, czy jednak nie zmienimy zdania i nie zostaniemy do soboty, gdyż na piątkowy wieczór zaplanowane było przyjęcie z okazji kończącego się sezonu na Suwarrowie. Jachty mogą odwiedzać to miejsce od czerwca do końca października. W pozostałych miesiącach atol niedostępny jest dla turystów. Strażnicy spodziewali się, że dwa stojące w zatoce jachty i my jesteśmy już ostatnimi przybyszami w tym roku i dlatego chcieli zorganizować zakończenie sezonu. Niestety nas czas nagli i w poniedziałek musimy być na Samoa. Musieliśmy odmówić. O 1715 podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy w morze. Z prognoz wiemy, że pogoda ma się poprawić i ustabilizować dopiero w sobotę. Jednak my niezależnie od pogody mkniemy na zachód. Będziemy przesuwać się po granicy frontu i musimy się liczyć z bardzo zmiennymi warunkami. Pierwszą dobę praktycznie całą musieliśmy przejść na silniku. Najpierw mieliśmy brak wiatru lub jego znikome ilości od rufy, a dzisiejszego popołudnia nagła zmiana… W kilka chwil ze spokojnego oceanu wyrosły długie i wysokie fale. Wskazywało to, że musiało tutaj jakiś czas temu (i to przez kilka dni) porządnie wiać – zresztą mówiły o tym prognozy pogody analizowane przez Mariusza. Następnie przez dwie godziny raczył nas wiatr o sile 35-40 węzłów od rufy, który już się wycisza, ale zostawia po sobie niezwykle rozbujane, a nawet powiedziałabym zbełtane morze. Z tak niespokojnym morzem spotkaliśmy się ostatnio na Morzu Beringa. Mieszanka fal z kierunku wschodniego i południowego spowodowała, że rzuca nami, jak piłeczkami w maszynie losującej. Chyba sobie nie pośpimy.
Przed południem mieliśmy nieoczekiwane odwiedziny. Będąc pod pokładem usłyszeliśmy ryk silników. Wybiegliśmy szybko na pokład, by ujrzeć zbliżający się do nas samolot. Widok był niesamowity, gdyż tuż nad wodą przeleciał obok nas olbrzymi, czterosilnikowy Hercules. Mógł to być albo amerykański transportowiec stacjonujący na Amerykańskim Samoa, albo Nowozelandzki samolot ratownictwa morskiego. Nieźle nas wystraszył.

Jest piątek 11 października, godzina 1800 czasu łódkowego (UTC-10). Nasza pozycja: 13st.28min. S 166st.26min.W. Wieje wschodni wiatr o sile 12 węzłów. Płyniemy kursem 264 z prędkością 8 węzłów (mamy ponad węzeł dodatniego prądu). Do celu, czyli portu Apia na Samoa, mamy jeszcze 310 mil morskich.

Kategorie:Morza i Oceany, Oceania, Pacyfik, Wyspy Cooka

4 komentarze

  1. Advise best email to send you a short message regarding Fort Ross. Reply to douglas_pohl (at) yahoo dot com

  2. fajne klimaty 🙂 pozdro

  3. Boskie klimaty…, mam nadzieje ze Karaiby w drugiej polowie listopada, choc troszke przybliza mi to co wlasnie opisujecie.

  4. Chmury faktycznie robią wrażenie groźnych.. Muszę powiedzieć Wam, że od kiedy „z Wami płynę”, wielokrotnie zauważyłam że żeglujecie z pokorą wobec morza..rozsądnie i bezpiecznie. Nie mam takiego doświadczenia jak Wasze-moje w porównaniu z Waszym jest „mikro” albo raczej „nano”:) Oprócz tej całej żeglarskiej przygody można się od Was wiele nauczyć i dowiedzieć-zarówno o samym żeglowaniu jak i o całym świecie. I za to WIELKIE DZIĘKI :))

Leave a Reply to Douglas PohlCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading