Północne Lau – Vanua Balavu


Po niecałej dobie żeglugi dotarliśmy do celu – na Vanua Balavu. Cieszyliśmy, że udało nam się dopłynąć jeszcze przed południem i dzięki temu mamy cały dzień na kąpiele w morzu, spacerowanie po plaży i nawet na pierwszego nurka. Gdy znaleźliśmy się w zasięgu wioski Dalaconi zostaliśmy wywołani przez radio i poproszeni o oczekiwanie na zaproszenie wodza. Niestety czas mijał, a my nie za bardzo wiedzieliśmy co robić. Dopiero po 1600 odezwano się do nas i przekazano informację o przesunięciu spotkania z szefem wioski na następny dzień między 0800-0900. Staraliśmy się uszanować zwyczaje tutejszych mieszkańców i czekaliśmy ze wskoczeniem do morza na zgodę wodza po uprzednim sevusevu (podarunku) z naszej strony. Jednak po oddelegowaniu nas na następny dzień (po kilku godzinach oczekiwania) postanowiliśmy zrobić odstępstwo i skorzystać z dóbr (wody, ziemi i powietrza) bez uzyskania zgody lokalnej ludności.
Na drugi dzień rano stawiliśmy się na brzegu w komplecie z pękiem korzeni kava. Okazało się jednak, że wodza nie ma, gdyż wraz z większą częścią wioski popłynął na wesele na inną wyspę. Już mieliśmy zostać odprawieni z kwitkiem, gdy pojawił się inny mieszkaniec wioski i poinformował nas, że rozmawiał z wodzem i może nas przyjąć. Byliśmy uratowani! Przemnkęliśmy przez opustoszałą wioskę i weszliśmy do domu wodza. Po wypowiedzeniu przez przedstawiciela wioski w melodyjny sposób podziękowań po fidżijsku zostaliśmy oficjalnie gośćmi Dalaconi. Przedstawiono nam także plany inwestycyjne na przyszłe lata, zakładające renowację szkoły, budowę boiska i inne działania rozwojowe wioski. Zobowiązani byliśmy złożyć dotację na te cele – 30 dolarów fidżijskich od osoby. Mieszkańcy Fidżi uważają, że nie tylko ziemia na której żyją należy do nich, ale także woda i powietrze i dlatego przypływające jachty powinny płacić za kotwiczenie w ich zatokach. Nie jest to powszechne podejście na świecie i dlatego budziło się ze sprzeciwem żeglarzy. Stąd zmiana formy – z opłaty za rzucenie kotwicy na dotację na rzecz wioski.
Po odbyciu sevusevu zaprowadzeni zostaliśmy do szkoły, gdzie poznaliśmy dyrektora, nauczycieli i wszystkich uczniów. Szkoła składa się z dwóch niewielkich budynków. W jednym uczą się przedszkolaki i młodsze klasy, a w drugim starsze dzieci (porównując do systemu edukacji w Polsce – ostatnie klasy podstawówki i gimnazjum -liceum znajduje się w głównej wiosce na wyspie). W każdym roczniku jest zaledwie po kilkoro uczniów, czasem tylko jeden. Wszystkie lekcje każdego rocznika odbywają się w jednej klasie i prowadzone są przez tego samego nauczyciela.
Wszystkie dzieciaki przedstawiły nam się i grupowo odśpiewały piosenki. My także się przedstawiliśmy, ale obeszło się bez polskich piosenek. Zrobiliśmy grupowe zdjęcie ze wszystkimi uczniami, porozdawaliśmy trochę słodyczy i wróciliśmy na łódkę.
Zgoda z wioski Dalaconi dała nam możliwość przebywania w północnej części Vanua Balavu. Mariusz postanowił zabrać nas do malowniczej zatoki – Bay of Island, gdzie z szmaragdowej i turkusowej wody wyrastało mnóstwo niewielkich wysepek porośniętych tropikalną roślinnością.
No i tutaj zaczęło się wakacjowanie na całego – kąpiele w morzu, snorklowanie, opalanie, nurkowanie i zabawa nowymi zabawkami. W Nowej Zelandii kupiliśmy dmuchaną deskę do wiosłowania na stojąco – rewelacyjne rozwiązanie do poruszania się po zatoczkach, gdzie kotwiczymy, a do tego dobry sposób na trochę sportu. Inną nowością na łódce jest Mariusza mały helikopter. Ma on wmontowaną kamerę, dzięki czemu można z dużej wysokości filmować okolicę i Katharsis. Problemem na łódce jest znalezienie lądowiska na pokładzie. Tutaj przydało się Jarka doświadczenie, który ma takie zabawki. Wypuszczanie helikoptera i lądowanie odbywało się z Jarka rąk. Było przy tej zabawie sporo emocji, ale muszę przyznać, że ujęcia z góry bardzo mnie urzekły.
Poza bazą helikopterową Katharsis pełniła także (po raz kolejny) rolę centrum nurkowego. Tym razem nowymi adeptami podwodnych sportów zostali Tomek z Adamem. Widoczność nie była rewelacyjna, jednak spokojnie dało się przeprowadzić podstawowe ćwiczenia basenowe i zejść na kilku metrowego nurka.
Po Bay of Islands przenieśliśmy się do położonego po drugiej stronie wyspy Bavatu Harbour. Jest tam przepiękna głęboka zatoka, dobrze osłonięta od wiatru. Zaliczana jest ona do jednych z dziur huraganowych, czyli miejsc, gdzie można schronić się przed silnymi sztormami. Znajduje się tam niewielki klub żeglarski założony przez Australijczyka pana Philipsa. Ma on tam niewielką przystań z keją oraz dom położony na klifie z widokiem na Zatokę i ocean. Właściciela posiadłości nie zastaliśmy, ale spotkaliśmy się z rodziną, która opiekuje się jego domem i plantacją kokosów.
Z Bavatu Harbour prowadzi ścieżka na punkt widokowy, z którego można podziwiać położoną po drugiej stronie wyspy Bay of Island. Wybraliśmy się tam z naszą ekipą. Warto było zadać sobie trochę trudu, żeby się tam wdrapać, gdyż widok był oszałamiający. Mariusz z Jarkiem zaryzykowali nawet puszczenie helikoptera ze stromej skarpy. Na szczęście lądowanie zakończyło się bezpiecznie w Jarkach rękach i zabawka przetrwała ten ryzykowny lot.

Kategorie:Fidżi, Morza i Oceany, Oceania, Pacyfik

3 komentarze

  1. Taki latający dron z kamerą ostatnio pojawił się w rękach jednego z moich sąsiadów… od tej chwili nie znam dnia ani godziny 🙂 Nawet mieszkając na trzecim piętrze nie wiem, czy ktoś mi właśnie nie zagląda przez okno do mieszkania!

  2. Zdjęcia z falami – piękna esencja żeglarstwa . Zdjęcia z wysokości efektowne, podobnie jak wcześniejsze z latawca … 🙂 Pozdrowienia !

  3. Witajcie,
    Piękne zdjęcia. Dbajcie o Adama.
    Adam może przy okazji sprzedaż kilka pakietów Elementarza XXI wieku.
    Mariusz oglądacie mistrzostwa? Właśnie leci mecz otwarcia.
    Pozdrowienia z placu boju.
    Radek

Leave a Reply to Radek AdamczykCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading