Mariusz
Neptun obdarzył nas swoją łaskawością, pozwalając na dopłynięcie jednym halsem na Vanua Balavu. Spędziliśmy kilka dni w doskonale osłoniętych od wiatru kotwicowiskach północnej części wyspy. Baraszkując, jednocześnie czekaliśmy na osłabienie silnego pasatu. Był on wzmocniony intensywnym niżem z centrum poniżej Tonga. Nie chciałem ponownie męczyć Natalii i Tomka. Wiatr wiejący z południowego wschodu, dochodzący do 30 węzłów, nie dawał innej opcji na płynięcie, jak odwrót z Lau w kierunku zachodnim.
Nasz kontakt z mieszkańcami Dalaconi pozostawił pewien niedosyt, zapewne za sprawą wyludnienia wioski, spowodowanego weselem. Zasugerowano nam wtorek, na dzień wspólnej kolacji, czyli pięć dni od dopłynięcia, ale mając na pokładzie ekipę spędzającą z nami zaledwie dwa tygodnie, nie mogliśmy przyjąć zaproszenia.
Vanua Balavu jest atolem, w którego lagunie znajduje się kilka wysp, z mieszkańcami rozsianymi w dziesięciu wioskach. Postanowiłem przedłużyć pobyt w tym uroczym zakątku świata i popłynąć na samo południe atolu, do wioski Susui przy wyspie o tej samej nazwie. Miałem nadzieję, że w ciągu dwóch kolejnych dni zmieni się wiatr, by umożliwić nam żeglugę na południe Lau. Dystans do pokonania mieliśmy niewielki, zaledwie kilkanaście mil morskich, ale zmysły musieliśmy wytężyć do maksimum. Płynęliśmy wewnątrz atolu, a więc osłonięci od dużych fal. Byliśmy za to narażeni na czyhające pod powierzchnią wody głowy korala. Mapy tego rejonu są prawie bezużyteczne. Brakuje na nich szczegółów, rozjazd z rzeczywistością sięga pół mili i do tego wielkość błędu zmienia się wraz z naszym położeniem. Północna część Vanua Balavu jeszcze jako tako została odzwierciedlona na mapach, ale w przypadku Susui linia brzegowa na mapie była jakby z innej bajki. Dobre światło pozwoliło nam jednak bezpiecznie znaleźć kotwicowisko i po lunchu wylądowaliśmy w wiosce.
Przywitał nas Jacob, który zaprowadził nas do domu wodza. Sama ceremonia sevusevu trwała zaledwie kilka minut i nie zrobiła na nas wrażenia. Wódz wioski sprawiał wrażenie, jakby był zmęczony. Może dlatego, że dopiero co wrócił z Lamaloma – największej wioski atolu. Zostaliśmy jednak zaproszeni na wieczorne spotkanie mężczyzn z tej najmniejszej wioski atolu.
Po ciemku, na niskiej wodzie, przy pomocy latarki Jacoba udało nam się przecisnąć przez rafę. Impreza odbyła się w domu spotkań – bure. W odróżnieniu od normalnych domostw, zrobionych z blachy falistej, miejsce spotkań zbudowane było z drewnianych pali i z palmowym poszyciem. Dom miał owalny kształt. Na szczycie siedział sam wódz, z jego lewej strony usiadł brat, a mnie posadzono z prawej strony. Przed nami stała misa tanoa z napojem z kava, z której płyn nabierano miseczką z kokosa. Kolejność picia była zgodna z hierarchią, najpierw wódz, potem jego brat, następnie ja jako przywódca gości, potem cała reszta. Chciano nas najwyraźniej zaoszczędzić, gdyż nasze czary z kokosa nie wypełnione były nawet do połowy. Ostatnim pijącym był mistrz ceremonii, którym zawsze jest ta sama osoba. Napój nigdy się nie kończył, gdyż był po zakończeniu kolejki uzupełniany przez mistrza ceremonii. Jeden z jego pomocników podawał mu sakwę wypełnioną proszkiem korzenia kava. Mistrz dolewał do tanoa wodę, po czym maczał i wyciskał w niej skarpetę. Drugi z pomocników czyścił sakwę. Płyn miał cierpki smak i przypominał wyglądem błoto. Przed przyjęciem czary kokosowej musieliśmy klasnąć w dłonie, wypowiedzieć magiczne słowo bula, wypić drink jednym hałstem i klasnąć na znak radości jeszcze trzy razy. Czas między kolejnymi rundami wypełniony był śpiewem, drugiej co do ważności kapeli z Lau. Trzeba przyznać, że chłopaki dawali radę. Przy akompaniamencie dwóch gitar i ukulele dali nam świetny koncert. Po którejś kolejce wyszło na jaw, że nasz Tomek też gra na gitarze. Tak więc wieczór przebiegł nam w atmosferze mieszanej muzyki, fidżijsko – szantowej. Było sporo śmiechu i oklasków. Tomek został okrzyknięty Eltonem Tomem. Chyba już do końca rejsu zostanie Eltonem… Nie pamiętam ile wypiliśmy tego płynu, ale z pewnością sporo. Efekt nie był jednak piorunujący. Może sny miałem bardziej kolorowe…
Na rano umówiliśmy się z trzema mężczyznami z wioski Jacobem, Tiko oraz Sevy – synem wodza. Zabrali nas swoją łodzią do sąsiedniej zatoki, gdzie przygotowali dla nas istną ucztę ostrygową. W części tej zatoki, nazywanej Hidden Lagoon (na tyle ukrytej, że nie ma jej na naszej mapie) żyją przyczepione do skał i korzeni drzew namorzynowych ostrygi. Jest to jedyne miejsce w całym atolu, gdzie one występują. W życiu nie zjadłem tylu ostryg. Przygotowano dla nas dwa worki pełne tych stworzeń. Były ogromne i do ich otwierania Sevi wykorzystywał sprytny patent. Wrzucał je na rozpalone drewno, a gdy robiło im się za gorąco nie miały już ochoty, by angażować całą energię na ściskanie wieczka muszli. Savi nieco popalił sobie dłonie, ale zaoszczędził mnóstwo czasu przy otwieraniu ponad stu ostryg. Jedliśmy je w sosie ze świeżo wyciśniętych dużych limonek z roztartymi w palcach papryczkami piri piri. Palce lizać! Całość uzupełniały korzenie cassava upieczone w ognisku, smakujące podobnie do naszych ziemniaków.
Chłopakom odwdzięczyliśmy się butelką naszego domowego przysmaku z własnej destylarni. Sevi zaproponował nawet Eltonowi dom w jego królestwie. Ten jednak wolał zostać z nami na łódce.
Po tak wspaniałej uczcie Neptun zafundował nam miłą niespodziankę. Wiatr odkręcił do północno wschodniego. Długo się nie zastanawiałem. Postanowiłem wykorzystać go, by dotrzeć do Fulaga – pięknej wyspy oddalonej od Susui o 120 mil na południowy wschód. Nie spodziewałem się, że podczas tego krótkiego rejsu uda się nam odwiedzić jednocześnie dwa najciekawsze atole Grupy Lau. Na Susui byliśmy zaledwie drugim jachtem w tym roku. Ciekawe czy ktoś przed nami dotarł na Fulaga.
- w drodze na ląd na Susui Island
- Jareczek na tle Susui
- Jacob prowadzi nas do wodza wioski
- bure – dom spotkań
- blond anioł z Susui
- Mariusz z wodzem wioski na Wyspie Susui
- Tiko koszący trawę przed szkołą
- idziemy odwiedzić szkołę w Susui
- klasa szkolna
- w czasie lekcji
- nasza ekipa z nauczycielem ze szkoły w Susui
- na podwórku
- Katharsis II przy Susui Island
- Mariusz podczas ceremoniału picia kava
- Tomek próbuje lokalne specyfiki relaksujące
- kava podawana jest w miseczkach z kokosa
- nalewanie kava do kokosowych miseczek
- podczas picia kava na Susui
- zespół muzyczny z Susui podczas wieczornego picia kava
- najmłodszy uczestnik spotkania
- Tomek przejął gitarę i został nazwany Eltonem Tomem
- wody laguny przy Susui
- jedziemy na ostrygowe śniadanie 10.06.2014
- szmaragdowa woda w lagunie i rozsiane na niej wyspy
- plaża, na której przygotowano dla nas ostrygową ucztę
- złoty piasek i palemki
- nasza ekipa na spacerze po plażach Susui
- można posiedzieć pod palemką lub na palemce
- Jarek ujarzmia ośmiornicę
- Sevi szykuje dla nas cassava
- Hanuś otwiera ostrygi
- skarb otwarty
- tyle ostryg już zjedliśmy, a to nie koniec uczty
- ostryga z Wyspy Susui
- gotowe ostrygi płuczą się w morskiej wodzie
- Natalia podczas ostrygowego śniadania
- przymiarka do maczety – dobrze leży w ręce
- Jacob pokazuje nam miejsce spoczynku pierwszego wodza Susui
- Sevi, Tiko, Mariusz i Jacob na rufie Katharsis
- częstujemy gości trunkiem własnej roboty
- pamiątkowe zdjęcie w kokpicie Katharsis
Super, że znów piszecie w miarę regularnie. Zawsze zaglądamy do Was z ciekawością, bo Wasz blog był onegdaj obok kilku innych (między innymi Kuby) dużą inspiracją. Od tamtego czasu wiele się pozmianiało.
Pozdrowienia z Filipin dla całej załogi, gdybyście byli kiedyś w okolicy, dajcie znać, może będzie okazja na integracyje piwko.
Pozdro
http://poluzujtamgdzieciecisnie.blogspot.com/
Mariusz, napisz proszę jakie są wymiary Katharsis II ? Mam na myśli długość, szerokość, pow.żarli (grot +fok) , zanurzenie, pow. pokładu/deku .Dzięki.
Tak wspaniale czyta się Was, zaczynam już czuć wakacje. Dobrze że jeszcze kilka dni i też mogę zacząć labę. Pozdrawiam