Mariusz:
Ocean Południowy zaskoczył mnie swoją przyjaznością. Jedną z moich obaw było, czy damy radę piłować ostro pod sztormowy wiatr, by utrzymać kierunek na Nową Zelandię. Okazało się, że jacht i załoga radziły sobie nieźle w takich warunkach. Groziło nam, że wylądujemy w Auckland na dwa tygodnie przed planowanym powrotem załogi do kraju. W niedzielę 22 lutego skręciliśmy więc na północny zachód, by nadkładając nieco drogi wylądować na samym południu Nowej Zelandii. Miałem w ten sposób szansę pokazać naszej ekipie chociaż kawałek najciekawszej i najdzikszej części tego kraju, czyli Stewart Island i kilka fiordów Wyspy Południowej.
Przed lądowaniem w Bluff czekał na nas jeszcze jeden sztorm – słynny w Australii „southerly change”, chyli zmiana o 180 stopni kierunku wiatru z północno – wschodniego na południowo – zachodni. Była to dla nas wyjątkowo miła zmiana, gdyż po raz pierwszy od dwóch tygodni powiał nam wiatr baksztagowy. Morze ponownie wybudowało się, ale nie na tyle, by wyrządzić nam jakąkolwiek krzywdę. W tym samym czasie przecinał się nasz kurs z jachtami biorącymi udział w Barcelona World Race. Minęliśmy się z nimi o zaledwie kilkadziesiąt mil, tracąc szansę na ciekawe zdjęcia z tego rzadkiego na Oceanie Południowym spotkania.
Do Bluff dopłynęliśmy w czwartkowe przedpołudnie. Odprawiliśmy się sprawnie w miłej atmosferze. Poza celnikami i pracownikami portu powitała nas również załoga „Spirit of Hungary” – jachtu biorącego udział w Barcelona World Race, który miał tutaj postój, z powodu luźnego kila. Nasza lista awarii, po tak trudnej wyprawie jest wyjątkowo krótka: zmasakrowane szoty sztaksla, jeden szot genui oraz uszkodzona echosonda. Na podsumowanie rejsu poczekamy zapewne do Auckland, gdyż mamy jeszcze przed sobą sporo żeglugi, wcale nie leniwej. Wody otaczające Nową Zelandię pokazały nam swój pazur w zeszłym roku podczas opływania tego kraju dookoła. Pogoda często wymusza postoje i czekanie na właściwe okno wiatrowe.
Tym razem nie mieliśmy zbyt wiele czasu na rozkoszowanie się pobytem na lądzie. Bluff nie jest atrakcyjnym miejscem, w którym chciałoby się spędzić kilka dni. Jest małym miasteczkiem portowym na końcu świata. Jeszcze tego samego popołudnia uzupełniliśmy zapasy warzyw i owoców. Przyjęliśmy po kilka kufli piwa w lokalnej spelunie i zjedliśmy powitalny obiad w jedynym hotelu.
Rano udało nam się doprowadzić wygląd jachtu do jako takiego stanu i popłynęliśmy do Oban, jedynego miasteczka na Stewart Island. Lubię wracać w znane mi miejsca. Tu rok temu pogoda trzymała nas w objęciach przez kilka dni. Tym razem wiatr miał sprzyjać naszemu płynięciu na południe wyspy, ale aura przywitała nas przeszywającym na wskroś kapuśniaczkiem. Na uliczkach nie było żywego ducha. Za to pub hotelowy tętnił życiem. Szpilki nie można było tam wsadzić. Trochę lepiej było późnym wieczorem, gdy wróciliśmy z wyśmienitej kolacji. Udało nam się wmieszać w barwny tłum lokalnych mieszkańców, dla których pub jest miejscem spotkań. Namawiano nas byśmy zostali w Oban kilka dni, gdyż 1 marca rozpoczyna się sezon poławiania ostryg w cieśninie Foveaux, słynnych bluff oysters. Czasu mamy niewiele i rankiem podnieśliśmy kotwicę, by udać się ku brzegom Ulva Island w Peterson Inlet.
W ciągu trzech dni pobytu na Stewart Island udało nam się rzucić kotwicę w 6 różnych miejscach, odbyć 4 wycieczki lądowe oraz zejść pod wodę. Istna japońska wycieczka. Zdążyliśmy złowić kilka błękitnych dorszy, kopę przegrzebków (ang. Scalops), trzy ośmiornice i 12 paua – (ang. abalone). W zeszłym roku wyłowiliśmy tylko jedną abalone (maoryska nazwa – paua), nie wiedząc gdzie ich szukać. Tym razem Hania dała popis swych łowieckich umiejętności, znajdując sześć podczas jednej sesji pływania tylko z maską i rurką. Nurkując w poszukiwaniu przegrzebków mieliśmy bliskie spotkanie z samicą lwa morskiego (uchatki). Wyraźnie nie podobało jej się to, że jesteśmy na jej terytorium. Podpływała do nas z prędkością torpedy, by stanąć twarzą w twarz pokazując swoje dorodne uzębienie. Nie wyglądało to na chęć zabawy i po szturchnięciu nosem głowy Ani i Żuchla oraz capnięciu mojego kaptura woleliśmy zakończyć nurkowanie.
Nasz rejs wzdłuż wybrzeży wysp nowozelandzkich musi odbywać się w ekspresowym tempie. Nocą z niedzieli na poniedziałek przechodził nad nami sztormowy front z wiatrem wiejącym z północnego zachodu o prędkości 55 węzłów. Zaraz po jego przejściu pojawiło się krótkie okno na popłynięcie do pierwszego z fiordów na Południowej Wyspie– Dusky.
Jest wtorek 3 marca, godzina 0700 czasu n owozelandzkiego (UTC+13). Przekraczamy wzburzoną Foveaux Strait. Do Dusky Sound powinniśmy dotrzeć w ciągu kilku godzin.
- mamy towarzystwo
- albatros szybujący nad falami
- zgrane trio
- Misio z poranną kawką
- dopływamy do Bluff 26.02.2015
- przed nami port w Bluff
- poruszenie na pokładzie
- Ania z Tomkiem szykują cumy
- Spirit of Hungary – łódka biorąca udział w Barcelona World Race
- przed pubem w Bluff
- Ranczo – sezon 5
- Ranczo – sezon 6
- ulice Bluff
- Katharsis II w Halfmoon Bay przy Stewart Island
- Half-moon Bay
- nasza załoga na kolacji w Oban
- Tomasz z szyszunią
- langusta ze Wyspy Stuart
- idziemy na spacer po Ulva Island
- ścieżka na Wyspie Ulva
- Rimu
- Hanuś i Mariusz na Wyspie Ulva
- Tomtit
- Ania i dwa Mariusze na West End Beach
- Oystercatcher
- Sydney Cove na Wyspie Ulva
- Wojtek i Doktore
- Katharsis w Peterson Inlet na Wyspie Stuart
- Admirał i reszta ekipy
- pierwsza ryba złapana w tym rejsie
- rośliność w North Arm w Pegasus Harbour
- zachód słońca w Pegasus Harbour
- brzegi North Arm o poranku
- płyniemy zobaczyć Belltopper Fall
- Wojtek na wodospadzie Belltroppel
- Mariusze i Ania przy wodospadzie
- spokojna woda przed wodospadem
- Wojtek na tamie
- Katharsis II w Diprose Bay w North Arm
- przesmyk prowadzący do Smugllers Cove
- Smugllers Cove
- palma paprociowa
- Mariusze, Wojtek i Robert w Smugllers Cove
- Tomek łowi dorsze
- mieszkaniec Smugllers Cove
- w South Arm szykujemy się na nurka
- Ania i Hania gotowe na nurka
- Żuchel przed nurkiem w Pegasus Harbour
- nasze zdobycze – przegrzebki
- Giewont na Wyspie Stuart
- Katharsis II w South Arm w Pegasus Harbour
- kormorany
- Hanuś rusza na polowanie na paua
- Hania z wyłowioną paua
- paua (abalone) wyłowione w South Arm
- Wojtek z Mariuszem oprawiają przegrzebki
- paua już jako danie kolacyjne
- góra w promieniach wschodzącego słońca
- wschód słońca oglądane w Arm South 02.03.2015
- Pegasus Harbour o poranku
Piękne miejsca i super zgrana ekipa! Gratulacje!
Gratuluję zakończenia bardzo ciężkiej wyprawy, naprawdę z zapartym tchem czyta się wasz blog.Do zobaczenia gdzieś na końcu świata.
Halo halo,
poproszę dokładne info kiedy ekipa wraca 🙂
(Tato, włącz telefon. Babcie pozdrawiają 🙂 )
żeglara
Ławeczna z Rancza! Ha, mistrzostwo świata! Gdyby jeszcze tylko gdzieś w pobliżu znalazł się mamrot to wszystko by się zgadzało! Ale może i dobrze, ze bez, zdrówko najważniejsze. Powodzonka w dalszej podróży! 🙂 Pozdrowienia:)
Wielkie brawa dla Naszego Kapitana !!! Gdy Selma z wielkim trudem przebija się przez zamarzający śniż i pak Wy już jesteście spokojni i bezpieczni.
Wielkie brawa dla Mariusza i całej załogi.
no proszę , znowu krótkie spodenki 🙂
Za każdym razem, jak czytam opisy Waszych podróży to mam ochotę się tam do Was teleportować 🙂 A tak pozostaje mi nic innego, jak tylko pozazdrościć 🙂 Zdjęcia, widoki – wspaniałe! Podkradam kilka przegrzebków i wrócę w poszukiwaniu nowego wpisu 🙂 Pozdrawiam Was! 🙂
Pięknie! Ranczo – najlepsze 🙂 Trzymajcie się ciepło.