Po niecałych 10 dniach rejsu rzucamy kotwicę – Luizjady na Papua Nowa Gwinea


Mariusz:

Wiatr, który stężał szóstego dnia od wypłynięcia z Nowej Zelandii już nam nie odpuścił prawie do samej Papuy Nowej Gwinei. Rzadko spadał poniżej 7B, a często powiewał z siłą 8B. To trochę dużo, jak na wiatr w pasatach, ale mamy ponownie po pięciu latach nietypowy rok. Ten rok jest rokiem El Nińo. Nie wdając się w szczegóły, oznacza to występowanie anomalii pogodowych. Monsuny wprawdzie opóźniają się, ale wiatry bywają często nadspodziewanie silne, a trasy tajfunów mogą przechodzić nad obszarami uważanymi za wolne od nich. Nie pozostaje nam nic innego, jak być nieco bardziej wyczulonym, na to co dzieje się dookoła nas.
Planujemy lipiec spędzić w rejonie Papui Nowej Gwinei. Tu pogoda nie rozpieszcza, gdyż dominują układy niżowe znad równika. Jest tu wprawdzie ciepło, ale i mokro. Przy głównym lądzie możemy spodziewać się burz prawie co drugi dzień. Większe obawy niż przed pogodą dotyczą naszego bezpieczeństwa. Będziemy musieli być szczególnie ostrożni, zwłaszcza w okolicach większych skupień ludzi. Niestety, mimo że niewielu żeglarzy odwiedza ten rejon, to co roku dochodzi tu do napadów i rabunków. Podobne (chociaż mniejsze) zagrożenie występuje na Salomonach, gdzie gościliśmy w zeszłym roku i tam spotkaliśmy się tylko z życzliwym przyjęciem. Mam nadzieję, że i z Papui wyniesiemy same ciepłe wspomnienia. W sierpniu popłyniemy na Palau, gdzie będziemy musieli uważać na tajfuny, by we wrześniu spłynąć do Indonezji.
Tym razem wiatr silniejszy od normalnego pasatu pomógł nam w żegludze. Wprawdzie jazda w czwórkę oznacza małe wachty, w zasadzie jednoosobowe, ale od momentu, gdy wiatr stężał, przestały nawiedzać nas porywiste szkwały. Jazda baksztagiem należy do najprzyjemniejszych i tak było tym razem. Płynęliśmy z grotem zredukowanym do drugiego refu, a nasza genua rzadko powiewała 100% powierzchnią. W ciągu trzech dni przepłynęliśmy 680 mil morskich, co jest imponującym wynikiem, zważywszy skromną załogę i iście nie regatowe nastawienie do żeglugi.
Noc z 29 na 30 czerwca przyniosła zelżenie wiatru, ale nie na tyle, by nie zdążyć przed zmrokiem do wnętrza Atolu Calvados. Wczoraj udało nam się złapać dwie pierwsze ryby i w ten sposób urozmaiciliśmy nasz jadłospis. Carpacio z tuńczyka świeżo wyciągniętego z wody należy niewątpliwie do naszych ulubionych dań. Luizjady przywitały nas nie tylko świeżymi rybami, ale przede wszystkim cudownymi kolorami nieba o zachodzie słońca nad turkusowo-błękitną wodą laguny.
Nie zdążyliśmy już dopłynąć do Panasia. Po przejściu przesmyku Duchateau rzuciliśmy kotwicę w cieniu Panuwabobaina Island. Hania z Olą nie odmówiły sobie przyjemności, wskoczenia do wody. Naszym komitetem powitalnym byli rybacy, którzy na tych niezamieszkanych wysepkach mają swoje obozowiska. Pierwsze kontakty zostały nawiązane. Dzisiaj w południe przenieśliśmy się na kotwicowisko przy Panasia Island, gdzie Hania z Olą znowu pływały z maskami wypatrując podwodnych cudów.
Jest 1 lipca godzina 1900 czasu łódkowego (UTC +10). Stoimy na kotwicy przy Panasia Island 11°08’ S 152°20’E.

Kategorie:Morza i Oceany, Oceania, Pacyfik, Papua Nowa Gwinea

3 komentarze

  1. Świetny pomysł z dodaniem filmiku do wpisu! Może uczynić z tego regularną praktykę? 🙂 Opłynęliście kawał świata, a chyba jedyne filmy to te z NWP – warto wrzucać częściej 🙂

  2. Piękne widoki! Sam chciałbym kiedyś wybrać się na taką szaloną wycieczkę – nie wiem czy mi się uda popłynąć gdzies w długi rejs statkiem ale byłoby to spełnienie moich marzeń! Uwielbiam wodę, słońce a jeszcze ta cudowna plaża na końcu – dla takich niespodzianek można podróżować wiecznie! Pozdrawiam!!

  3. Super! Zazdroszczę!

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: