Powrót na Panasia


Po dziewięciu miesiącach udało nam się wrócić na Panasia Island. Będąc drugi raz na Luizjadach chcieliśmy sprawdzić jak się miewają John i Gwen, których poznaliśmy we wrześniu zeszłego roku i których bardzo polubiliśmy. Po dopłynięciu do niewielkiej plaży osłoniętej pierścieniem rafy zobaczyliśmy znane nam chaty. Po zakotwiczeniu podpłynęła do nas na swojej pirodze żona wodza – Gwen z wnuczką Sevelyną. Okazało się, że wodza nie ma we wiosce, gdyż popłynął na kilka dni na główną wyspę archipelagu. Gwen rozpoznała na mojej szyi naszyjnik, który podarowała mi podczas naszego ostatniego spotkania i bardzo ją wzruszyło, że go noszę. Zapytaliśmy o zdrowie członków rodziny i o ogrody, które bardzo ucierpiały podczas zeszłorocznego huraganu. Okazało się, że wciąż nie udało im się odbudować wszystkiego. Panasia jest wyspą o stromych i skalistych brzegach, na których niewiele jest płaskich powierzchni. Wiedzieliśmy, ze ogrody są na zboczach i zapytaliśmy, czy moglibyśmy je zobaczyć. Gwen zaproponowała, że zaprowadzi nas tam jej córka Dorothy.
Droga do ogrodów okazała się stromą ścianą skalną, na którą trzeba się było wspinać przytrzymując liany i szukając ustępów w skale. Spodziewaliśmy się, iż po dotarciu na miejsce zobaczymy ukryty na szczycie kawałek płaskiego terenu. Okazało się jednak, że ogrody położone są na wąskich półkach skalnych. Ledwie wykradzione górom kawałki ziemi obsadzone były skromnie bananowcami i drzewami papai. Znaczna część ogrodów wciąż nosiła ślady zeszłorocznego huraganu. Uprawianie tych skrawków ogrodów i docieranie do nich po prawie pionowych ścianach z pewnością nie należą do łatwych zadań. Z góry roztaczał się przepiękny widok na lagunę i zakotwiczoną w zatoce Katharsis II.
Na Papui przyjęte jest handlowanie z jachtu z lokalną ludnością. W zamian za ubrania, latarki, baterie, żyłki i haczyki do łowienia, materiały szkolne oraz produkty spożywcze takie jak cukier, mąka, ryż można otrzymać świeże warzywa, owoce oraz ryby. Wzruszające było, gdy Gwen zapytana co potrzebują, odpowiedziała, że nie może o wiele prosić, bo jej ogrody są wciąż nieodbudowane i za wiele nie jest w stanie nam zaoferować. Nie chcieliśmy ich urazić po prostu dając im rzeczy. Poprosiliśmy więc o langusty, którymi zostaliśmy bogato obdarowanie w zeszłym roku. Mogliśmy się też odwdzięczyć Dorothy za zabranie nas na wycieczkę do ogrodów i tym sposobem doszło do wymiany. Gwen wysłała chłopaków na poszukiwania langust. Wiał silny wiatr i przez rafę przelewały się spore fale. Młodzi poszukiwacze langust nie poddawali się, czego efektem były wyłowione cztery dorodne sztuki. Wracając z rafy wrzeszczeli z całych sił, serfując w silnym półwietrze. Sąsiedzi z innej wyspy mieli mniej szczęścia, gdy na wysokości zakotwiczonej Katharsis II rozerwali żagiel. Nie pozostało nam nic innego, jak sięgnąć do naszych zapasów żaglomistrzowych i wspomóc zrozpaczonych młodzieńców taśmami do klejenia spinakerów oraz igłami i nićmi.
Na pożegnanie upiekliśmy dla Gwen jej rodziny ciasto i muffinki, które sprawiły dzieciakom (i nie tylko) dużo radości. Po miłym spotkaniu na Panasia Island popołudniu podnieśliśmy kotwicę i opuściliśmy Luizjady.
Obraliśmy kurs na Samarai Island nieopodal głównego lądu, gdzie umówiliśmy się na odprawę. Samarai jest niewielką wyspą, która miała historyczne znaczenie. Niegdyś była ona stolicą wschodniej Papui i w ten sposób kontrolowała handel w całym rejonie. Przed drugą wojną światową zamieszkiwało tą maleńką wyspę ponad 600 Europejczyków. Z czasem Samarai okazała się za mała i to po okresie przepychanek o władzę spowodowało, iż w latach siedemdziesiątych stolicę powołano w Alotau na głównej wyspie w Milnie Bay. Przeniesiono tam wszystkie urzędy, zostawiając jednak na posterunku jednego celnika, który może odprawiać przypływające na Papuę jachty. Z przewodników żeglarskich dowiedzieliśmy się, że jest to urokliwe miejsce, a celnik o imieniu Feliks jest przemiłym gościem, więc tutaj postanowiliśmy dokonać pierwszych formalności z odprawą. Na kwarantannę i tak będziemy musieli popłynąć do Alotau, ale część paszportową i celną mamy już za sobą.
Na Samarai znajduje się wiele pozostałości po poprzednich mieszkańcach – ruiny ogromnych hal pokrytych podziurawioną i przerdzewiałą blachą oraz pozostałości po nabrzeżu, które straszy teraz wielkimi pustymi polerami. Spacerując po wiosce zaproszeni zostaliśmy do szkoły na oglądanie konkursu wiedzy dla czwartoklasistów. Chwilę poprzyglądaliśmy się zawodom i wróciliśmy na jacht, by jeszcze tego samego dnia popłynąć w nowe miejsce. W drodze na kotwicowisko przy Wyspie Rogea popłynęliśmy w okolice Doini Island, gdzie znajduje się stacja czyszcząca mant. Te majestatycznie pływające ryby przypływają tu, by na niewielkiej głębokości poddawać się zabiegom kosmetycznym wykonywanym przez małe rybki. Najlepiej jest takie miejsce odwiedzać podczas przypływu, gdyż prądy niosą wówczas czystą wodę i widoczność jest rewelacyjna. My się niestety nie wstrzeliliśmy w przypływ, tylko odpływ i zmącona woda z zatoki wypływała do oceanu. Z pokładu widzieliśmy manty, więc wskoczyłam z maską i małym aparatem fotograficznym do przesmyku. Woda jednak była mętna i nie mogłam wypatrzeć pod wodą mant, nawet jak były całkiem blisko. Zamiast spotkania z mantami, zaliczyłam za to bliski kontakt z dużą meduzą, która postanowiła się do mnie poprzytulać. Efekt był taki, że jak poparzona (i to dosłownie) wyskoczyłam z wody. Tomek od razu polał mnie obficie octem, żeby zneutralizować odczyn alergiczny. Zażyłam też leki i po paru godzinach obrzęki zniknęły. Zaczerwienienie i krosty pewnie jeszcze przez parę dni będą mi przypominały o tym spotkaniu.
Z Zatoki Lgawata przy Wyspie Rogea, gdzie spędziliśmy piątkowe popołudnie w sobotę rano popłynęliśmy do Discovery Bay w Zatoce Milnie. Znajduje się tam wioska Waga Waga, z której będziemy chcieli zorganizować wycieczkę w górę rzeki i pod wodospady. Z jednym z mieszkańców jesteśmy umówieni, iż w poniedziałek będzie naszym przewodnikiem.
Niedziela miała być dniem odebrania z Alotau naszej ekipy. Na razie dotarła Agata z Jankiem – cali i zdrowi, tylko nieco wymęczeni po kilkudziesięciogodzinnej podróży. Zbyszek, który miał przylecieć z Port Moresby do Alotau tym samym samolotem, niestety utknął wczoraj w Tokio. Odwołano jego samolot z Japonii na Papuę, ze względu na szalejący tajfun. Zbyszek póki co poleciał z Tokio do Hong Kongu , skąd powinien jutro złapać samolot do Port Moresby i dalej do Alotau. Ma do nas dotrzeć we wtorek rano. Trzymamy kciuki i miejmy nadzieję, że nic już mu planów nie pokrzyżuje.
Na noc wracamy z Alotau do Discovery Bay, skąd jutro planujemy ruszyć na wycieczkę.

Kategorie:Oceania, Papua Nowa Gwinea

3 komentarze

  1. No siemanko dzielna załogo. A tak jakoś się troszkę opuściłem z czytaniem Waszego bloga i dziś taka miła niespodzianka , zaglądam do Was a tu nowe wpisy. Jak zwykle dużo ciekawych rzeczy się dzieje na Katharsis ale ja dziś cieszę się , że Was widzę . Ot , po prostu. Trzymajcie się ciepło. Krzychu.

  2. Ale nas radośnie wkurzacie. Pięknie tam, bawcie się, poznawajcie i zostawiajcie dobre wspomnienia. Jak dotarła poznańska część załogi to i dotarły “prezenty”. Mam nadzieję, że Agata opowiedziała o przygodach z poczta. Czekamy na dalszy ciąg …

  3. Lubię poczytać o tych egzotycznych miejscach ale mam pytanie i prośbę. Czy jesteście wstanie pijąc miejscowe piwo odkleić kilka etykiet z butelek lub beczek albo zabrać z miejscowego pubu podstawki reklamujące tamtejsze piwo ? Wiem dziwacznie to brzmi ale kolekcjoner ima się różnych forteli aby zdobyć nowe wzory do zbioru a etykieta z Wysp Cooka z mariny Big Mama’s yacht club, która zobaczyłem na waszym blogu do tej pory śni mi się po nocach 😉 Z browarów Papui najbardziej poszukuje ich najnowszego dziecka South Pacific radler beer

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: