Relaks na nurkowiskach Nowej Irlandii


Mariusz:

Płytkie wody zatok Duke of York mają bajeczny kolor, ale ich przeźroczystość pozostawiała wiele do życzenia. Po dniu spędzonym na pławieniu się w wodzie czas było na zmianę otoczenia. Okolice Rabaul słyną z niezłych wrakowych nurkowisk. Leży tam kilka okrętów i samolotów zatopionych w czasie II Wojny Światowej. Ten rodzaj nurkowania nie należy do Hani ulubionego, a już z pewnością nie jest odpowiednim dla Oli i Janka, którzy dopiero co po raz pierwszy zeszli pod wodę przy Tewara. Postanowiłem więc po raz kolejny postawić żagle i wpłynąć na Morze Bismarcka, by udać się w północne okolice Nowej Irlandii.
Nowa Irlandia jest wąską, ale długą na 200 mil wyspą. Na zachód od niej leży Nowy Hanower, który w większej części otoczona jest laguną. Miejsce to uznawane jest za najlepsze na Nowej Gwinei do spotkania oceanicznej ryby. Póki co ryby te dały nam się we znaki urywając większość przynęt.
Żegluga po wodach Papui Nowej Gwinei bardzo często wymusza używanie silnika. Okresy bezwietrzne występują tutaj niezwykle często. Morze Bismarcka leżące między Nową Brytanią a Nową Irlandią rzadko nawiedzają pasaty. Ale ten rok jest nieco inny, za sprawą El Ninio. Silny wiatr, którego nie zapowiadała żadna z prognoz, towarzyszył nam niemal od początku. Pozwoliło to na szybką żeglugę i mimo dużej redukcji powierzchni żagli, po 14 godzinach wpływaliśmy pomiędzy Nową Irlandię a Djaul Island. Przy brzegach tej ostatniej zamierzałem spędzić sobotni dzień, ale dopływaliśmy do niej jeszcze przed świtem, co wymusiło zmianę planów i popłynięcie w okolice Nowego Hanoweru. Na północy Nowej Irlandii leży stolica prowincji Kavieng. Nie chciałem tam zawijać, by uniknąć obowiązku dokonywania odprawy. Tutaj w każdym mieście, gdzie są celnicy powinniśmy odprawiać się. Nie dość, że zabiera to czas, to narażani jesteśmy na wymuszanie na nas nieformalnych opłat, czy to w formie kilku butelek wina, czy wręcz w gotówce. Tak wygląda tu organizacja życia.
Na temat miejsc do kotwiczenia w tym rejonie nie znalazłem żadnych informacji. Nic dziwnego, skoro prawie nikt tu się nie zapuszcza. Do tego nasza mapa Navionicsa przesunięta była o około milę w stosunku do rzeczywistości, a więc poza zakresem możliwości jej skorygowania. Tym razem mapy Maxsea były dokładniejsze i po analizie zdjęć satelitarnych z Google Map zdecydowałem wpłynąć Katharsis II w lagunę pomiędzy Nową Irlandię a Nowy Hanower w okolice kilku uroczych, małych wysepek, skąd mieliśmy mieć blisko do najlepszych miejsc nurkowych, w przesmykach między wyspami. Z pomocą Janka na bomie, Hani na dziobie i naszej sondy patrzącej do przodu bez większych problemów przeciskaliśmy się między rafami, by w końcu rzucić kotwicę w bezpiecznie wyglądającym miejscu. Stanęliśmy w równej odległości między Upos a Utokol Island bardzo blisko dwóch raf. Po kilku minutach mieliśmy na pokładzie pierwszego gościa, sołtysa (jak go nazwaliśmy) z Upos Island. Douglas radził nam byśmy się przestawili we wcięcie w rafie w samym przesmyku, gdyż nikt jeszcze w lagunę się nie zapuszczał. Ale myśmy stali wmurowani, jak w beton i nie było sensu ponowne przeciskać się między rafami, by stanąć w miejscu z silnymi prądami. Zgodziliśmy się co do wysokości opłaty za kotwicowisko i mogliśmy rozpocząć wakacje, jak nazwaliśmy naszą przerwę w żegludze po Papui Nowej Gwinei.
El Ninjo przyniósł ze sobą podwyższoną o jakieś 2 stopnie temperaturę wody. Woda była ciepła jak zupa, a jej temperatura miejscami przekraczała 30 stopni. W lagunie nie spotkaliśmy dużej ryby. Rekiny miały czekać na nas na zewnątrz. Nie mniej Agata i tak nie chciała wychodzić z wody, gdyż różnorodność rafowych ryb była porażająca. Miejsca do nurkowania w przesmykach Byron i Planet uznawane są za trudne. Trochę obawialiśmy się zabierać ze sobą niedoświadczonych nurków. Pierwsze zejście pod wodę zrobiliśmy tylko w trójkę z Hanią i Zbyszkiem. Woda przy Byron Wall była niestety średnio przeźroczysta, ale zrekompensowały to trzy żarłacze. Były bardzo ciekawskie i przez kilka minut krążyły wokół nas. Ciepła woda zniechęcała jednak innych przedstawicieli głębin do zbliżenia się do rafy. Mieliśmy w tym roku pecha, podobnie jak rok temu w Marovo Lagoon, gdzie dopiero druga wizyta po miesiącu odsłoniła urok tego miejsca.
Wielkich drapieżników nie spotkaliśmy, ale za to gości w postaci lokalnej ludności mieliśmy w nadmiarze. Mieszkańcy okolicznych wysp wyglądem przypominali tych z Wysp Salomona. Byli bardzo przyjaźni. Podpływały do nas nie tylko dzieci, ale i całe rodziny, ciekawe białych przybyszy i ich wielkiego jachtu. O mieszkańcach Nowego Hanoweru nie wypowiadali się inaczej, jak „Ci dzikusi”. Każdy ma w sobie widocznie poczucie pewnej wyższości i odrobinę rasizmu. To było widoczne i tutaj. Nie mniej handel szedł na całego. Wymienialiśmy nasze zapasy na owoce, kraby, homary, rafowe ryby, muszle. Pojawił się nawet osobnik z prawdziwym obrazem, przedstawiającym scenkę krajobrazową. Pewnie należał do jakiegoś niemieckiego osadnika, skoro były tu w swoim czasie Niemieckie Terytoria Zamorskie.
Papua Nowa Gwinea nie należy do najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Dzięki złej reputacji turystyka kuleje, a odwiedziny żeglarzy należą do rzadkości. Wprawdzie pytani ludzie odpowiadają, że owszem, jachty często pojawiają się, ale gdy temat drążony jest głębiej, to okazuje się, że ostatnio przypłynął jakieś trzy lata temu. My w ciągu miesiąca pobytu spotkaliśmy tylko jedną jednostkę, na dobre zakotwiczoną w Rabaul. Pomni złych doświadczeń żeglarzy opisywanych na portalach, staraliśmy się pilnować i nie prowokować niebezpiecznych zdarzeń. Przyjęliśmy zasadę pojawiam się i znikam. Do pierwszej próby kradzieży doszło na Kirwinie, ale została udaremniona przez Hanię. Była na tyle bezczelna, że zdążyliśmy zareagować. Tym razem przybysze odwiedzili nas w środku nocy. Ponownie Haneczka została jako pierwsza wyrwana ze snu. Drobni rabusie zostali spłoszeni, oddalając się ze swoimi skarbami w kierunku Nowego Hanoweru. Najdziwniejszą ich zdobyczą był kosz z kremami do opalania. Wymknęło się nam kilka niepoprawnych politycznie określeń, ale straty nie były poważne i nie popsuły humorów i pozytywnego odbioru naszego pobytu.
Spenetrowaliśmy jeszcze trzy miejsca na północ i Zachód od Nowego Hanoweru. Mimo braku dokładnej mapy udało nam się znaleźć rafę, o której wiedziałem, że leży około kilometra od bariery rafowej przy North East Passage. Słynie z wielkiej ryby, gdyż mieszają się tu różne prądy. Widoczność pod wodą przekraczała 40 metrów. To rekompensowało brak oceanicznej ryby. Pływanie wśród ławic barakud, rogatnic, czy angel fish sprawiło nam wystarczająco dużo frajdy. Pod wodą doszło do spotkania z lokalnymi poławiaczami ryb, polującymi z kuszami i dzidami. Byli wniebowzięci, gdyż udało im się złapać 2-metrowego rekina. Szkoda ryby, ale w ich przypadku był to połów dla mięsa, a nie dla płetwy. Wracali wyraźnie podekscytowani niełatwą zdobyczą.
Mieszkańcy zachodniej części Nowego Hanoweru wcale nie okazali się dzikusami. Byli bardziej wycofani, nie nachalni. Pozwoliło nam to złapać chwilę oddechu i prawdziwie odpocząć. Spędziliśmy cały dzień przy bezludnej wyspie, czując się niczym Robinson Cruzoe.
W czwartkowy wieczór 23 lipca podnieśliśmy kotwicę z nad rafy przy Au Island i
udaliśmy się w kierunku Madang, gdzie mieliśmy zakończyć ten etap żeglugi.

Kategorie:Oceania, Papua Nowa Gwinea

3 komentarze

  1. Odpowiem w imieniu załogi, bo właśnie wróciliśmy:) Nie ma problemu z bezpieczeństwem, a działania profilaktyczne nie są w najmniejszym stopniu denerwujące czy też odbierające przyjemność przebywania tam. Nie trzymaliśmy wacht kotwicznych (poza jedną obok Madang), wieczorem w ciągu 10 min po prostu mocowaliśmy ponton,chowaliśmy co się dało do lokera i już. Przed rejsem udało się na podstawie dostępnych w sieci informacji określić które wyspy/rejony lepiej na wszelki wypadek omijać ze względów bezpieczeństwa i sprawdziło się to w 95%. Te 5% to kilka fantów pożyczonych w nocy z pokładu na wieczne nieoddanie przez nieznanych nam, ani tubylcom z okolicznych do kotwicowiska wiosek, złodziejaszków.

    Podarki to w 2/3 odzież (koszulki/spodenki/sukienki), reszta to artykuły wędkarskie, latarki, maski/okulary do nurkowania, ryż i puszkowane jedzenie. Szczególne duże zapotrzebowanie na wyspach jest na maski/rurki/okulary, ponieważ podstawową techniką połowu jest nurkowanie z kuszą. W trakcie rejsu rozdaliśmy i wymieniliśmy na różne lokalne dobra ponad 20 kilogramów takich podarków.

    Pozdrawiam!

  2. Witajcie 🙂
    cały czas z ciekawością czytam Wasze wpisy. Aktualnie zastanawia mnie, czy taka ciągła kontrola tego, co się dookoła jachtu dzieje w pobliżu wysp, ta konieczność znikania przed wieczorem, świadomość, że ogólnie nie jest zbyt bezpiecznie, nie odbierają Wam zbyt dużo przyjemności z eksploracji?
    A może widzicie, że niebezpieczeństwo jest zbyt wyolbrzymione?
    Druga sprawa, która mnie ciekawi, to podarunki dla mieszkańców wysp. Co to głównie jest, oczywiście prócz lizaków dla dzieci. Domyślam się, że odzież, ale co jeszcze?
    Pozdrawiam i życzę stopy wody (szczególnie teraz podczas kluczenia wśród raf).
    Maciek

Leave a Reply to JanekCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Nie sprzedawajcie swych marzeń

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading