Pierwsze dni na Palau


Palau zostało zasiedlone przez migrujących Melanezyjczyków i Polinezyjczyków na 1000 lat przed Chrystusem. Europejczycy pojawili się w XVI w. Pierwszymi kolonizatorami byli Hiszpanie, którzy sprzedali Palau Niemcom w 1899 roku. Japończycy po wypowiedzeniu wojny Niemcom w 1914 roku przejęli kontrolę nad Palau, które zostało im odebrane przez Amerykanów pod koniec II Wojny Światowej. Obecnie Palau jest niezależnym państwem stowarzyszonym ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki. I właśnie od Amerykanów zapożyczyli administracyjny ład i porządek, jak i rozbudowany system. Jest to niewielkie państwo, składające się z 26 wysp i 300 wysepek o łącznej powierzchni 458 kilometrów kwadratowych, zamieszkałych przez niecałe 21 tysięcy mieszkańców. Tak niewielkie państwo ma wydzielonych siedem stanów, jeden z nich zamieszkuje aż 20 mieszkańców. Inny podzielony jest na 10 prowincji. Każdy stan i prowincja mają swoje struktury. Chyba nie ma drugiego państwa na świecie z tak skomplikowaną i rozbudowaną administracją, zważywszy jego wielkość.
Po przypłynięciu na Palau pierwszy dzień upłynął nam na załatwianiu formalności, spacerze po Koror i kupowaniu pamiątek. Po kilku tygodniach spędzonych na Papui Nowej Gwinei i braku kontaktu z cywilizacją czuliśmy się nieco zagubieni chodząc po asfaltowych ulicach pełnych nowoczesnych samochodów, napotykając na każdym kroku knajpę. Była to ciekawa odmiana. Nie powiem czy na lepsze, czy na gorsze, bo wszystko ma swoje wady i zalety, ale z pewnością była to ogromna zmiana.
Z Agnieszką, Pawłem, Adamem i Tomkiem mieliśmy do wykorzystania czas do ich wylotu, czyli do soboty. Po wtorkowym kontakcie z miastem, w środę rano wypłynęliśmy na nasz krótki rejs po Palau. W ramach stanu Koror uzyskaliśmy pozwolenie na pływanie po obszarze Rock Islands. Jest to grupa wysp położonych na południe od Koror, gdzie znajdują się najciekawsze atrakcje turystyczne, czyli rewelacyjne miejsca nurkowe, piękne plaże, jezioro z nieparzącymi meduzami oraz archipelag Seventy Islands, które pokazywane są na większości folderów o Palau. Pogoda niezwykle nam dopisała. W środę było zupełnie bezwietrznie i słonecznie, co Mariusz wykorzystał na podpłynięcie w okolice Seventy Islands i zrobieniu kilku ujęć z drona. Wyspy te objęte są całkowitą ochroną. Nie wolno tam wpływać i prowadzić żadnej aktywności, dlatego zbliżyliśmy się na dozwoloną odległość i puściliśmy naszego małego szpiega. Zadanie było podwójnie podniecające, gdyż obszar ten jest niedokładnie zmapowany, a pod wodą kryją się niebezpieczne, czasami prawie niewidoczne, śmiertelne rafy. Muszę przyznać, że urok tego miejsca jest niepodważalny. Takiej ilości wysepek wyrastających z morza niczym grzyby nie ma nigdzie indziej. Pewne podobieństwo można znaleźć w wyspach z Grupy Lau na Fidżi i wyspach w Zatoce Panga w Tajlandii, jednak to co wyróżnia Palau, to niesamowicie krystaliczna woda, która te wysepki otacza.
Po sesji z dronem przenieśliśmy się w okolice sielankowej plaży przy Wyspie Babelomekang. Spokojna i czysta woda idealnie nadawała się do pływania z maską i rurką. Nie występuje tam szeroki pas rafy. Niemniej kilka porozrzucanych korali, na których jest mnóstwo życia, było rewelacyjnym miejscem do obserwowania życia podwodnego. Nie odmówiliśmy sobie również przyjemności pospacerowania po uroczej plaży.
Następnego dnia przenieśliśmy się w okolice obszaru Mecherechar, gdzie we wnętrzu jednej z wysp znajduje się słonowodne jezioro zamieszkałe przez wyjątkowe meduzy, które po pierwsze nie parzą, a po drugie pozyskują energię do życia w wyniku fotosyntezy. Atrakcją jest pływanie w Jellyfish Lake wśród tych pomarańczowych stworzeń. W przewodniku podano, że jest to mistyczne przeżycie. Wydawało nam się, że autorów trochę poniosło w tym opisie, bo przecież co może być przyjemnego w pływaniu z galaretowatymi zwierzakami. A jednak jest to niezwykłe doświadczenie. Unoszenie się w zielonkawej toni wśród tysięcy powoli przemieszczających się stworzeń wyglądających jak kosmiczne stwory jest niezwykłe.
Po Jellyfish Lake Mariusz zafundował nam jeszcze jedną atrakcję. Tym razem pływaliśmy pod łukiem wydrążonym w skale, przy którym zadomowiły się najróżniejsze gatunki miękkiego korala. Miejsce to nazywane jest Soft Coral Arch i leży w obszarze wyspy Ngeruktabel. W ciągu dnia wskoczyliśmy do morza z maskami i rurkami, a po zmroku ekipa nurkowa zaliczyła nocne zejście pod wodę. W sobotę, gdy wracaliśmy już do Koror pogoda zaczęła się psuć. Było pochmurno i wietrznie. Ale pogorszenie pogody przyszło na dobre już po wylocie ekipy i na przyjazd Natalki. W niedzielę zaczęło lać i mocno wiać. Załamanie pogody na Palau związane jest z dwoma tajfunami, który przechodzą 300 mil na północ od wysp i niosą ze sobą pas mokrego powietrza oraz silne wiatry. Tajfun Goni ma w swym centym wiatry wiejące do 140 węzłów. Mamy nadzieję, że żaden z kolejnych nie zejdzie bardziej na południe.
Jeszcze przez kilka najbliższych dni mają nam towarzyszyć silne wiatry. Miejsce w okolicach Soft Coral Arch okazało się doskonałym schronieniem przed wiatrami i zafalowaniem. Schowaliśmy się tutaj po wylocie naszej dzielnej załogi. Mimo całego zgiełku otaczającej nas cywilizacji, na jakiś czas znowu znaleźliśmy samotnię.

Kategorie:Morza i Oceany, Oceania, Pacyfik, Palau

1 komentarz

  1. No nie wytrzymałem. Halloooo, co ta za wagary , uprasza się szanowną załogę o odzew . Pozdrawiam, Krzychu.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: