Ferie zimowe w Tajlandii


Dzień po wyjeździe rodzinki zjawiła się na Katharsis II nowa ekipa. Przyjechali Adam, Damian, Piotr z Moniką i dzieciakami – Hanią i Kubą. Na kolejny rejs po Tajlandii mieliśmy zaledwie dwa tygodnie. Plan zakładał, że popłyniemy w nowe miejsce, a mianowicie na Similiany leżące 50 mil na północny-zachód od Phuketu. Musieliśmy jednak zmodyfikować początek rejsu, gdyż zapowiadano silne wiatry północne, co wiązałoby się z trudną dla nowicjuszy żeglugą podwiatrową. A przede wszystkim na Similianach nie ma bezpiecznych kotwicowisk, dających schronienie przy wietrznej pogodzie. Dlatego obraliśmy kurs na południe, gdzie mieliśmy sprawdzone kotwicowiska mające nam zapewnić komfortowe stanie i jednocześnie piękne widoki oraz plaże. Po krótkim postoju przy Wyspie Phi Phi popłynęliśmy na Ko Rok Nok i Ko Rok Noi, gdzie z rodzinką odnaleźliśmy jedną z cudowniejszych plaż ze wspaniałym miejscem do snorklowania.
Przed uderzeniem silnych wiatrów i dotarciem do Ko Lipe, gdzie Mariusz planował przeczekać sztorm, udało nam się zatrzymać przy Ko Rawi. Mamy tam upatrzoną plażę bez turystów, za to z ciekawskimi mieszkańcami – dzikimi małpami. Nie są one tak agresywne, jak te na Phi Phi, gdzie w ogóle nie boją się ludzi i atakują ich wykradając napoje oraz jedzenie. Te są bardziej nieśmiałe, ale na tyle zainteresowane gośćmi na plaży, że podchodzą blisko, będąc rewelacyjną atrakcją. Bo nie ma jak zobaczyć zwierzaka w jego naturalnym środowisku. Damian z Kubą zapuszczali się nawet w gąszcze dżungli, żeby podpatrzeć małpy na drzewach.
Niedaleko plaży z naszymi małpami, jak ją nazywaliśmy, jest niezwykłe miejsce do podziwiania świata podwodnego z maską i rurką. Pomiędzy niewielką wyspą a skałami przy plaży jest wypłycenie do około 5-10 metrów, gdzie żyje mnóstwo ryb oraz ukwiałów. Tylu ukwiałów w jednym miejscu jeszcze nigdzie wcześniej nie widziałam. Mała Hania, jak nazywaliśmy córę Moni i Piotra ćwiczyła pierwsze schodzenia na bezdechu pod wodę i szło jej rewelacyjnie. Adaś miał mniej szczęścia, gdyż dotknął jeżowca i wbił sobie w palce w sumie 13 kolców. Wyciąganie tych małych igiełek jest bolesne i bardzo trudne. Trzeba dokładnie oczyścić każde miejsce, bo w przeciwnym razie rana się babrze i może skończyć się antybiotykami. Adam jest lekarzem, więc zrobił to tak profesjonalnie, że po kilku dniach nie było śladu po wypadku z jeżowcem.
Gdy przyszło zapowiadane uderzenie północnego wiatru staliśmy już bezpiecznie przy południowym brzegu Ko Lipe. Dobrze osłonięta zatoka nie dawała odczuć 30-węzłowego wiatru. Ko Lipe jest miejscem, gdzie w ciągu dnia można się zrelaksować leżąc na leżaku lub miękkich poduchach jednej z knajpek na plaży i moczyć się w turkusowej wodzie zatoki, a wieczorem zjeść świeże krewetki lub ryby z widokiem na Morze Andamańskie. Nie ma tutaj takich tłumów jak na Phi Phi. Atmosfera sprzyja wyluzowaniu się i odpoczynkowi. Uwielbiamy bezludne plaże i zatoki, jednak czasem miło wpaść do jakiejś knajpecznki, szczególnie w tak urokliwym miejscu jakim jest na przykład Ko Lipe. Podczas gdy większość ekipy korzystała z uroków plaży Mariusz zrobił z Piotrem próbne zejście pod wodę. Piotrek nurkował kilka lat temu, jednak miał sporą przerwę. Przed popłynięciem na Similiany, będące nurkową mekką tej części Tajlandii i przed nurkowaniem tam, Mariusz wolał wykonać z Piotrem podstawowe ćwiczenia.

Gdy po dwóch dniach front przechodził i wiatr zaczął odkręcać do południowego, Mariusz postanowił wykorzystać go do żeglugi na północ na Similiany. Jazda na pełnych żaglach w baksztagu przy 20-25 węzłowym wietrze była wspaniała. Cięliśmy wodę niczym motorówka. Wszyscy nieźle znosili płynięcie, jedynie Monia czuła się nieswojo i pierwszy dzień ostrego żeglowania zakończyła krótką rozmową z Neptunem.
Popłynęliśmy najdalej na północ jak się dało – na Wyspy Surin. Powyżej zaczynają się wody birmańskie. Jest to północny kraniec Similianów i dociera tutaj niewielu turystów. Znowu udało nam się odnaleźć przepiękne plaże, na których byliśmy zupełnie sami. W jednej z zatok, gdzie plażowaliśmy, znajduje się tradycyjna wioska rybacka. Popłynęliśmy tam późnym popołudniem. Było to niezwykle egzotyczne doświadczenie. Jak to stwierdził Adaś: „jak bym był na filmie National Geografic albo innym podróżniczym”. Wioska położona jest przy brzegu turkusowej wody przy ścianie dzikiej dżungli. Domy zbudowane są z pali oraz liści palmowych i ustawione równo w rzędach wzdłuż brzegu, nieopodal zacumowanych łodzi rybackich. Na brzegu przywitał nas Król Tajlandii, spoglądający z dużego portretu powieszonego niedaleko szkoły. Jako, że było to już popołudnie, to dzieciaki były po zajęciach szkolnych i bawiły się w podgrupach w wiosce, a mężczyźni odpoczywali po połowach w wygodnych hamakach. Starsze kobiety, wykorzystując popołudniowy spadek temperatury i brak ostrego słońca, przygotowywały liście palmowe i wyplatały z nich maty. Spotkaliśmy też grupkę młodych kobiet, które wystrojone i wymalowane grały w jakąś grę karcianą. Miały przy tym bardzo poważne miny, więc możliwe, że grały na pieniądze. Młode dziewczęta grały z kolei w domino. Gdy tak spacerowaliśmy po wiosce, to zaczął się odpływ i ponton zamiast stać na turkusowej wodzie, osiadł na płyciźnie. Musieliśmy go przeciągnąć spory kawałek, by dostać się na głębszą wodę i móc wrócić na Katharsis II.

Podczas naszego pobytu na Surin wiatr wywiał się i nastało kilka dni ciszy, które wykorzystaliśmy na spłynięcie na południe na pozostałe wyspy i zaliczenie najsłynniejszych na Similianach nurkowisk. Zaczęliśmy od Skały Richelieu, gdzie jest mnóstwo korala miękkiego oraz roi się od najróżniejszych ryb. Na Richelieu w 2010 roku widziałam pierwszy raz w życiu konika morskiego. Sama go co prawda nie wypatrzyłam, ale został mi pokazany przez Piotra, naszego instruktora i byłam zachwycona. Podobno konik wciąż tam mieszka, niestety nie udało mi się go znaleźć, ale nurek i tak był rewelacyjny.
Z Richelieu popłynęliśmy na Ko Tachai. Byliśmy na miejscu już późnym popołudniem i wszystkie wycieczki jednodniowe zdążyły odpłynąć. No i znowu przepiękna plaża była tylko dla nas. Następnego dnia wcześnie rano, zanim spłynęły się łodzie nurkowe, zeszliśmy pod wodę. Warunki były dość trudne, gdyż występował silny prąd, ale Piotr świetnie sobie poradził. Po porannym nurku popłynęliśmy na Ko Similian, gdzie w ciągu dnia zetknęliśmy się już niestety z tłumem turystów. Wyczekaliśmy wszystkich i gdy łódki z jednodniowymi plażowiczami odpłynęły, mieliśmy kolejną zatokę praktycznie dla siebie. Było to bardzo szczęśliwe miejsce, gdyż udało nam się w końcu wypatrzeć żółwia wodnego, o zobaczeniu którego marzyła mała Hania.
Ostatnie dni naszego rejsu obfitowały w imprezy urodzinowe. 2 lutego, po rewelacyjnym nurkowaniu na Elephant Head, rozpoczęliśmy świętowanie urodzin Moniki. Zaczęło się od urodzinowego śniadania z szampanem i ciasta ze świeczką (tortem niestety nie można tego nazwać, ale pieczenie ciast nie jest moją mocną stroną) oraz celebrowaniem na plaży przy Miang. Następnie popłynęliśmy na Phuket do Patong. Było za późno, żeby z dzieciakami wyskoczyć na ląd, więc urodzinowego drinka wypiliśmy na pokładzie Katharsis II. Następny dzień zaczął się z kolei od mojego urodzinowego śniadania z szampanem, a wieczorem poszliśmy na uroczystą kolację. Okazji było kilka, bo poza moimi i Moniki urodzinami, była to także kolacja pożegnalna, gdyż na drugi dzień wszyscy wylatywali do Polski i zostawaliśmy z Mariuszem sami.

Kategorie:Morze Adamańskie, Tajlandia

1 komentarz

  1. Bo w życiu najważniejsze jest by Być a nie Mieć ( chociaż to nie grzech ) a z Wami ludziska wszelakie chcą właśnie być i przeżywać przygody swojego życia w bajecznych okolicznościach przyrody. Bezcenne , szczególnie dla dzieci. Bądżcie zdrowi , Krzychu.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: